Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 2 Gości przegląda ten wątek.

Autor Wątek: Dla detoxu piszę książkę...  (Przeczytany 13535 razy)

Offline PiekneStopy

Dla detoxu piszę książkę...
« dnia: 25 Czerwiec, 2018, 22:12 »
Jestem z Wami od dawna, ale nieaktywnie. Chciałam się podzielić, że w ramach terapii postanowiłam napisać książkę, w której chcę przekazać atmosferę, wypraną z uczuć prozę życia ŚJ jakiego doświadczyłam na różnym etapie życia, to taki mentalny detox, jak piszę to czuję, że staję obok, bezuczuciowo, po prostu relacjonuje. 3 lata kosztowało mnie aby pozbawić te wspomnienia ładunku emocjonalnego.
Wrzucam jeden z rozdziałów, sami oceńcie :)

MIKOŁAJ
Mikołaj nie istnieje, wiedziałam to od zawsze. Nie znałam atmosfery obdarowywania, wbrew temu, co twierdzili Świadkowie, iż są hojni i gościnni. Mama tłumaczyła mi, że nie potrzebujemy specjalnej okazji, że dostajemy, ja z rodzeństwem prezenty cały rok, że to absurdalne, by czekać na ten jeden, konkretny dzień w roku. Podarunki powinny wypływać z serca, a nie z obowiązku, jaki niesie ze sobą data.

Serce dziecka chciało poczuć atmosferę miłości, marzył mi się prezent jak na filmach, zapakowany, przewiązany wstążką, przeznaczony tylko dla mnie. Zapytałam o to mamę. Byłam ciekawa dlaczego twierdzi, że otrzymujemy podarunki cały rok, skoro nie pamiętam ani jednej takiej sytuacji. Wtedy nie były to pretensje, określiłabym to raczej jako niezrozumienie. Może zapomniałam, może coś przeoczyłam, może nie zasłużyłam – głowiłam się. Mama odparła, że jedzenie, ciepło w domu zimą, nowe buty to są dary, za które powinnam być wdzięczna, a nie wydziwiać. Zawsze podawała przykład rodziny mieszkającej ulicę dalej, patologicznej z dziewięciorgiem dzieci, równała w dół, mówiąc – ciekawe czy oni dostają prezenty? Czy mają tak dobrze jak Wy? Łazienkę jeszcze mają na korytarzu.

Pamiętam sytuację w podstawówce, miałam wtedy dziewięć lat, zostałam wyproszona z klasy podczas gdy dzieci świętowały Mikołajki. Naturalnie, że było mi przykro, jednak pamiętam, że żal nie wynikał z braku prezentu, lecz bardziej z wykluczenia z grona koleżanek i kolegów, z osamotnienia.
Gdy wróciłam z powrotem do klasy na przerwie, pod moim zeszytem znalazłam figurki kilku zwierzątek. Taki prezent na pocieszenie od mamy jednej z koleżanek. Zadbała, by nie było mi przykro, gdy inne dzieci będą cieszyć się ze swoich podarków. Na początku pomyślałam, że to pomyłka, przecież ja nie uczestniczę w tym pogańskim zwyczaju. Przez głowę przemknęły mi myśli „nie bierz tego, to grzech!” Zaraz potem uderzyło mnie uczucie wstydu, przeszyło upokorzenie, że inni są kompletni, a ja wybrakowana. Zasługuję na resztki, które ktoś wręcza mi z litości. Nie chcę tak.

Na całej ziemi jedna osoba na tysiąc jest Świadkiem Jehowy, pamiętam że brat na wykładzie podpierał się tym faktem, jako dowodem, że jesteśmy wybrani. Dla mnie wtedy to było przekleństwo, pomyślałam: „dlaczego, skoro tylko jedna osoba na tysiąc, to musiało to spotkać mnie?”.

c.d.n.


Offline Roszada

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #1 dnia: 25 Czerwiec, 2018, 22:27 »
Świetnie. Pisz, bo tak mało polskich exŚJ coś napisało.
Popatrz na końcu historii exŚJ

http://bednarski.apologetyka.info/swiadkowie-jehowy/byli-swiadkowie-jehowy-w-polsce-na-wikipedii-i-ich-skrotowa-historia,1095.htm

Nawet jeśli nie na papier, to choć PDF z tego zrobić później.
Niech lata po Internecie, niech budzi innych.


