Brat Bogumił - sezon 2
Prolog
I.
Nucąc „Pieśń Zwycięstwa” odziany w szlafrok Bogumił Kozioł starł dłonią parę z tafli lustra. Po niedawnym prysznicu łazienka była przyjemnie nagrzana, wprost zapraszając do dalszych zabiegów higienicznych.
Własnoręcznie rozrobioną piankę do golenia rozprowadził pędzlem równomiernie po powierzchni twarzy, starannie unikając górnej wargi na której pysznił się wypielęgnowany i ponadczasowy atrybut dojrzałej męskości - wąs. Ze względu na swą estetyczną nieskazitelność został on oszczędzony z nadciągającego armagedonu, który Bogumił szykował dla reszty zarostu, gotowego do zżęcia niczym oddzielane od pszenicy chwasty.
Bogumił ujął w dłoń kolejny atrybut męskości - brzytwę. Tak popularne w tych czasach elektryczne maszynki do golenia to gadżet dla młokosów, którym wykwitł na twarzy pierwszy młodzieńczy meszek. Natomiast brzytwa...tu kończy się zabawa, a zaczyna kunszt. Jeden nieumiejętny ruch i z przeciętego gardła tryśnie fontanna krwi, a wtedy znikąd ratunku, nim minuta upłynie pozostaje ci tylko oczekiwać zmartwychwstania w grobowcu pamięci.
Są i tacy, których do golenia nie da się przekonać pod jakąkolwiek postacią, którzy ograniczają ów obowiązek do niezbędnego minimum. Na szczęście nie w zborze. Tu wszyscy rozumieją, że sprawa jest poważna i co poniżej górnej wargi, to powinno być gładziutkie, aby człowiek prezentował się nienagannie i schludnie niczym sędzia Rutherford, a nie zarośnięty zwisającymi chaszczami, jak jakiś Russell.
Tu zadumał się Bogumił nad tym, jak bardzo niepewną rzeczą jest błogosławieństwo Jehowy. Jeśli człowiek nie pędzi co sił za rydwanem i nie wypatruje czujnie nowych świateł niczym okrętowy majtek lądu, to raz dwa może zostać w tyle bądź zagubić się na zdradliwych i skalistych wodach tego systemu rzeczy, oddzielić na zawsze od życiodajnego zboru.
Niezwykła sprawa owo błogosławieństwo. Łatwo je przegapić, bo bywa nieoczywiste i subtelne. Czasem wielkie błogosławieństwo jednego polega zaledwie na tym, że Jehowa przestał błogosławić komuś innemu. Bogumił rozszerzył usta w diabolicznym uśmiechu, mając rzecz jasna na myśli przypadek Bobkowskiego.
II.
- Proszę, Piotrusiu! – płaczliwie rzekła Justyna, stawiając przed synem parujący talerzyk pierogów.- Mama ugotowała, ale sama nie wie co z tych mrożonek wyszło. I wcale się nie obrazi jeśli się okaże, że wstrętne i będziesz chciał wypluć! Cóż poradzę, tak teraz wygląda nasze życie, możesz podziękować za to tacie!
- Justyna, proszę, nie dramatyzuj! – włączył się Paweł. Oczy miał podkrążone z niewyspania, wyraźnie schudł skutkiem przewlekłego stresu, zaś utrzymujące się obniżenie nastroju sprawiło, iż przywiązywał mniejszą wagę do detali, co znamionowała jego niedogolona twarz.
- I pomyśleć, że jak za ciebie szłam, to obiecywałeś, że nie będę musiała jak moja matka całe życie przy przy garach stać. Że nigdy nie pożałuję tej decyzji, bo masz pomysł na siebie i będziemy żyli na poziomie. I gdzie teraz jesteśmy, ile warte okazały się te zapewnienia?! Firma ledwo zipie, lada chwila będzie bankructwo, kredyty niespłacone. Tylko czekać aż wylądujemy na bruku. Jakby tego było mało, w zborze też żadnej pozycji nie masz, nawet starszym nie jesteś. Taka miernota jak Maciej Kundelek jest starszym, a ty nie!
