Strasznie mnie zawsze raziły takie chamskie, nietaktowne zachowania moich współpracowników w służbie.
Kiedyś z jednym takim, przemądrzałym bratem, wybrałam się na odwiedziny, do takiej starszej kobietki.
Bardzo sympatyczna miła pani, zawsze sobie tam u niej porozmawiałam sympatycznie o Biblii.
Pani była ciekawa różnych rzeczy, dużo pytała, była prostą kobietką, ale bardzo taktowną i gościnną.
Pani, na tych odwiedzinach, coś wspomniała o tym tzw. "mieszaniu krwi", że słyszała, że takie a takie tam się rzeczy wyprawiają.
A ten "palant", że tak rzeknę, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć ...
Pojechał od razu ... "z grubej rury" ... mniej więcej: "a ja, to słyszałem, że w kk, cały rok ... to ...
zbierają gó...no papieża, suszą, a potem w środę popielcową, posypują wam tym głowy, zamiast popiołu!"
Kończąc całą wypowiedź ironicznym uśmieszkiem.
Myślałam, że się pod ziemie zapadnę w tym momencie. Oczywiście miła rozmowa od razu szybko się urwała.
Po wyjściu od niej, zwróciłam uwagę bratu, że ja w taki sposób ze swoimi zainteresowanymi nie rozmawiam.
Ale się okazało, że sprawa miała ciąg dalszy, bo jak za tydzień poszłam do tej samej pani w odwiedziny, to mi powiedziała:
"Pani ... (tu moje imię) ... ale z tym panem, co pani była ostatnim razem, niech już pani do mnie więcej nie przychodzi."
Oczywiście zgodziłam się na to i już nigdy z tym bratem do służby, na moje odwiedziny, nie umawiałam się.
I w ogóle, w zborze unikałam tego typu osobowości ...
żeby w służbie nie zapadać się ze wstydu pod ziemię, z powodu tak rażącego braku taktu wobec moich rozmówców.