To co nie przestaje mnie zdumiewać po przeanalizowaniu dotychczasowej dyskusji, to jak wielu złapało bulwersa na myśl, że mogli być częścią głupoty. Głupoty nie ujętej nawet wprost, lecz podanej jako: "niewymagająca intelektualnie religia", bardziej eufemistyczne zagajenie niżeli poważny zarzut do którego rangi urosło. Szacunek dla tych, po których to spłynęło, jeszcze większy dla tych, którzy potrafili się z tym zgodzić.
Tu jednak moje pytanie do oburzonych: Czy tak samo poczulibyście się oburzeni gdyby powitanie brzmiało: witam weteranów sekty?
Idę o zakład, że tu bulwers byłby dużo, dużo mniejszy, a oburzenie deklarowaliby zwłaszcza aktywni świadkowie jehowy.
Dlaczego tak bardzo boli zarzut, że mogło się być częścią głupoty, nie zaś że było się sekciarzem? Przecież zarzut sekciarstwa jest dalece bardziej upokarzający: sekciarstwo to wyzysk, manipulacja, kłamstwo, wąskie horyzonty. Wreszcie sekciarstwo to też głupota.
Czy wszyscy ci rozliczający się tu z własnej bolesnej przeszłości - czym był ich zdaniem pobyt w sekcie świadków jehowy - obrażają was personalnie tym stwierdzeniem - czujecie się wówczas posądzeni o współudział w prawdziwie haniebnym procederze?
Czy może gdy pada zdanie: świadkowie to sekta - każdy naraz, oprócz aktywnych świadków, czuje się zaledwie wykorzystaną ofiarą, nigdy współsprawcą, nigdy naiwniakiem?