„...tych lat nie odda nam już nikt”
A mnie jest szkoda lata... To fragment tekstu sentymentalnej piosenki Emanuela Schlechtera, w wykonaniu wielu utalentowanych piosenkarzy. Każda interpretacja jest inna, ale oddaje sens wspomnień które przeminęły już bezpowrotnie. Moje wspomnienie sięga nie jednego lata, ale dwudziestu długich lat służby dla Jehowy. Estera pyta się jak gdyby słowami piosenki Juliana Tuwima w wykonaniu mistrza Mieczysława Fogga - i „co nam zostało z tych lat miłości pierwszej”? Tak, to była moja pierwsza miłość, której oddałem siebie Organizacji. Powiem jeszcze inaczej, to była miłość samolubna, bo ja chciałem żyć w „Nowym Świecie” wiecznego szczęścia. Czy moja młodość i wizja mojej przyszłości w powojennym okresie dawała jakąś perspektywę urządzenia się w nim? Tak! Taka wizja była, ponieważ brak wojny był zawsze lepszy niż wspólne się zabijanie. Nagle ktoś podaje Ci na tacy bardzo dobre rozwiązanie. Przedstawia Ci jeszcze lepszą perspektywę. Świat jest zły, bo jego koniec jest bliski – tak bliski, że prawie na wyciągnięcie ręki. Po co Ci go wspierać i marnie skończyć, jeżeli możesz przejść żywym przez Armagedon. Nie sposób stawiać się ościeniem, jeżeli księga biblii gwarantuje Ci życie, a jeżeli nawet..., to i tak żyć będziesz. Po co było mi ratować szczęście tego Świata, gdy jego koniec jest nieunikniony? Tak więc w myśl refrenu tej piosenki:
Nie szkoda róż
Gdy płonie las
Bo zwiędły już
I w nas
Gorycz tych dni
Minie zaufaj mi
Nie szkoda róż
Odległych tak
Wyrośnie tu
Młody las
Kilka ciepłych słów
Ogrzeje świat
I tak z „ufnością ogrzewałem” ten Świat! I co nam zostało z tych lat miłości pierwszej? Ano to, że: >tych lat nie odda nam już nikt< cytując słowa piosenki. Tych dni i tych dwudziestu lat, na szczęście nie spisałem zupełnie na straty. Odrobiłem zaległe lekcje, korzystając z doświadczeń jakie zdobyłem w Organizacji, ale również z doświadczeń innych, z którymi przyszło mi się spotkać „dzięki” tejże Organizacji (ponad dwa i pół roku różnych represji wliczonych do ogółu odsiadek razem wziętych). To świetna szkoła życia, jeżeli jako „uczeń” postarałem się aby przyswoić wszystkie możliwe maksymy zdobytej tam wiedzy. Nigdy bym tej wiedzy nie zgłębił, gdybym nie zachował się lojalnie wobec Organizacji. Tym zdaniem chciałbym odpowiedzieć Ci Estero na interesujący Ciebie temat. Czy były inne pozytywy? O tak! W trzeciej dekadzie mojej świadkowskiej przygody, ale już z bardzo zdecydowanym trendem zrzucania z siebie nadmiernego uzależnienia się od Organizacji i wbrew zbliżającego się milowymi krokami Armagedonu, postanowiłem jeszcze ukończyć szkołę średnią. Następnego kroku nie musiałem już wykonać osobiście, bo Organizacja sama z własnej inicjatywy zwolniła mnie z dalszych obowiązków składania co miesięcznego „owocu”, „rosy” i pozwolono mi iść do jasnej cholery. Czyż to nie piękny gest?
I „co nam (mnie) zostało z tych lat miłości pierwszej”? Są jednak elementy, z których oprócz „owocu” i „rosy”, Organizacja mnie nie zwolniła – są to wspomnienia w zakodowanej pamięci tak na trwale wpisane na mój biologiczny dysk, że żadna czyszczarka komputerowa tego usunąć nie zdoła. Są to nocne ucieczki przez okna w pola zbóż, czy redliny ziemniaków. Są to noce spędzone w lesie lub nad brzegiem rzeki Warty, spowodowane brakiem dokładnych porozumień między sobą i pogubieniem się w ciemności. Przemieszczanie się w ciemne, mroźne zimowe zawieje śnieżne, gwarantujące bezpieczną przeprawę na umówione spotkanie i przechodzoną grypę z wysoką temperaturą, bez możliwości położenia się do łóżka. To tylko niektóre wymienione koszmary, powracające w moich snach i wtedy jestem bardzo szczęśliwy jeżeli udaje mi się wybudzić i uprzytomnić, że to tylko sen z odległej przeszłości.