Mimo, że byłam Świadkiem, to nie znam tych uczuć i emocji towarzyszącym w szkole dzieciom - Świadkom. Ja nie wychowywałam się w rodzinie Świadków, więc nie wiem jak to jest być dzieckiem Świadka. Dlatego takie opowieści jak Twoje - Piękne Stopy - rozszerzają moje horyzonty myślenia i uczą empatii. Zatem śmiało pisz!
Ja wiem tylko jak to jest być Świadkiem - nastolatkiem, bo wtedy przyłączyłam się do tej organizacji.
Z drugiej strony myślę, że dla równowagi mogłyby się przydać jakieś opowiadania nie-Świadka (może kiedyś zdecyduję się coś napisać?).
Moim zdaniem główny problem dzieci Świadków niekoniecznie wynika z nieuczestniczenia w poszczególnych obrzędach/zwyczajach (bo są pewnie gdzieś rejony na świecie, gdzie nikt nie zna Mikołaja i żadne dziecko nie płacze z tego powodu że nie dostawało od niego prezentów) - ale główny problem to poczucie bycia ODLUDKIEM, osobą wykluczoną z grupy, dziwakiem z dziwnymi wierzeniami. A problem ten jest uniwersalny na całym świecie.
W Polsce najłatwiej poczuć się odludkiem w klasie właśnie podczas świąt Bożego Narodzenia - wigilia klasowa, podczas świąt Wielkanocnych - śniadanie klasowe, podczas mikołajek, podczas obchodzenia Dnia Niepodległości w szkole itd. itp.
Moje odczucia co do Mikołaja. Mam dwa wspomnienia:
1. Mama wraca wieczorem z pracy i przynosi zapakowany prezent w ozdobną folię, a w nim książka z pięknymi obrazkami, pomarańcze i jakieś cukierki. I mówi, że to od Mikołaja, którego spotkała gdzieś tam na ulicy. Prezent wspaniały, bardzo się ucieszyłam.
2. Mikołajki w klasie. Nie cierpiałam mikołajek w klasie. Totalny koszmar! Dzień rozczarowań.
Losowaliśmy karteczki z imionami kolegów którym mamy kupić prezent. Dwa razy z rzędu (przez 2 lata) wylosowałam tego samego chłopaka - za którym nie przepadałam i nigdy nie wiedziałam co mu kupić. Mnie z kolei też wylosował jakiś chłopak, który również nie miał pomysłu co mi kupić. Niby oficjalnie nie mowiliśmy sobie kto kogo wylosował, ale i tak zawsze ktoś się wygadał.
No więc zawsze następowały trzy rozczarowania:
1) wylosowanie karteczki z osobą, której nie znam, nie lubię, nie mam pomysłu co jej kupić;
2) nietrafiony prezent, który otrzymałam i musiałam udawać, że się cieszę;
3) patrzenie na minę kolegi, który też się nie cieszył i zazdrościł innym prezentu (choć za drugim razem lepiej trafiłam w jego gust i nawet był dość zadowolony).
Piszę o tych mikołajkach, aby niektórym Świadkom nieco "odczarować" ten zwyczaj.
Bo wielu Świadków czuje się bardzo poszkodowanych, uważają, że bardzo dużo stracili (i z pewnością na poziomie emocji związanych z wykluczeniem społecznym tak było). Jednak te wszystkie zwyczaje wcale nie były aż tak magiczne i cudowne jak im się to - patrząc z boku - wydawało. Tutaj bardziej zadziałała dziecięca wyobraźnia niż fakty.
Ja może raz w życiu dostałam od mamy (katoliczki) prezent zapakowany jak prezent (patrz wspomnienie wyżej).
Może ze 2-3 razy w życiu miałam tort urodzinowy, a w innych latach może dostałam jakąś lalkę, a często nawet nie wiedziałam, że mam urodziny.
W mojej rodzinie po prostu wielu rzeczy się nie celebrowało, a też nie było pieniędzy na jakieś imprezy czy prezenty.
Pamiętam jak przyniosłam ze szkoły super świadectwo i nie wiem czy nawet cukierka/cukierka za to dostałam. Podczas gdy moje koleżanki - sąsiadki z drugiego piętra - obie dostały od rodziców w prezencie dwa rowery górskie (i to w czasach, gdy rower górski był marzeniem każdego dziecka).
I jeszcze mi się coś zabawnego przypomniało a propos prezentów i czasem opowiadam to jako anegdotę. Wracam do domu i mówię mamie: "Mamo zdałam maturę z polskiego na 5". Na co mama wyciąga 5 złotych i mówi: "No to masz tu na czekoladę".
Reasumując: Gdy jesteśmy dziećmi uważamy, że cały świat dookoła ma normalne rodziny, wszystkie dzieci dostają normalne prezenty, rodzice innych dzieci nie krzyczą itd. itp., a my jako jedyni mamy złych rodziców i złą religię.
Jednak wymiana doświadczeń pokazuje, że większość dzieci ma jakieś traumy i smutki z dzieciństwa - bo na przykład dziecko miało złe oceny w szkole, bo rodzice byli po rozwodzie, bo dziecko było grube i inni się z niego śmiali - itd.
Bycie Świadkiem w dzieciństwie cholernie utrudnia nawiązanie dobrych relacji z klasą i często trzeba się ukrywać ze swoimi wierzeniami żeby móc się odnaleźć w grupie.
Jednocześnie chcę jednak dodać, że na nasze szczęście bądź nieszczęście w życiu składa się szereg elementów. Religia jest tylko jednym z tych elementów (choć to duży element).
Dla równowagi warto też pomyśleć o DOBRYCH rzeczach, które nas spotkały. Bo jeżeli nie byliśmy wychowankami domu dziecka, ani sierotami, ani ofiarami przemocy fizycznej i seksualnej, to jest szansa, że nasze dzieciństwo było w miarę dobre.
Nie dostaliśmy wszystkiego co byśmy chcieli (może za mało miłości od rodziców, za mało zrozumienia itd.), ale taki los spotkał wiele dzieci (może większość?).
Moje szczęście polegało na tym, że przystępując do Świadków nie miałam poczucia, że cokolwiek tracę.
Urodziny? - hi,hi,hi.. jakie urodziny? U mnie w domu i tak się ich często nie celebrowało.
Mikołaj? - hi,hi... jaki mikołaj? Może ze 3 razy znalazłam prezenty pod poduszką. A później już były tylko mikołajki w szkole - tzn. paczki z cukierkami i czekoladą.
Świąta? - hi, hi, hi.. jakie święta? U mnie święta polegały na tym, że się szło do babci zjeść barszcz z uszkami i pierogi. Z 12 tradycyjnych potraw u nas na stole były może 3 takie potrawy. Przez ponad 20 lat swojego życia nawet nie wiedziałam jak karp smakuje i dopiero spróbowałam go w barze!
I jeszcze raz podkreślę, że wychowałam się w rodzinie katolickiej.
Ale wiecie... są różne rodziny. Tak samo jak są różne bajki. I nie w każdej bajce do księżniczki przyjeżdża książę na białym koniu!