Przedrukowany fragment rozmowy z wykluczonym Swiadkiem Jehowy z ,,na Temat". Nie jest to nowy wywiad, ale jesli ktos nie czytal, na swoj sposob interesujacy.
W jaki sposób został pan świadkiem Jehowy?
Andrzej: Nie miałem żadnego wyboru, to nie mogła być osobista decyzja. Urodziłem się w rodzinie Świadków Jehowy (ŚJ).
A kiedy pan się urodził?
Kilkadziesiąt lat temu. Nie powiem więcej, bo chcę chronić swoją prywatność.
Jak pan wspomina ten czas w swoim życiu?
Od dzieciństwa byłem wychowywany w tym duchu, więc to wszystko mnie fascynowało. Bardzo podobało mi się, że od razu trafiło mi się być na właściwej drodze. Nie musiałem poszukiwać tylko przedstawiono mi to jako najlepszą drogę na życie. To mi się podobało. Widząc radość tych osób, które były już ŚJ, ich pewność tego, do czego zmierzają mi imponowała. Wielu z nich robi to z pełnym oddaniem, szczerze i gorąco w to wierzą.
A kiedy stwierdził pan, że to nie jest najlepsza droga z możliwych?
To był długi proces. Jak ktoś twierdzi, że można wyjść z tego na przestrzeni kilku lat to nie mówi prawdy. Gdyby pan został ŚJ, miałby pan porównanie, czym różni się jedno od drugiego. Ja tego nie miałem więc byłem częścią świata, nie znając alternatywy. Wychodzenie z tego świata i ujrzenia, że to jest nie takie jak być powinno, trwało około dwudziestu lat.
Ale pewnie w czasie tych dwudziestu lat były szczególnie ważne momenty, które postawiły duży znak zapytania i które się skumulowały w postaci opuszczenia tego środowiska przez pana.
Jednym z takich czynników była duża płynność elementów światopoglądu ŚJ. Widziałem, że on ewoluuje, że wciąż się zmienia, z nawrotami. Ale to, że gdyby się zmieniał na plus, to nie byłoby w tym nic złego. Ale bywało z tym różnie. Twierdzili, że Bóg kieruje tą organizacją, więc zacząłem sobie zadawać pytanie, dlaczego Bóg chce, aby ludzie byli zdezorientowani?
A kiedy pan się tak czuł?
Gdy wyznaczyli datę tzw. końca świata na rok 1975. Przeprowadzono potężną kampanię propagandową, która odbiła się bardzo dużym echem. Oni jednak nie nazywali tego końcem świata, bo ten miał dalej istnieć. To miał być koniec ludzi złych, czyli tych, którzy nie są świadkami. Okazało się, że te przepowiednie się oczywiście nie spełniły.
I Świadkowie zaczęli zadawać pytania.
Tak. Zaczęli pytać, czy wieść o końcu świata była podana od Boga, czy może ludzie sobie to wymyślili. Ale jakoś sobie to wtedy wytłumaczyłem. Ale to był moment, nad którym po latach zacząłem się zastanawiać, a takich zdarzeń było więcej. 1975 nie spełnił oczekiwań wiernych, więc następowały kolejne zapowiedzi, które miały utrzymać ich w organizacji. Tym motywem były właśnie kolejne zapowiedzi, że już za chwilę wszystko się skończy i na ziemi zostaną tylko Świadkowie Jehowy.
Nazwałby pan to działanie manipulacją?
To nigdy nie było tak nazywane, nawet z zewnątrz. Ja bym powiedział, że to pozwalało podtrzymać aktywność świadków w głoszeniu słowa. Jak zbliża się zagrożenie, to z miłości do innych trzeba powiadamiać o zbliżającym się armagedonie. Ja nie chcę przedstawiać ich jako złych ludzi. Pojedynczego ŚJ można zrozumieć. Jak mówi im się o zagrożeniu, to mają satysfakcję, bo wyciągają rękę do tych, którzy mają zginąć.