DeepPinkTool

  • Gość
Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #2 dnia: 25 Czerwiec, 2018, 22:33 »
Witaj PiekneStopy  :) Masz rację z tą terapią, oczyszczaj się w ten sposób. Jak ja zazdroszczę ludziom takim jak ty talentu do takiego plastycznego opisywania swoich przeżyć i przemyśleń.  :)


Offline Rajski Ptak

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #3 dnia: 25 Czerwiec, 2018, 22:52 »
Witaj bardzo serdecznie😊 trafiłaś z tym opowiadaniem w sam punkt! Uczucia przez Ciebie opisane towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo. Podpisuje się obiema rękami pod tym pięknym wywodem, myślałam do niedawna, że tylko ja wstydziłam się  przynależności  do SJ. Pisz prosze, bo to swoista terapia. I bardzo dobrze. Każdy radzi sobie w inny sposób. Powodzenia PiękneStopy☺
"Gdy mówisz prawdę, nie potrzebujesz sobie niczego przypominać."- Mark Twain


Offline zero1

  • Pionier
  • Wiadomości: 978
  • Polubień: 2209
  • YT - 'Świadkowie Jehowy przebudźcie się!'
Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #4 dnia: 25 Czerwiec, 2018, 23:24 »
Witaj na forum jako oficjalna uczestniczka! Oby kolejne osoby ośmieliły się do rejestracji, a jeśli nie, to niech chociaż podobne Twoim przeżycia pomogą im się wybudzić:-)
nowezrozumienie@gmail.com
J3b4ć komitety sądownicze.


Offline Ekskluzywna Inkluzywność

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 1 340
  • Polubień: 4061
  • Kronikarz Brata Bogumiła
Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #5 dnia: 25 Czerwiec, 2018, 23:48 »
Chciałam się podzielić, że w ramach terapii postanowiłam napisać książkę, w której chcę przekazać atmosferę, wypraną z uczuć prozę życia ŚJ jakiego doświadczyłam na różnym etapie życia, to taki mentalny detox

Jako jehowicki prozaik - aczkolwiek tworzący tu fikcję - mogę tylko pogratulować idei, czuję więź ze wszystkimi, którzy przelewają swoje wrażenia z pobytu w ORGU na literaturę. Proszę pisać dalej, będę śledził.


« Ostatnia zmiana: 25 Czerwiec, 2018, 23:50 wysłana przez Ekskluzywna Inkluzywność »


Offline Proctor

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #6 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 00:15 »
Witaj PiekneStopy. Czekamy na więcej.  Może wrzucisz początkowe rozdziały? Będziemy wdzięczni.


Offline MX

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #7 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 08:19 »
(...)
MIKOŁAJ
Mikołaj nie istnieje, wiedziałam to od zawsze.
(...)
Ależ istniał. Był biskup Mikołaj, który jest pierwowzorem dzisiejszego św. Mikołaja. Urodzony i działajacy na terenie dzisiejszej Turcji. Dla wiernych np KRK jest świętym i nadal istnieje, bo przebywa razem z Chrystusem. To prawda, że przez lata ta osoba została "przybrana" w różne tradycje, ale jak najbardziej istniała.



MX - koniec - MX


Offline Szycha

  • Głosiciel
  • Wiadomości: 499
  • Polubień: 1647
  • Bądź Sobą - jw.org miej w... tam gdzie chcesz...
Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #8 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 09:26 »
Cześć PiekneStopy.
Chyba wielu z nas tu obecnych, gdy dzieckiem było, miało takie same spostrzeżenia i odczucia. W owej opowieści zobaczyłem siebie z przed 32 lat. Proszę o więcej....
Pozdrowienia z Gdyni.


Offline PiekneStopy

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #9 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 09:27 »
Dzięki za pozytywny odzew :) Cieszę się, że Wam się podoba. Przyjęłam formułę krótkich opowiastek. Z góry przepraszam za wyjaśnienia, np. co to są zebrania itd. ale piszę tak, aby osoba, która nie miała kontaktu z ŚJ miała jasny obraz o czym relacjonuję.

