Trochę nie rozumiem pytań. Zadowala? Czy ja to odbieram w kategorii zadowolenia? Nie wiem. Byłam wtedy młoda, miałam 19 lat. Byłam krótko po wyrwanie się że szponów orga. Całe życie w Organizacji, to po pierwsze życie na cenzurowanym. Cały czas jesteś obserwowany i poddawany rozmaitymi naciskom. Które jeszcze nasilają się w okresie dojrzewania. Po drugie całe życie jesteś odmieńcem. Nie możesz ubierać się jak chcesz, wyrażać (chodzi mi tutaj o slang młodzieżowy, nie o wulgaryzmy) , mieć zainteresowań czy hobby jakie chcesz, mieć przyjaciół jakich chcesz, spędzać wolnego czasu jak ci się podoba (tak na prawdę to go nawet nie masz) - wszystko jest pod kontrolą systemu. Życie dziecka, czy młodzieży w tej secie jest życiem w klatce. Na apelach w szkole stałam z boku, nie mogłam bawić się z dziećmi na podwórku. Gdy nauczycielka zadała nauczenie się na pamięć 10 zwrotem "Pani Twardowskiej", a ja wyrecytowałam mamie pięknie całość, dumna z dokonania, mało ledwo ściany w domu się ostały od awantury jaką mi zrobiła za uczenie się szatańskich treści. Straszny stres powodowały u mnie urodziny, dzień patrona szkoły, Mikołajki, wigilie klasowe, czy potańcówki, za nieobecność na pochodzi 1-majowym, obniżono mi zachowanie. Nigdy nie miałam modnych w tym czasie wycieraków, nie dostałam jak koleżanki że szkoły roweru ani zegarka na komunię, prezentów na urodziny czy gwiazdkę. Za to musiałam, niezależnie od pogody, ubrana w spódnicę do pół łydki jechać autobusem do miasta, a następnie z buta kolejne cztery kilometry 2*tyg. na zebranie. To była wyprawa zajmująca łącznie prawie sześć godzin. Nie wolno mi było w tym czasie nic jeść, ani pić, żeby nie było problemu z toaletą. Dostawałam jedynie cukierki miętowe do ssania, aby głód i pragnienie nie były tak uciążliwe. Dzięki czemu całe dorosłe życie, do dziś jestem stałą klientką gabinetów stomatologicznych. Każda sobota, to było zrywanie się o świcie, przegryzienie pół kromki chleba z masłem, popitego dwoma łykami herbaty( znów przeciwdziałanie wizytom w WC) , znowu kiecka do pół łydki, wielka torba z literaturą, potem autobus, znowu z buta, służba. Tym razem w domu o 15:00. W międzyczasie studium rodzinne, przygotowania do zebrań i służby, w wakacje dodatkowo głoszenie w tygodniu i kongresy. Jak już udało mi się stamtąd wyrwać, to chciałam być jak inni, dlatego zupełnie szczerze przystąpiła do sakramentów w KK. Z perspektywy czasu wiem, że nie było to podyktowane wiarą, raczej pogonią za tym o czym całe dzieciństwo marzyłam: być taką jak inni, być akceptowaną. Natomiast trudno mi to porównać z tym jak odbywa się przyłączenie np. wyznawcy KK do ŚJ, bo takiej drogi nie przeszłam. Nie interesowała się też wymaganiami stawianymi takiemu kandydatowi, bo po prostu mnie to nie dotyczyło.
Może dla porządku dodam, dla tych, którzy nie czytali mojej historii, że przez dwa ostatnie lata liceum, uczestniczyłam w lekcjach religii na zasadach wolnego słuchacz więc niejakiego pojęcie o religii RK, miałam.