- Jest starszym bo włazi w dupę Bogumiłowi! - wypalił Paweł. - Przypominam ci, że gdyby nie twoje nagabywania i intrygi zborowe, byłbym starszym do dzisiaj. To ty mnie podkręcałaś, żeby iść z Bogumiłem na konfrontację, zamiast zadowolić się tym co jest i taktycznie przeczekać jego kadencję, aż ze starości kopnie w kalendarz i w naturalny sposób otworzą się przed nami nowe możliwości! Zawsze taka byłaś, niezadowolona, chorobliwie ambitna, nienasycona. Tyle że do niedawna przybierało to konstruktywne formy: dobrze wyglądać, gimnastykować się, biegać. A teraz nienasycona jesteś najwyżej jeśli idzie o sześciopak pączków albo wiaderko lodów pożerane stołową łyżką na kanapie przed telewizorem. Ze dwadzieścia kilo przytyłaś, gdzie jest tamta gibkość, tamta kreatywność?! Całymi dniami leżysz, narzekasz, jęczysz i trujesz, też sobie takiej dziewczyny przed laty nie brałem! A musisz wiedzieć, że miałem wiele różnych opcji, siostry się za mną oglądały, łaski mi nie zrobiłaś, że pierścionek wzięłaś!
- Jaśniepan się znalazł, arystokrata wybredny! To ty chyba nie wiesz kto za mną chodził zanim się na ciebie zdecydowałam. Kto wzdychał, listy miłosne pisał, wiersze układał i aż nogami przebierał aby iść ze mną w służbę. Damian Paw! Tak, ten Damian Paw co będzie teraz miał wykład na zgromadzeniu letnim, właściciel dobrze prosperującej sieci aptek. Matka mi go odradzała, twierdziła że chodzi z głową w chmurach, nie ma pomysłu na siebie i że biedować przy nim będę. No to poszłam z rozsądku za ciebie i co? I będę biedować, a z nim byłabym jak pączek w...
- Jeszcze nic nie jest pewne! – wszedł jej w słowo Paweł, wyraźnie dotknięty tym, że żona określiła go jako wybór z rozsądku, podczas gdy on przez wszystkie lata małżeństwa dałby sobie rękę obciąć, że podstawowym spoiwem ich relacji była niegasnąca namiętność - Jeszcze się odkujemy. Mówiłem ci, że mam plan, niech tylko wspólnik…
- Ja już nie chcę dłużej słuchać o twoich planach, chcę widzieć efekty! - ucięła rozmowę Justyna, podczas gdy jej myśli krążyły już w najlepsze wokół Damiana Pawia. Nagle wszystkie dotąd wyblakłe wspomnienia o nim nabrały koloru i intensywności. Ciekawe co teraz porabia, jak ułożył sobie życie? Trzeba go będzie zaczepić na zgromadzeniu. Zapragnęła też w wolnej chwili przejrzeć kartony w których upchnęła pamiątki z dzieciństwa i wczesnej młodości, może coś w nich po nim zostało?
III.
Maciej Kundelek wybudził się rankiem z niespokojnego snu. Przez kilka chwil nie potrafił uzmysłowić sobie gdzie się znajduje. Pamięć przywrócił mu dopiero dobiegający zza pleców odgłos chrapania. Odwrócił się i ujrzał spoczywające na kołdrze nagie męskie ciało. Jego kochanek, Klaudiusz, wymęczony ich całonocnymi igraszkami spał teraz snem sprawiedliwego, błogo i niewinnie.
Tknięty nagłym lękiem Maciej zerwał się z łóżka, dopadł do okna i nieznacznie uchylił żaluzje, trwożnie lustrując wzrokiem ulicę przy której stał tani motelik w którym zwykli się raz w tygodniu spotykać. Kundelek zazdrościł Klaudiuszowi pogodzenia z własną naturą. Tego że tamten nie chciał i nie musiał przed nikim niczego ukrywać. Ich schadzki na obrzeżach miasta miały dyskretny przebieg wyłącznie dlatego, że Maciej na to nalegał, świadom tego co straci, jeśli wieści o jego praktykach przedostaną się do zboru. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wypowiedział wojnę własnej grzesznej naturze i finalnie to grzeszna natura zwyciężyła. W uległości jej wyrokom była pewna perwersyjna satysfakcja. Ulga podobna do tej, która staje się udziałem zbiega schwytanego po długim pościgu, nareszcie mogącego się odprężyć i zdać w pełni na nadciągające wyroki losu.
