Czy znacie historie jakichś Betelczyków (z Polski lub zza granicy), którzy poznali "prawdę o prawdzie", opuścili Betel i potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości?
Nie do końca ta osoba pasuje do zadanego pytania, ale...
Z betel wyszła i sobie poradziła. Może dlatego, ze krótko tam była. Jakieś niecałe 5 lat, więc to jak średnia szkoła z internatem.
Prawdy o prawdzie nauczyła się właśnie w betel, w czasie gdy Internetu było jak na lekarstwo, a dzisiejsi odstępcy przygotowywali się do niedzielnego wykładu.
Później był zachód, zakładanie rodziny i jakaś stabilizacja na w miarę znośnym poziomie.
Rzecz ciekawa, że do dziś ta osoba jest ŚJ i w swoim zborze pełni zaszczytne przywileje
Nie jest to osoba zabetonowana ani radykalna. Ale jednak jest coś, co jakby przymusza do bycia w tej społeczności.
Co takiego? Trudno powiedzieć. Może właśnie sama społeczność? Może potrzeba wiary w coś?
Ciężko określić, co musiałoby się wydarzyć aby nastąpiło otrzeźwienie. Obstawiać można, że całość zakończy się teokratycznym pogrzebem.
Przy okazji chciałbym zaprotestować przeciwko warunkom towarzyszącym podczas posiłków. Rozumiem, jedna noc na weselu albo stypie. Ale 20 lat jeść w takim ścisku, że nie wiadomo co z łokciami zrobić, nie mówiąc o półleżeniu przy stole, czy jakimś biesiadowaniu.
A czy Tomasz wspomniany wcześniej dalej rzuca piłeczką o podłogę? Czy praktykuje inne sposoby na rozładowanie nerwów?