Drodzy moi, dziękuję za wszystkie odpowiedzi w tym wątku.
Jak to zwykle ze mną bywa, pojawiam się i znikam co jakiś czas, życie mnie dopada.
Widzę, że mój czynny udział w życiu parafialnym wywołał u was dość silne reakcje, spokojnie, naprawdę nie ma o co kruszy kopii, to zaprzeszlość w moim życiu, zaprzeszlość która być może uratowała mi życie.
Przyznać muszę, że długo myślałam czy kontynuowanie zwierzeń będzie dobrym pomysłem. Dopiero wczorajsza rozmowa z Niebieskookim, któremu z całego serca dziękuję za cierpliwość i słuchanie mojego biadolenia, uzmysłowiła mi, że traktowanie, do jakiego przywykłam w swoim życiu wcale nie oznacza, że na nie zasluguję. Nie oczekuję litości, jedyne czego bym chciała, to uratować przed takim życiem choć jedna osobę, która przeczyta moją historię. Przez całe życie słowa mojego ojczyma wisiały nade mną jak klątwa. Klątwa której pozwoliłam kierować swoimi myślami, która była jak znamię na wszystkich moich relacjach z ludźmi. '' Każdy się na Tobie pozna, jaką jesteś naprawdę i każdy Cię zostawi. Skończysz sama. ''
Do rzeczy więc, spieszę z wyjaśnieniem jak to z malami i jej przygodą z Kościołem rzymskokatolickim było.
Wykluczono mnie tydzień przed moimi 17 urodzinami. Dziecko. Zagubione, przestraszone dziecko z niską samooceną, odkąd pamiętam to dziecko czuło się obco nawet we własnym domu (jedyne dziecko z pierwszego małżeństwa mamy, obwiniane za życiowe jej niepowodzenia. Cud miód i orzeszki) uciekające w świat książek, biblioteka przez większość szkoły podstawowej i gimnazjum była moim drugim domem.
Za mało poświęcałam czasu na czytanie Biblii, więc w zborze nie byłam traktowana jako idealne towarzystwo dla córek braci strasznych. Ojczym bez przywilejów, dwa razy wykluczony za pijaństwo, pardon, za brak skruchy. Co ciekawe, od zawsze dogadywalam się z nim o wiele lepiej niż z matką, która wiecznie w złym humorze, biła dyscypliną nie raz gdzie popadnie.
Po wykluczeniu było tylko gorzej.
Przez kilka pierwszych miesięcy chodziłam potulnie na zebrania, siadałam w kącie i czekałam aż wszyscy witając się bracia teatralnie ominą mnie siedząca w rzędzie razem z rodzicami i trzema siostrami.
Bolało jak jasna cholera, sprobowałabym jednak nie pójść to bolało by jeszcze bardziej. Twarz, tylek, cokolwiek. Matka ciężką rękę miała.
Na codzień w domu było coraz gorzej, doszło do tego, że musiałam pytać o pozwolenie nawet na skorzystanie z komputera czy obejrzenie czegokolwiek w telewizji. Pierwszy rok liceum zakończyłam z dwoma komisami z matematyki i geografii, psychicznie nie udzwignęłam przygotowań do poprawki i pięciu kilkugodzinnych przesłuchań na komitetach. Pozdrawiam braci strasznych środkowym palcem.
G poznałam na imprezie kończącej rok szkolny na którą wyciągnęła mnie dobra kumpela, która później zaciągnęła mnie do psychologa i poczestowała pierwszą w życiu fajką.
Przedstawiła nas sobie jego siostra. Z G przetańczylismy dobre kilka godzin, po czym grzecznie doprowadził mnie do mieszkania mojej babci, u której pomieszkiwalam, bo po kolejnej awanturze w domu po prostu spakowalam kilka najpotrzebniejszych ubrań i pod osłoną nocy wyszłam z domu przez okno, by zamieszkać z jedyną przychylną mi osobą.
G, rok starszy ode mnie, inteligentny i miły, mający OBOJE biologicznych rodziców, (w moim skrzywionym wyobrażeniu - normalną rodzinę) był organistą grającym w każdą niedzielę kilka wieczornych mszy.
Do kościoła na chór weszłam pierwszy raz w październiku. Tuż po zakończeniu sprawy w pobliskim sądzie o ograniczenie praw rodzicielskich mojej kochającej mnie po jehowemu matce.
Cdn
(obiad zjedzono)
Sądzę, że powinnam wyjaśnić jak doszło do tego, że miałam zeznawać przeciwko mojej matce w sądzie, po czym wrócić z nią do tego samego domu w którym mnie we trójkę bili. I od czego się rozpętało piekło. I jak zostałam k****, cytuję matkę.
W domu G przebywałam coraz częściej, pod pozorem spotkania się z jego siostrą, z którą znałyśmy się z gimnazjum. Pewnego ciepłego wieczoru to G odprowadził mnie do domu (za namową płaczącej, przepraszającej i obiecującej, że mnie nigdy więcej nie uderzy matki która pewnego wieczoru przyjechała do babci spakowałam rzeczy, i wróciłam z rodzicami do domu).
Błędem był pocałunek na pożegnanie, przed bramą kamienicy. Dlaczego? Jak się okazało, mamusia wszystko widziała i zadowolona nie była, oj nie. Po wejściu w drzwi od domu przywitał mnie siarczysty policzek. '' Ty k****, jak ci nie wstyd. Zapomniałaś już czego uczy Biblia? ''
Dalszy slowotok zawierał zdania typu '' skończysz pod latarnia zarabiając na siebie najlepiej jak potrafisz '', '' przynosisz mi i tacie tylko wstyd '', '' szmaty w domu trzymać nie będę, skończysz osiemnaście i robisz wypad '', '' wolałabym cię wyskrobac niż urodzić ", '' skończysz jak swój ojciec '', '' rzygać mi się chce jak cie widzę" i tak dalej.
Prawdziwa miłość do dziecka, jak w mordę strzelił.
Awantur było mnóstwo. Codziennie.
Krzyki, ublizanie, bicie po twarzy, szarpanie i wyrywanie włosów, kopanie mnie po całym ciele, raz dostałam krwotoku. Drapanie, szczypanie, przeciąganie mnie po podłodze trzymając za włosy, odkładanie pięściami po głowie.
Nie pamiętam ile razy wylądowałam w szpitalu po takiej akcji. Zemdlałam raz. Kopnęła mnie, żeby sprawdzić czy żyję. Później stwierdziła, że przecież ja udaję. Śmiała się że mnie. Właściwie w tamtym momencie nie tylko ona.
Gdy nie uciekłam z domu pod byle pretekstem do babci lub do G, godzinami przesiadywalam u sąsiadki ucząc się do komisów. Tak minęło lato.
Na początku września pani K zaprowadziła mnie za rękę do swojego pokoju gdzie czekał na mnie policjant. Wykorzystując znajomości '' anonimowo '' zgłosiła na policję cała sytuację w domu. Mówiła., że mój płacz i krzyki słychać w całej kamienicy. Piękne świadectwo droga siostro L. Brawo.
Na sprawę w sądzie czekałam jak na wykonanie wyroku śmierci.