Niech punktem wyjścia do tego co chcę powiedzieć będzie pewna historia. Kiedyś w przerwie między zajęciami na studiach staliśmy na patio naszego instytutu. Nie pamiętam czego dotyczyła rozmowa osób wokół i chyba nie biblii, ale z ust koleżanki padło mniej więcej: "nie jestem świadkiem, żeby rozumieć biblię dosłownie". Już chciałem jej coś odpowiedzieć, ale się powstrzymałem. :d Wtedy jeszcze nie gadałem ze świadkami, byłem jedynie zaznajomiony z paroma książkami i artykułami. Jak bardzo się myliła, mogę wiedzieć dopiero teraz. W społeczeństwie o zgrozo panuje pogląd, że świadkowie rozumieją biblię dosłownie! A wystarczy przejść się na studium i zadać parę pytań, żeby przekonać się o tym, że jest całkiem inaczej. Temat dotyczył drugich owiec, zmartwychwstania, tysiącletniego królestwa i przymierza. Oni potrafili jeden werset traktować dosłownie, bo tak, a inny symbolicznie, tylko dlatego, że nie pasował do tamtego, bo tak. I gdzie ta lansowana dosłowność. Jak mi świadek zaczął tłumaczyć 19, czy 20 rozdział apokalipsy, to po dwóch, trzech zdaniach wywodów gubiłem się. Kręcą, kręcą, a jak się odpowiednio dużo kręci to wszystko można wykręcić. Wystarczy zmielić biblię na odpowiednio małe kawałki i użyć wielkiej ilości kleju strażnicy, a wszystko można udowodnić. Wydaje mi się, że jak im ciało kierownicze powie, że coś jest prawdą, bo tak mówi biblia, to uwierzą. Później zmieni zdanie o 180 stopni dając cytat z biblii, im też się nagle będzie to zgadzać z biblią. Pamiętacie "rok 1984" Orwella jak mówca w tygodniu nienawiści dostał kartkę, że nagle walczą z kim innym?