Ps. Piękne Stopy to z wersetu: "Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę (...)" Rzym. 10:15

No to przesyłam Wam jeszcze trochę:

PREZENT

W szkole nie spotykałam się nagminnie z wyszydzaniem, zdarzało się, ale rzadko. Niemniej jednak pojawiały się czasami przytyki, przezwiska i miauczenie, co docierało do nauczycieli. Pewnego dnia wychowawczyni w klasie szóstej poprosiła mnie o to, bym przyniosła kilka broszurek i zaprezentowała swoje poglądy, ponieważ być może uczniowie nie wiedzą, że jestem z bardzo porządnej religii. Sama ceniła Świadków, m.in. za to, że potępiają niemoralność, używki, narażanie życia itd. Kurzyła jak smok, próbowała zerwać z nałogiem, ale bezskutecznie, więc tym bardziej doceniała czyste maniery Świadków. Byłam zaskoczona, ale i ucieszona, że nauczycielka poświęca godzinę wychowawczą mojej osobie, niejako czułam, że mnie wspiera i jest po mojej stronie.

Długo myślałam nad tym wyzwaniem, zgodnie z radami dawanymi na zebraniach, czyli spotkaniach Świadków, chciałam trafić przekazem do słuchaczy. Opracowywałam interesujący wstęp pobudzający do myślenia, tak aby zasiać ziarno „prawdy” w ich młodzieńczych sercach. Przecież takie doświadczenia opisują bracia na łamach Strażnicy, też chcę być odważna i dzielna i jak trzech młodych Hebrajczyków opisanych w Biblii. Nie ulękli się nawet gorącego pieca. Cóż może mi zrobić człowiek. Oj jak bardzo byłam przesiąknięta tym myśleniem. Pamiętam tę dziewczynkę, z własną torebką, z przyborami do głoszenia, w grzecznej spódniczce za kolana. Miałam trzynaście lat, zachowywałam się jak przysłowiowa stara maleńka. Przejęta i taka bardzo serio.

Nadszedł dzień prezentacji. Poszło gładko, rozdałam ponad dwadzieścia broszur, odpowiadałam na pytania, zapamiętałam ten dzień sympatycznie. Być może dlatego, że generalnie byłam lubiana, życzliwa i pomocna jako koleżanka. Poza tym miałam pierwsze wyniki w klasie, a to rodziło pewien szacunek. Zostałam z wychowawczynią sam na sam po lekcji, podziękowała mi, dodając, że ma nadzieję, iż ta wiedza wpłynie na postawy kolegów i przestaną mi dokuczać.

Ja jednak miałam inną misję, byłam nią przejęta, modliłam się o jej powodzenie.
- Mam jeszcze prezent dla Pani – rzekłam
- Oj Martuniu, ale naprawdę nic nie trzeba
- Specjalnie z myślą o Pani wyszukałam to czasopismo – rzekłam wyciągnąwszy Przebudźcie się! z czaszką i wetkniętym w usta papierosem na okładce. Dość dobitnie ukazywało skutki palenia.
Jej mina była bezcenna, ale wyciągnęła rękę.
- Lubię Panią i nie chciałabym, aby Pani umarła na raka, a jest takie zagrożenie, proszę zapoznać się z faktami na stronie trzeciej – powiedziałam
Była wzruszona, widziałam łzy w jej oczach, i w ten sposób się rozstałyśmy.

Miałam poczucie, że wydałam świadectwo, tak zgrabnie dopasowałam temat do rozmówcy, jego potrzeb, tak jak uczyli na zebraniu. Rozpierało mnie uczucie dumy, że wypełniłam swoją misję, może napiszą o mnie w Strażnicy, jako o przykładnej, nieustraszonej młodej osobie.
Może właśnie wtedy mama kupi mi ten wymarzony prezent przewiązany kokardą...
« Ostatnia zmiana: 26 Czerwiec, 2018, 09:36 wysłana przez PiekneStopy »


Offline lukier

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #10 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 09:36 »
No i pięknie PiękneStopy. Witaj na forum! Wszyscy potrzebujemy detoxu, poodtruwamy się razem czytając Twoje opowiadania.