Ja też tak to rozumiem, że poszczególni członkowie ŚJ są dobrzy. Pytanie tylko o to, jaki wpływ na ich życie ma organizacja.
Na moje życie miała duży wpływ i dlatego zacząłem zadawać pytania o 1975 rok oraz o inne absurdy, których było zdecydowanie więcej. Wtedy potraktowano mnie jak odstępcę i że trzeba mnie wywalić z tej organizacji. Konsekwencja była tak, że nikt nie mógł ze mną rozmawiać, powiedzieć mi dzień dobry itd. Wszystko, co budowałem przez całe życie, legło w gruzach wraz z decyzją Komitetu Sądowniczego. Ten ostracyzm i izolowanie się od ludzi, którzy byli ŚJ i nie traktowanie ich jak ludzi, jest tragedią.
Jak pan sobie z tym poradził?
Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Paradoksalnie, po latach pomogło mi to, że potraktowano mnie jak rzecz. Wykluczonemu wolno chodzić na spotkania do zboru, ale odbywa się to w chłodnej, a wręcz wrogiej atmosferze. Nikt się nie odezwie, nikt się nie uśmiechnie. Wszyscy traktują cię jak powietrze.
Ja w tej chwili nie mam z nimi żadnego kontaktu, ale studiuję wciąż ich literaturę, aby wiedzieć co aktualnie piszą. Chcę być na bieżąco. Ale stosunek do wykluczonych jest nieludzki. Powinno być tak, że jak ktoś nie chce rozmawiać o kwestiach religijnych, to ma się do tego prawo. Taki człowiek powinien mieć kontakt ze społecznością w czysto ludzkich sprawach.
Jakie metody stosuje się, aby zatrzymać wśród ŚJ?
Generalnie nie ma czegoś takiego, jak próby zatrzymania niedopuszczalnymi metodami. Raczej używa się metody, że jak będziesz tak robił i źle mówił o organizacji, to zostaniesz wykluczony. Ja zostałem wykluczony zaocznie, bo powiedziałem, że już nie chcę się dłużej z nimi spotykać. Oznajmiłem, że nie ma o czym rozmawiać.
Za co pana wykluczono?
Oznajmiłem, że będę utrzymywał kontakt z wykluczonymi. Im się to nie spodobało. Nie jestem Świadkiem od kilku lat.
A czy nie przeszkadzała panu sprawa, która była przyczynkiem do naszej rozmowy, czyli brak zgody ŚJ na transfuzję krwi?
Tej sprawy nikt nie przedstawia obiektywnie. Ani Świadkowie Jehowy, ani środki masowego przekazu. Nie jest tak, że transfuzja jest cudownym sposobem na rozwiązaniem wszystkich problemów. Ale nie jest też tak, że Biblia zabrania transfuzji. Powinno być tak, że każdy sam decyduje i w razie czego sam będzie odpowiadał przed Bogiem, a tego nie ma. Nie jest też tak, że jak ktoś przyjmie krew to na pewno przeżyje, a jak nie przyjmie to umrze. Jeśli ktoś nie chce przyjąć krwi, to trzeba to uszanować, nawet jeśli jest to wbrew woli lekarza. Każdy ma prawo decydować, co dzieje się z jego ciałem, choć jest to bardzo dyskusyjna sprawa.
Spotkałem się również z opinią, że organizacja Świadków Jehowy to jeden wielki biznes. Coś w tym jest, czy to przesadzona opinia krytyków ŚJ?
Mam nagranie wizyty Nadzorcy Strefy, czyli osoby z ramienia ŚJ, która nadzoruje ich działalność w kilku krajach. Swego czasu taki nadzorca powiedział polskim Świadkom, że należy sprzedać istniejące Sale Królestwa, czyli miejsca, w których się zbierają i wybudować nowe. Ale pojawia się problem. Istnieje pewien fundusz na budowę sal królestwa. A ten fundusz jest tworzony z dobrowolnych datków poszczególnych wiernych. Z tego funduszu, na który składają się poszczególni wierni są udzielane pożyczki na budowę Sal Królestwa. Później zaś Zbór ma spłacić tę pożyczkę.
