Świetnie piszesz Harnasiu. I mnie przypomniałeś stare dzieje szkolne. Ja to nawet byłem przewodniczącym samorządu klasowego. Potem mama stwierdziła że to uczestnictwo jakby w polityce tego świata mimo, ze tylko w szkole i zrezygnowałem. Pamiętam jak na apelach stałem i nie śpiewałem hymnu, albo w klasie przy urodzinach kolegów i koleżanek nie śpiewałem sto lat. Wszyscy wiedzieli kim jestem ale mimo to nie czułem się wyjątkowy tylko wyjątkowo gorszy, choć pod względem wyników w nauce byłem w czołówce szkoły. Na zajęciach praktycznych kiedyś wszyscy robili stroiki, ja zrobiłem....kwietnik albo coś na kształt podkładki pod gorącą patelnię. Rodzicom wtenczas się nie przelewało więc trzeba było ukrywać niski status materialny.
W szkole średniej też cała klasa szybko się dowiedziała że jestem ŚJ więc zaczęły sie głupie gadki, śmiechy i przyklejanie do pleców kartki z napisem "Jestem jehowcem". Miałem wielką ochotę za każdym razem spuścić wpi...l takiemu idiocie, który takie żarty sobie robił. Ale znosiłem to ze spokojem, bo znów mając bardzo dobre wyniki w nauce mogłem nieraz takiemu "koledze" powiedzieć przed lekcją jak chciał zadanie: Teraz to jestem twoim kolegą i pamiętasz jak mam na imię??? Chcesz zadanie??? To idź do tych tępaków ( czyli liderów żartów na mojej osobie) którzy też go nie mają i może coś razem wymyślicie.
Raz tylko spróbowali rękoczynów. Bardzo się zdziwili jak nie pozwoliłem sobie na takie rzeczy i.... oddałem. Co prawda straszyli że policzą się po szkole wówczas mówiłem im: Tylko spróbujcie a gwarantuję wam że każdy najpóźniej wyleci do końca tygodnia ze szkoły z hukiem i wilczym biletem o ile wiecie co to jest. I nie straszcie mnie że macie kolegów na dzielnicy bo nie wiecie jakich JA mam KOLEGÓW. Mówiłem to z takim przekonaniem, że odpuścili i miałem spokój. Poza tym miałem wszystkich prawie nauczycieli za sobą i byłem wyszczekany. Potem szkoła się skończyła i nasze drogi się rozeszły.