Offline PoProstuJa

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #11 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 09:44 »
Mimo, że byłam Świadkiem, to nie znam tych uczuć i emocji towarzyszącym w szkole dzieciom - Świadkom. Ja nie wychowywałam się w rodzinie Świadków, więc nie wiem jak to jest być dzieckiem Świadka. Dlatego takie opowieści jak Twoje - Piękne Stopy - rozszerzają moje horyzonty myślenia i uczą empatii. Zatem śmiało pisz!
Ja wiem tylko jak to jest być Świadkiem - nastolatkiem, bo wtedy przyłączyłam się do tej organizacji.

Z drugiej strony myślę, że dla równowagi mogłyby się przydać jakieś opowiadania nie-Świadka (może kiedyś zdecyduję się coś napisać?).

Moim zdaniem główny problem dzieci Świadków niekoniecznie wynika z nieuczestniczenia w poszczególnych obrzędach/zwyczajach (bo są pewnie gdzieś rejony na świecie, gdzie nikt nie zna Mikołaja i żadne dziecko nie płacze z tego powodu że nie dostawało od niego prezentów) - ale główny problem to poczucie bycia ODLUDKIEM, osobą wykluczoną z grupy, dziwakiem z dziwnymi wierzeniami. A problem ten jest uniwersalny na całym świecie.
W Polsce najłatwiej poczuć się odludkiem w klasie właśnie podczas świąt Bożego Narodzenia - wigilia klasowa, podczas świąt Wielkanocnych - śniadanie klasowe, podczas mikołajek, podczas obchodzenia Dnia Niepodległości w szkole itd. itp.

Moje odczucia co do Mikołaja. Mam dwa wspomnienia:

1. Mama wraca wieczorem z pracy i przynosi zapakowany prezent w ozdobną folię, a w nim książka z pięknymi obrazkami, pomarańcze i jakieś cukierki. I mówi, że to od Mikołaja, którego spotkała gdzieś tam na ulicy. Prezent wspaniały, bardzo się ucieszyłam.

2. Mikołajki w klasie. Nie cierpiałam mikołajek w klasie. Totalny koszmar! Dzień rozczarowań.
Losowaliśmy karteczki z imionami kolegów którym mamy kupić prezent. Dwa razy z rzędu (przez 2 lata) wylosowałam tego samego chłopaka - za którym nie przepadałam i nigdy nie wiedziałam co mu kupić. Mnie z kolei też wylosował jakiś chłopak, który również nie miał pomysłu co mi kupić. Niby oficjalnie nie mowiliśmy sobie kto kogo wylosował, ale i tak zawsze ktoś się wygadał.
No więc zawsze następowały trzy rozczarowania:
1) wylosowanie karteczki z osobą, której nie znam, nie lubię, nie mam pomysłu co jej kupić;
2) nietrafiony prezent, który otrzymałam i musiałam udawać, że się cieszę;
3) patrzenie na minę kolegi, który też się nie cieszył i zazdrościł innym prezentu (choć za drugim razem lepiej trafiłam w jego gust i nawet był dość zadowolony).

Piszę o tych mikołajkach, aby niektórym Świadkom nieco "odczarować" ten zwyczaj.
Bo wielu Świadków czuje się bardzo poszkodowanych, uważają, że bardzo dużo stracili (i z pewnością na poziomie emocji związanych z wykluczeniem społecznym tak było). Jednak te wszystkie zwyczaje wcale nie były aż tak magiczne i cudowne jak im się to - patrząc z boku - wydawało. Tutaj bardziej zadziałała dziecięca wyobraźnia niż fakty.

Ja może raz w życiu dostałam od mamy (katoliczki) prezent zapakowany jak prezent (patrz wspomnienie wyżej).
Może ze 2-3 razy w życiu miałam tort urodzinowy, a w innych latach może dostałam jakąś lalkę, a często nawet nie wiedziałam, że mam urodziny.
W mojej rodzinie po prostu wielu rzeczy się nie celebrowało, a też nie było pieniędzy na jakieś imprezy czy prezenty.