Na nagraniu, które posiadam, Nadzorca Strefy mówi, że członkowie ŚJ za wolno spłacają swój dług i że zadłużenie wynosi 50 milionów i że trzeba przyspieszyć. Co ciekawe, wybudowane Sale Królestwa nie są własnością lokalnych społeczności, które oddają za nie pieniądze, tylko własnością centrali w Nowym Jorku. Jest to biznes, czy nie?
Wydaje się, że jest. Aby uzbierać na to pieniądze sprzedaje się te słynne i znane wszystkim publikacje?
Nie, to jest drobiazg. Nie koncentrowałbym się na sprzedaży książeczek, bo nie w tym rzecz. Nie sprzedają. Zdarza się, że niektórzy pobierają od chętnych datki mówiąc, że to kosztuje. Ale jak zainwestuje się nie tylko w Sale Królestwa, ale i obiekty dużo większe, jak np. przy ulicy Szwedzkiej w Warszawie, a później w Ursusie. To bardzo duża sala zgromadzeń dla kilkuset osób. Te obiekty często są budowane przez ochotników, wolontariuszy, co jest elementem tej religii. Nie ma żadnych inwestycji ze strony inwestora. A jak się go później sprzeda, to jest to biznes.
To brzmi tak, jakby wśród społeczności ŚJ istniała "grupa trzymająca władzę", która czerpie korzyści kosztem wiernych.
No i właśnie to jest pytanie, na które poszczególny Świadek Jehowy w ogóle nie odpowiada i się nawet nie zastanawia, bo przecież trzeba wspierać "Dzieło Boże". Myślę, że jest taka grupa, ale to już jest temat na inną okazję... Poszczególny ŚJ i tak nie wie, czemu to wszystko służy i o co w tym wszystkim chodzi. Czy to rzeczywiście chodzi o "Dzieło Boże", czy po prostu sposób na życie pewnej grupy ludzi, którzy do tego dorobili ideologię.
A czy pan zna odpowiedź na to pytanie?
Mam przesłanki które skłaniają mnie do pewnych refleksji na ten temat. Wiele wskazuje na to, że istnieje taka grupa. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że ludzie, którzy "trzymają władzę" wśród ŚJ, mogą nawet nie wierzyć w Boga. Jest naprawdę wiele bólu, rozczarowań, przypadków ciężkiej depresji i chorób psychicznych, jednostek, które bardzo cierpiały przez tę władzę.
Czy wyobraża pan sobie, jak do jakich dramatów doprowadziło choćby ogłoszenie końca świata w 1975 roku? Rodzinnych i osobistych? Ludzie nie widzieli sensu w dalszym życiu i przestali cokolwiek robić. Domy się waliły na głowę, bo po co remontować? Później się okazało, że życie toczy się dalej, trzeba z czegoś żyć i je układać, a do tego jakoś zarabiać. A tu się tego nie zrobiło, bo nie trzeba było się uczyć, bo po co, skoro za chwilę będzie koniec? Sam jestem tego ofiarą, bo mogłem więcej w życiu zrobić, a nie zrobiłem.
To religia czy sekta?
Wolałbym pozostawić to pytanie bez odpowiedzi. Niech każdy odpowie sobie sam. Dla mnie to mieszanka wszystkiego razem. Z szacunku dla oddanych ludzi, którzy twierdzą, że uczestniczą w "Dziele Bożym", unikam słowa sekta, bo to ich boli. A żeby im pomóc, wolę im współczuć i starać się zrozumieć że chcą dobrze, ale ktoś to wykorzystuje...