Tyle że Maciej pomimo uległości nadal czuł się niczym zbieg. Wiedział, że Bogumił ma na swoich usługach szpicli i że chętnie wzbogaci jego kartotekę nie tylko o podejrzenie grzechu, ale i o twarde i niepodlegające dyskusji owego grzechu dowody. A wtedy on, Maciej, zostanie wykluczony. I wówczas żegnaj praco u brata Janusza na budowie, żegnaj mieszkanko o atrakcyjnym czynszu, żegnaj pozycjo zborowa i żegnajcie wszyscy świadkowscy przyjaciele. Może być też tak, że Bogumił, już teraz zaborczy, zamiast wykluczyć potraktuje nowe dowody jako kolejny, tym razem ostateczny i idealny hak, za którego pomocą przejmie pełną kontrolę nad jego życiem. Będzie wymagał coraz bardziej wyczerpujących, niebezpiecznych i niezgodnych z maciejowym sumieniem przysług, które nie będą mieć końca...
- A kogo ty tak wypatrujesz, króliczku płochliwy? Inkwizycji? Średniowiecze się skończyło, nie słyszałeś?
- Eeee, nie. Tylko chciałem sprawdzić jaka pogoda.
- Wracaj do łóżka, sobota jest, chyba ci się nigdzie nie śpieszy w sobotni poranek, panie tajny agencie?
Sobota! Maciej zerknął na zegarek uzmysławiając sobie, że dziś zbiórka, a po zbiórce jest umówiony do służby z bratem Bogumiłem. Migiem i bez słowa wyjaśnienia ruszył do łazienki.
Klaudiusz wzruszył ramionami. Nie potrafił do końca rozgryźć Macieja, który niewiele i niechętnie mówił o sobie. Klaudiusz dostrzegał co prawda, że jego kochanek ma masę zahamowań, lęków i sekretów, przypominając tym samym człowieka, który trwożnie i w późnym wieku zaczął odkrywać własną seksualność. Była w tym niezręczność, ale i pewien urok. Poza tym Klaudiusz, co tu dużo gadać, lubił rozgryzać łamigłówki. A Maciej był obecnie jedną z tych, które intrygowały go najbardziej.
IV.
Jak każdy świeżo upieczony student, Zachariasz Pień wiązał z dostaniem się na uniwersytet nadzieje natury nie tylko edukacyjnej, ale i towarzyskiej. Odkąd uświadomił sobie, nieomal popadając przy tym w obłęd, iż zasady jakimi rządzi się społeczność zborowa są zaledwie pokrytą pobożnymi życzeniami fasadą za którą skrywa się rzeczywistość taka sama jak świecka, postanowił że gdy tylko nadarzy się okazja, postara zbudować sobie komfortowe podwójne życie dla samej radości tego, że podobny projekt może mu ujść płazem. Kariera w zborze? Ależ oczywiście! Przyjaciele ze świata i smakowanie zakazanych owoców? Owszem, gdzie mam podpisać? Klucza do zapewnienia sobie takowej egzystencji upatrywał Zachariasz we wciąż doskonalonych umiejętnościach lawirowania. Szpiegostwo na rzecz brata Bogumiła nauczyło go, że ludzie nie dzielą się na nieskazitelnych i zbrukanych, lecz na tych którzy dali i na tych którzy nie dali się przyłapać. Ludzka natura jest uniwersalna, a nakładki pod postacią tych czy innych obyczajów czy poglądów religijnych to zaledwie życzeniowa kosmetyka spod której ku naszemu przerażeniu i zdezorientowaniu od czasu do czasu wyziera szpetna prawda.
