Jak to było być dzieckiem w rodzinie ŚJ? Jak to było dorastać w prawdzie i ciągle być innym? Jakie widzicie plusy, a jakie minusy dorastania w rodzinie ŚJ? Jeśli macie ochotę podzielić się swoimi przemyśleniami, to zapraszam do wspomnień.
Trochę napisałam w swojej historii w innym dziale a propos dziecinstwa.
Muszę powiedzieć, że te nieszczęsne urodzinowe cukierki budzą u mnie ambiwalentne odczucia. Owszem, jakieś pół roku po odejściu z organizacji miałam akurat 29 urodziny i to były pierwsze, jakie obeszłam - impreza w klubie, do którego wówczas chodziłam na karaoke (zaraz po odejściu z organizacji chodziłam tam 2xtydz., chyba musiałam wykrzyczeć to wszystko, bo potem stopniowo coraz rzadziej
), zaprosiłam tam ludzi (kilka osób "ze świata", które znałam przed odejściem z organizacji, kilka nowo poznanych), dostałam prezenty, było miło. Od tej pory zawsze obchodzę swoje urodziny i urodziny swoich bliskich i sprawia mi to ogromną przyjemność. Ale w dziecinstwie potrafiłam żyć bez tego i nie czułam się pokrzywdzona - moi rodzice potrafili o to zadbać!
Moi rodzice nie byli konserwatywni - były zebrania, głoszenie, ale nie było przymusu. Poza tym nie bronili mi czytać "świeckich" książek, czytałam zawsze bardzo dużo, jak chciałam iść do szkoły muzycznej, to poszłam, i bardzo pilnowali, żebym ćwiczyła. Moi rodzice dbali o to, bym miała towarzystwo dzieci braci (jestem jedynaczką), często spotykali się z rodzinami które miały dzieci w moim wieku, ale kolegować się w szkole z różnymi osobami też pozwalali i nigdy nie uczyli mnie pogardy do tych ludzi, pogardy uczyły mnie zebrania, na szczęście nieskutecznie. Jako muzyk ciągle miałam jakichś znajomych, bo różne zajęcia zbiorowe organizowane były w szkole, miałam bliskie koleżanki, które czasem też przychodziły do mnie do domu, pisałam też długo listy z koleżanką, która po IV kl. wyjechała do Austrii (do tej pory mam gdzieś w szafie pakę listów, które wymieniałyśmy chyba aż do studiów).
Rodzice zachęcali mnie do dzielenia się przekonaniami z kolegami, ale nie zmuszali, nie karali jeśli tego nie robiłam. A ja nie potrafiłam zrobić sobie "terenu" ze szkoły (literatura dawała takie zachęty), więc jedynie odpowiadałam na pytania, jeśli ktoś sam pytał.
Obecnie obchodzę urodziny, jak wspomniałam, a także Wigilię, traktując ją jako częśc tradycji narodowej, wraz z moim mężem sceptykiem i teściami agnostykami - siedzimy po prostu przy stole i jemy, wcześniej złożywszy sobie życzenia, a z płyty Sojka śpiewa kolędy. Są też prezenty. Uważam, że to miły, rodzinny obyczaj i lubię w tym uczestniczyć.