Ja bym tak nie mogła być w pisie chodzić na spotkania pisu ,patrzeć ludziom w oczy którzy darzą mnie zaufaniem, udawać że się zgadzam a w głowie temu zaprzeczać i na dodatek za plecami popierać PO i angażować się w działalność która ma uderzać w pis. Nie wiem ale chyba mam inną wrażliwość i ...sumienie bo nie wiem jak to nazwać? Bardzo ciekawią mnie takie przypadki jak Pan bo dużo rozmawiam z ludźmi na różnych forach tyle że w tematach polityki ale z takim przypadkiem by ktoś tkwił w obozie wroga i udawał kogoś kim nie jest to jeszcze nie spotkałam choć w internecie można wiele przeczytać. Bez urazy ale tak robią ludzie wyrachowani o najniższych pobudkach nie mający odwagi odejść. Boi się Pan odejść? Nie męczy to Pana takie ciągłe udawanie?
Nadal Pani nie rozumie kompletnie, o co chodzi, a więc pozostają dwa wyjścia: ignorować lub dyskutować. Skoro jest to jednak forum dyskusyjne, więc spróbujmy dyskusji. Proszę tylko o skupienie:
- porównywanie świata polityki do religii w tym kontekście jest totalnie chybione; wielu polityków z przeciwstawnych obozów prywatnie darzy się szacunkiem, czasami wręcz przyjaźnią, a wiele wojenek toczy się tylko w mediach, w celu pozyskania wyborców;
- jeśli już się trzymamy tego niefortunnego porównania, to jestem właśnie członkiem PiS, który
od 20 lat nie chodzi na zebrania partyjne, bo sympatyzuję z PO. Ponadto demaskuję PiS, w żaden, nawet najmniejszy sposób ich nie popieram i uważam, że potencjalni wyborcy mają prawo wiedzieć to, o czym ja wiem. Czy teraz sprawa jest jasna?
BTW: do partii politycznej się zapisujemy i możemy się z niej wypisać. Z religią jest jednak trochę inaczej
Bez urazy, ale myślę, że średnio rozgarnięty gimnazjalista po rekolekcjach intuicyjnie czuje tę różnicę
Pierwsza i podstawowa sprawa: zanim zacznie Pani kogokolwiek oceniać, proszę o
dogłębne zapoznanie się z mechanizmem ostracyzmu u SJ. Mała podpowiedź: jest to jeden z najbardziej plugawych mechanizmów, jakie funkcjonują w tej organizacji. I w moim mniemaniu nikt nie ma prawa oceniać innych osób, które starają się jakoś ograć ten system. Tak, może nie do końca nie jest to uczciwe, ale co można powiedzieć o rozbijaniu rodzin przez SJ? Co to wszystko ma wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem? Dlaczego mam niby podporządkowywać się zaleceniom organizacji, schylić głowę i odejść w pokorze? Przecież to byłoby przyznanie się do winy. Nie dam im tej satysfakcji. A w moim przypadku winą była chęć samodzielnego myślenia i nieakceptowanie nauk tzw. niewolnika wiernego i roztropnego.
Czy boję się odejść? Nie, w zasadzie mnie już od 20 lat tam nie ma, więc jak mam się bać. Obawiam się jedynie zburzenia dotychczasowych relacji z rodziną (nie mam przyjaciół wśród SJ, są mi absolutnie obojętni), i to w wielu wymiarach, począwszy od emocjonalnego, a skończywszy na praktycznych (np. prawo widywania się z najbliższymi).