Zachariasz chciał zarówno grzechu jak i kariery zborowej. Przy czym grzech pociągał go nie ze względu na swe rzekome powaby, lecz jako wyprowadzenie gry na kolejny poziom trudności. Wszak to nie sztuka wygrać grając w zgodzie z podręcznikiem. Zostać sługą pomocniczym, pionierem czy starszym potrafi każdy głupi, w większości przypadków wystarczy tylko być żarliwie aktywnym przez odpowiednio długi okres czasu. Natomiast nagrzeszyć, wiedzieć że płazem ujdzie i równocześnie prawić innym morały, rozliczać ich surowo za dalece bardziej niewinne słabostki, pławić się w niezasłużonym blasku autorytetu moralnego i duchowego! Taki los marzył się Zachariaszowi, będąc logiczną konsekwencją filozofii którą wyznawał odkąd uzmysłowił sobie, że zasady którymi go od dziecka karmiono są bezużyteczne i o kant dupy roztłuc. A co za tym idzie, w pełni zasługują by się na nich zemścić. Chcieliście wychować świętego, ale będziecie mieli świętoszka. Molierowskiego „Świętoszka”.
Najważniejsze teraz, by teraz wypracować sobie na uniwerku przestrzeń do eksperymentów, która w miarę możliwości będzie wolna od wpływów zboru. Podstawowa zasada: zachować religijną anonimowość. A dalej: świeckie towarzystwo, świeckie miejscówki, niekrępowane dogmatami burze mózgów, wypady w Polskę i zagranicę, swobodne partycypowanie w pozaorganizacyjnych spędach, świętach oraz obyczajach...
- Zachariasz...Pień?
Podniósł wzrok zza książki, dostrzegając nad sobą piegowatą dziewczynę.
- Kojarzę cię ze zgromadzenia, stałeś przy skrzynkach. Zuza. Zuza Wścibińska. Wygląda na to, że będziemy jedynymi Świadkami Jehowy na roku. Musimy się trzymać razem i odważnie dawać świadectwo teokratyczną postawą!
Kojarzył ją. A im bardziej kojarzył, tym większą czuł niechęć. Córka opętanej gorliwością pionierki. Ojciec był bardziej pragmatyczny, zapewne dlatego wylądowała na studiach, ale obsesja matki najwyraźniej też zdołała odcisnąć swoje piętno. Jeszcze nie zaczął realizować planów, a już ma na głowie szpicla i herolda Organizacji, który może go zepchnąć w towarzyski niebyt, przypiąć trwale łatkę religijnego dziwaka i pariasa. Nie jest dobrze.
V.
Bogumił złożył i odłożył brzytwę. Dzieło się dokonało. Przesunął dłonią po dolnej części twarzy, z uznaniem oceniając stopień jej gładkości. Jeszcze tylko solidny chlust Brutala i zabiegi zakończone. Człowiek, który w regularnych odstępach czasu nie potrafi wziąć siebie samego za mordę, jakże by mógł skutecznie brać za mordę cały zbór? Prawda, Organizacja jest idealna, ale poszczególni bracia już nie, a kto w małym nie jest wierny, ten i w wielkim nie będzie. I dlatego potrzeba im stałego kierownictwa i przykładu w najdrobniejszych sprawach. A przykład zawsze idzie z góry, nigdy z dołu. Z dołu wybija tylko szambo tego systemu rzeczy.
I dlatego starszy musi być niczym strażnik na wieży: schludny, czujny, zdyscyplinowany i gotów do wykonywania rozkazów, choćby nawet w pierwszej chwili wydawały się niedorzeczne. Bogumił spełniał wszystkie te kryteria, a nawet więcej - nieraz sam podobne rozkazy wydawał i zazwyczaj wychodził na swoje, więc nie widział powodu, by zmieniać taktykę. Ostatecznie to wszystko dla dobra zboru i Organizacji.
Gotów na nadciągające obowiązki i wyzwania opuścił łazienkę i zamknął za sobą drzwi.
Koniec prologu