Pamiętam jak przyniosłam ze szkoły super świadectwo i nie wiem czy nawet cukierka/cukierka za to dostałam. Podczas gdy moje koleżanki - sąsiadki z drugiego piętra - obie dostały od rodziców w prezencie dwa rowery górskie (i to w czasach, gdy rower górski był marzeniem każdego dziecka).

I jeszcze mi się coś zabawnego przypomniało a propos prezentów i czasem opowiadam to jako anegdotę. Wracam do domu i mówię mamie: "Mamo zdałam maturę z polskiego na 5". Na co mama wyciąga 5 złotych i mówi: "No to masz tu na czekoladę".

Reasumując: Gdy jesteśmy dziećmi uważamy, że cały świat dookoła ma normalne rodziny, wszystkie dzieci dostają normalne prezenty, rodzice innych dzieci nie krzyczą itd. itp., a my jako jedyni mamy złych rodziców i złą religię.
Jednak wymiana doświadczeń pokazuje, że większość dzieci ma jakieś traumy i smutki z dzieciństwa - bo na przykład dziecko miało złe oceny w szkole, bo rodzice byli po rozwodzie, bo dziecko było grube i inni się z niego śmiali - itd.

Bycie Świadkiem w dzieciństwie cholernie utrudnia nawiązanie dobrych relacji z klasą i często trzeba się ukrywać ze swoimi wierzeniami żeby móc się odnaleźć w grupie.
Jednocześnie chcę jednak dodać, że na nasze szczęście bądź nieszczęście w życiu składa się szereg elementów. Religia jest tylko jednym z tych elementów (choć to duży element).
Dla równowagi warto też pomyśleć o DOBRYCH rzeczach, które nas spotkały. Bo jeżeli nie byliśmy wychowankami domu dziecka, ani sierotami, ani ofiarami przemocy fizycznej i seksualnej, to jest szansa, że nasze dzieciństwo było w miarę dobre.
Nie dostaliśmy wszystkiego co byśmy chcieli (może za mało miłości od rodziców, za mało zrozumienia itd.), ale taki los spotkał wiele dzieci (może większość?).

Moje szczęście polegało na tym, że przystępując do Świadków nie miałam poczucia, że cokolwiek tracę.
Urodziny? - hi,hi,hi.. jakie urodziny? U mnie w domu i tak się ich często nie celebrowało.
Mikołaj? - hi,hi... jaki mikołaj? Może ze 3 razy znalazłam prezenty pod poduszką. A później już były tylko mikołajki w szkole - tzn. paczki z cukierkami i czekoladą.

Świąta? - hi, hi, hi.. jakie święta? U mnie święta polegały na tym, że się szło do babci zjeść barszcz z uszkami i pierogi. Z 12 tradycyjnych potraw u nas na stole były może 3 takie potrawy. Przez ponad 20 lat swojego życia nawet nie wiedziałam jak karp smakuje i dopiero spróbowałam go w barze!  ;D
I jeszcze raz podkreślę, że wychowałam się w rodzinie katolickiej.

Ale wiecie... są różne rodziny. Tak samo jak są różne bajki. I nie w każdej bajce do księżniczki przyjeżdża książę na białym koniu!  ;D


Offline PiekneStopy

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #12 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 09:53 »
Dzięki bardzo za odpowiedź.
Nie to jest moim celem, aby żałować tych prezentów, bardziej zrelacjonować to myślenie, atmosferę i jak to wszystko układało sobie w głowie dziecko, czy później nastolatek. Nie chodzi o tą kokardę na niespodziance, tylko o miłość. To wołanie o bezinteresowne pokochanie, zainteresowanie, a nie postrzeganie pociechy tylko przez pryzmat zasadniczego podejścia, praw, reguł, nakazów i zakazów. A tego doświadczyłam, co spowodowało, że miałam duże braki emocjonalne i myślenie 0-1 w dorosłym wieku. Czy albo czarne, albo białe.

