A ja jakoś zawsze trafiałam na takie zbory, gdzie mimo wszystko rodziło się sporo dzieci. Przy czym zwykle nie były to małżeństwa pionierów.
Pamiętam jak jeden brat mi opowiadał jak w latach 80-tych słuchał wykładu na Zgromadzeniu i tam właśnie mówiono, że Armagedon tuż tuż, że dzieci Noego nie miały potomstwa przed potopem, więc lepiej dzieci nie mieć. I jak ktoś po tym Zgromadzeniu mimo wszystko zdecydował się na dziecko, to patrzyli na niego co najmniej jak na szaleńca.
Lubiłam słuchać takie historie opowiadane przez braci, bo sama w główce wyciągałam sobie wnioski. Ja zawsze wiedziałam, że chcę mieć męża i dzieci, więc nawet gdyby samo Ciało Kierownicze do mnie przyjechało z Nowego Jorku mnie zniechęcać do macierzyństwa, to bym im tylko na nosie zagrała
Dziękuję Bogu za to, że obdarzył mnie zdolnością do podejmowania właściwych decyzji życiowych. Bo dzięki temu nie spaprałam sobie życia w tak ważnej dziedzinie jak choćby macierzyństwo.
Cokolwiek robiłam (niekoniecznie zalecanego przez nadzorców) zawsze powtarzałam sobie: Jehowa chce żebyś była szczęśliwa! Wiedziałam, że skoro Jehowa dał ludziom np. zdolności rozrodcze, to jego celem nie może być zabranianie im korzystania z tego daru. Tłumaczyłam sobie, że skoro Jehowa jest szczęśliwym Bogiem, to nie może dawać nam zaleceń sprzecznych z człowieczą naturą, które wywołają depresję u jego sług.
Owszem - miałam poczucie winy czasami (zwłaszcza jak poszłam na studia), ale wiedziałam, że jak tego celu nie zrealizuję, to wpadnę w depresję i beznadzieję i wtedy tym bardziej nie przydam się w zborze jako nieaktywny głosiciel.
Ja tych wszystkich "świętych" zaleceń nie traktowałam nigdy serio na 100% i może dlatego dzisiaj nie jestem załamana tym, że czegoś nie zrealizowałam. Zawsze myślałam, że dużo jest w zborach ludzi myślących podobnie do mnie w tej kwestii. Ale dopiero na tym forum dowiedziałam się, czytając różne historie, jak dużo jest w zborach fanatyków, którzy podporządkowywali się każdemu słowu ze Strażnicy.
Zawsze miałam poczucie winy, że nie jestem taka gorliwa w służbie (nigdy nie byłam pionierką stałą, tylko kilka razy pomocniczą), a okazuje się, że to mnie uratowało
Szkoda tylko, że przez wiele lat wyrzucałam sobie, że mogłabym robić więcej "dla Jehowy" np. zgłaszając się do służby pionierskiej.
Dziś oczywiście nie mam już poczucia winy z tego powodu i to jest fajne uczucie lekkości
P.S. Ci, którzy wprowadzali braci w poczucie winy tylko po to by zmusić ich do porzucenia myśli o założeniu rodziny powinni się teraz smażyć w piekle!