Ajszo, Twoja sytuacja w pracy pokazuje, że niektórzy (!) świadkowie nie potrafią oddzielić poglądów stricte religijnych od zwykłego profesjonalizmu w pracy - o zwykłej życzliwości nie wspominając. Woland już wcześniej określił to mianem zwykłego chamstwa. Bo czym innym jest siadanie do wspólnej kawy, a czymś zupełnie innym zwykłe służbowe stosunki. Przy czym to pierwsze też nie stanowi zagrożenia, bo niby jakiego? To są zwykłe urojenia kilku starszych panów zza Atlantyku, chorych na manię sprawowania władzy.
Mój znajomy ŚJ pracując na poczcie dostał zadanie wdrożyć nowego pracownika, który miał go zastąpić podczas urlopu. Człowiek ten był wykluczony. I co? Miał ten brat odmówić? Z uwagi na co? Oczywiście jak to w pracy listonosza bywa byli obaj widziani na mieście. Za niedługo rozmowa ze starszymi, którym ktoś doniósł, że obaj "chodzą po mieście i normalnie rozmawiają". A niby jak mieli chodzić i rozmawiać? Nienormalnie? Brat musiał się tłumaczyć z prozaicznych spraw, zdawać by się mogło oczywistych dla normalnych rozsądnie myślących ludzi.
Fakt, że udało mu się wykazać, że nic złego nie zrobił, ale z tego wypływa wniosek, że wykluczeni to dla zboru jacyś ludzie parszywi, niegodni czegokolwiek. Gorsi od nieprzyjaciół, których wg słów Jezusa mamy miłować. Nawet modlić się za nich nie wolno...
Niedługo dojdzie do tego, że kasjerka w Biedronce odmówi obsługi wykluczonego, lekarz ŚJ nie przyjedzie do dziecka wykluczonych braci, a listonosz nie doręczy emerytury odłączonej siostrze.
Wszystko rzekomo w tym celu, żeby nie "zburzyć więzi z Jehową" i aby grzesznicy powrócili "do prawdy". Ilu z nich powraca, a ilu dzięki takim chorym sytuacjom otwiera szerzej oczy?
Powodzenia życzę Tobie, i nie daj się zwariować.