Ale może to mieć swoje dobre strony.
Jeśli czynny śJ z powodu pozostawania w związku małżeńskim z aktywnym "odstępcą" spotyka się z chociażby częściowym ostracyzmem, jest szansa na wybudzenie.
Samo życie
I to jest właśnie przysłowiowe majstrowanie przy laptopie za pomocą kilofa
Jakie to prostackie i świadkowskie zarazem... Aż przykro patrzeć i słuchać. Przykro, bo ktoś jednak na tym realnie cierpi. A oni? Zamiast subtelnie wspierać, rąbią między oczy, bez zważania na konsekwencje dla swojej owieczki, którą przecież dałoby się jeszcze nieraz przekabacić.
Historia z mojego życia: gdy moja obecna żona ze mną się zaręczyła, ja jeszcze chodziłem na zebrania, ale już byłem trupem duchowym
A więc pewnie nieco niektórym zalatywałem smrodkiem
A że żona była w miarę gorliwa (choć bez przesady), oczywiście ruszyły w bój wszystkie dyżurne "ciotki" ze zboru, by uchronić ją przed niechybną zgubą:
- "Czy ty na pewno wiesz, co robisz?"
- "No tak, kiedyś to była dobra rodzina, ojciec nadzorca... Ale teraz...??"
- "Zastanów się, póki jeszcze nie jest za późno!"
- "Daj spokój, przecież on nawet nie jest sługą pomocniczym... Tylu fajnych jest braci na przywileju..."
- "Oj, nie wiem, czy Jehowa będzie wam błogosławił".
Itp., itd.
Po ślubie jeszcze trochę chodziliśmy razem na zebrania, ale ponieważ ja ewidentnie zacząłem się wykruszać, częściowy ostracyzm dotknął i moją żonę. Znajomi nie za bardzo wiedzieli, jak i o czym z nią rozmawiać, zresztą coraz mniej było takich prób. W końcu żona przekonała się, że nie ma sensu pchać się oknem, jeśli ktoś nie wpuszcza drzwiami. Logiczne. Gwoździem do trumny był fakt, że nie zaproszono nas na teokratyczne wesele (mimo że nie byliśmy przecież wykluczeni – ani jedno, ani drugie), ponieważ, tu cytat: "Na pewno źle byście się tam czuli, a i nam byłoby jakoś dziwnie". Nie to nie - fuck off
No i skończyło się jednak happy-endem, a na brak błogosławieństw też nie narzekamy, jakkolwiek można je pojmować
Wybaczcie prywatę, ale jakoś tak mi się zebrało na wspominki