Też zastanawiałam się jak odnieść się do tego, co ta religia dobrego mi dała i będzie też o tym, jednak mimo że jestem optymistką pamiętam więcej tych negatywnych emocji. Aczkolwiek nie dźgają mnie one aż tak. Książka ma też pokazać innym, nie-ŚJ jak to jest od środka. Zauważyłam, że ludzi to autentycznie nurtuje.
« Ostatnia zmiana: 26 Czerwiec, 2018, 10:12 wysłana przez PiekneStopy »


Offline gorolik

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #13 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 10:04 »
I mnie przyszło to do głowy, już napisałem kilkanaście stron. :-)
a to sam początek:
Kiedy się urodziłem w roku 1958, moi rodzice byli już od kilku lat Świadkami Jehowy. Nie pamiętam żeby opowiadali, jak poznali „prawdę”. Kiedy dzisiaj o tym myślę, zaskakuje mnie to. Czasem tylko wspominali, że było to w okresie najbardziej ostrego zakazu. Z mojego dziecięcego punktu widzenia wyglądało to tak, jakby było tak od zawsze. A że było nas siedmioro dzieci, pięcioro starszych i jeden braciszek młodszy ode mnie, to tworzyliśmy automatycznie małą społeczność ‘teokratyczną”. (Obawiam się, że będzie się pojawiać więcej takich określeń związanych z „organizacją” Świadków Jehowy) Poza tym, mieszkaliśmy w małym miasteczku (chociaż widziałem mniejsze), w dodatku na ulicy nieco oddalonej od miasta, gdzie było 14 podwójnych domków w dwóch szeregach, razem 28 rodzin, znowu taka mała społeczność. Dorośli mieli między sobą ograniczone kontakty, czasem przyjazne, czasem mniej przyjazne. Jednak między nami dziećmi nie było większych konfliktów, często bawiliśmy się razem na końcu ulicy, tam był mały placyk, „zakręt”, bo tam mogły zawrócić samochody. A zaraz za placykiem pola, był też stary sad, obok niezagospodarowany ugór, a dwieście metrów dalej las, i „piaskownia”, dosyć szczególne miejsce, nasza dziecięca plaża, kawałek terenu tak na oko 5 metrów szeroki i kilkanaście metrów długi samego czystego piasku, na szczycie wzniesienia. To było miejsce naszych dziecięcych zabaw i na ich kształt i przebieg nie mała wpływu religia naszych, i ich rodziców. Czasem nawet koledzy oglądali obrazki w książce „Od Raju...”, nie miało to jednak żadnego na nich wpływu, ani złego ani dobrego. Było tak, jakby nas dzieci nie obowiązywały skomplikowane reguły wymyślane w świecie dorosłych, co wydaje mi się naturalne, dlatego chyba pan Jezus mówił o powrocie do postawy dzieci. Myślę teraz, że to środowisko kilku kolegów i koleżanek wywarło duży wpływ na mój obecny sposób myślenia i na późniejsze moje życie. W rodzinie od zawsze odstawałem od reszty rodzeństwa, zresztą tak jest do dzisiaj, sporo różnię się w poglądach od moich trzech braci. Wspomniałem, że było nas siedmioro, ja z młodszym bratem, potem dwie siostry, a potem dwóch starszych braci i najstarsza siostra, więc z tymi starszymi miałem już ograniczony kontakt, jak ja szedłem do szkoły to najstarszy brat już kończył szkołę podstawową. Nie tylko w dziecięcych zabawach, ale i w poziomie zaangażowania w „organizacji” była między nami spora różnica poziomu. Starsze rodzeństwo po kolei wyjeżdżało do szkół zawodowych (szkoły średnie były wykluczone, chyba że wieczorowe) a po ich skończeniu natychmiast za pracą na „śląsk”, w moim miasteczku było za mało miejsc pracy dla dorastającej młodzieży, bardzo dużo ludzi wyjeżdżało za pracą. To oczywiście miało wpływ na stosunki rodzinne, ale też było swego rodzaju atrakcją, czy też urozmaiceniem codziennego życia, kiedy taki starszy brat, czy siostra, przyjeżdżali z krótką wizytą do domu. A wyjeżdżali nie tylko za pracą, ale też by wyrwać się z totalnej domowej „teokracji”, bo ta sięgała również do wnętrza rodziny. Skutkowało to ograniczoną więzią rodzinną (to samo zjawisko będzie w skali zboru i „organizacji”), a za tym większą presją na usamodzielnienie się i wydostanie z rodzinnego domu, a często także mniej lub bardziej nagłego wydostania się z „organizacji”, czyli z religii rodziców. Natomiast ja sporo różniłem się od rodzeństwa, nie wiem, czy z powodu charakteru, który bardziej odziedziczyłem po mamie, czy dlatego, że w wolnych chwilach, jeszcze jako nastolatek, sporo czasu spędzałem z nią w kuchni. Kiedy sobie przypomnę, jak śpiewała pieśni „teokratyczne”, gdy była zajęta pracami kuchennymi, łza staje mi w oku. Było w tym coś ciepłego, coś czego nie było w całej reszcie życia rodzinnego. Wywarło to niezatarte wrażenie na mojej osobowości, oczywiście ze inne rzeczy też wywierały na mnie wpływ. Ale jak sięgam pamięcią, to zdarzały się takie sytuacje, z których wyciągałem naukę. Jedno takie zdarzenie było na koloniach letnich, dwa razy jechałem na kolonie nad morze. Miałem wtedy 10 lat, chłopcy jak to chłopcy, czasem bawią się razem, a czasem sobie dokuczają. Był jeden chłopak, który nazywał się Zając, któregoś dnia chłopcy z grupy zaczęli się z niego wyśmiewać: „szarak”, a ja w swojej naiwności przyłączyłem się do tych żartów. Chłopak zaczął się denerwować, potem ganiać tych żartujących sobie z niego, a w końcu dogonił mnie i trochę pobił (niegroźnie), czemu akurat mnie spośród około dziesięciu chłopców?


Offline PoProstuJa

Odp: Dla detoxu piszę książkę...
« Odpowiedź #14 dnia: 26 Czerwiec, 2018, 10:07 »
Dzięki bardzo za odpowiedź.
Nie to jest moim celem, aby żałować tych prezentów, bardziej zrelacjonować to myślenie, atmosferę i jak to wszystko układało sobie w głowie dziecko, czy później nastolatek. Nie chodzi o tą kokardę na niespodziance, tylko o miłość. To wołanie o bezinteresowne pokochanie, zainteresowanie, a nie postrzeganie pociechy tylko przez pryzmat zasadniczego podejścia, praw, reguł, nakazów i zakazów. A tego doświadczyłam, co spowodowało, że miałam duże braki emocjonalne i myślenie 0-1 w dorosłym wieku.

Też zastanawiałam się jak odnieść się do tego, co ta religia dobrego mi dała i będzie też o tym, jednak mimo że jestem optymistką pamiętam więcej tych negatywnych emocji. Aczkolwiek nie dźgają mnie one aż tak. Książka ma też pokazać innym, nie-ŚJ jak to jest od środka. Zauważyłam, że ludzi to autentycznie nurtuje.

Piękne Stopy ja popieram Twój pomysł, aby opisać swoje uczucia!
Jakiś czas temu czytałam fragment zwierzeń osoby, której rodzice byli w jakiejś rodzinie protestanckiej (zapomniałam w którym odłamie) i miała one podobne odczucia do tych, które mają dzieci Świadków.

Co do mojego dzieciństwa, to u mnie z kolei było odwrotnie (druga skrajność) - zamiast nadmiernej kontroli i nakazów/zakazów był brak kontroli i brak zainteresowania - i też brak wylewnych uczuć. Mówiąc w skrócie musiałam sama siebie wychowywać i sama załatwiać swoje sprawy. Jestem zapewne z tego powodu wybrakowana emocjonalnie. Z drugiej strony jestem osobą bardzo samodzielną, która potrafi załatwić prawie każdą sprawę i świetnie odnajduje się w zadaniach typu: wyzwanie.
A moje dzieciństwo - i te utracone w nim rzeczy - przeżywam drugi raz dopiero teraz, gdy bawię się ze swoim dzieckiem i robię z nim to, czego nie robili ze mną moi rodzice (pracujący od świtu do nocy). Czasem kupuję dziecku zabawki, ale w rozsądnej ilości. I na szczęście ono się tych zabawek nie domaga. Najważniejszy jest wspólnie spędzony czas.