Mam 24 lata,
ocalałam prowadzona na rzeź.
Witajcie,
jestem Czarną Owcą, bo pierwszą w rodzinie, która Odeszła, ale i pierwszą w zborze, która odeszła i już nie wróciła. Chcę podzielić się z wami swoją historią, bo można powiedzieć, jestem całkiem świeżym 'odstępcą'.
Od urodzenia wychowana zostałam 'w prawdzie', mam dwójkę starszego rodzeństwa. Jako najmłodsza nie miałam takiego nadzoru rodziców, nie miałam też gruntowego studium biblijnego, bo mój tata pracował wtedy w innej części Polski i na głowie mamy był cały dom + praca zawodowa, więc nie miała na to czasu.
Muszę Wam powiedzieć, że mój zbór był jednym z tych lajtowych, tzn, 1/3 stanowiła młodzież [około mojego wieku- naście lat], więc często spotykaliśmy się we własnym gronie, pod pretekstem przygotowań do Strażnicy, ale tak naprawdę byliśmy młodzi, więc były to okazje do imprezy, tańców, alkoholu, pierwszych zauroczeń. Trzymaliśmy się razem, nie było donosicielstwa, więc starsi przymykali na nas oko, udając, że jest ok i ciesząc się, że młodzież spotyka się w swoim gronie. Często nasze głoszenie ograniczało się do spaceru po ulicy albo herbacie w kawiarni
Ponieważ nie miałam studium biblijnego, choć starsi są przekonani, że chyba miałam, nie byłam zbyt gorliwa, miałam różne wątpliwości, a ponieważ nie chciałam wyjść na głupią [ bo przecież całe życie byłam wychowywana wśród Świadków], to nie zadawałam pytań. Zaczęłam jednak przyglądać się światu zewnętrznemu, moim znajomym ze szkoły, klasy i podwórka i zaczęłam, a właściwie przestałam dostrzegać różnice. Nigdy nie byłam szykanowana w szkole ani wyśmiewana, bo byłam zawsze radosną dziewczyną, taką do tańca i różańca. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zaczęłam wychodzić ze światusami na imprezy i, o dziwo, wyglądały identycznie, jak te z młodzieżą świadków. Nawet były lepsze i mniej ordynarne, bo wyobraźcie sobie, co się dzieje, gdy wypuszcza się dziecko spod klosza... My, młodzi świadkowie, na co dzień ograniczani wiarą, nagle spuszczani ze smyczy. W miarę dorastania pojawił się seks, papierosy, nawet igraszki między tą samą płcią. Połowa z nas była pionierami pomocniczymi. Reszta braci nie była lepsza - alkoholizm, przemoc domowa... Ale na zebraniu wszyscy święci. Obłuda do potęgi. Nie przeszkadzało mi to, bo nie musiałam odcinać się od tego, w czym byłam wychowana, chociaż miałam chłopaka ze świata [teraz jest moim mężem], wyjeżdżałam z nim na weekendy i wakacje, byłam na studniówce. Starsi byli tolerancyjni, kontrolnie raz na pół roku przeprowadzali u mnie wizytę pasterską, na której musiałam ich zapewnić, że żyjemy w czystości, studniówka to jednorazowy wybryk a ze znajomymi ze świata zadaję się po to, by im głosić. Kłamałam w żywe oczy, a oni udawali, że mi wierzą, więc wszystko było w porządku. Moi rodzice wiedzieli, że współżyje, bo znaleźli tabletki antykoncepcyjne. Ponieważ byłam pełnoletnia, po awanturze, stwierdzili, że to nie ich sprawa.
I tak sobie żyliśmy w tej obłudzie. Do czasu.
Do czasu aż potrzebowałam pomocy starszych. Mój tata jest alkoholikiem, w tej chwili trzeźwym. Ale akurat wtedy stracił pracę i wpadł w ciąg. Straszny i długi. Mama w sanatorium na miesiąc, na drugim końcu Polski. Siostra dawno wyszła za mąż i miała swoje życie, brat się ożenił i zamieszkał 100km od domu. Zostałam sama, młoda, jeszcze nie do końca rozwinięta emocjonalnie. A on pił i pił, sprowadzał kolegów nad ranem, żebrał do mnie o pieniądze [miałam już pierwszą pracę], w sklepie obok domu brał piwo na krechę, ogólnie straszna sytuacja. Mama bezradna, rodzeństwo się wypięło. Ja fizycznie sobie radziłam - wywalałam alkohol z domu, wyrzucałam jego kolegów, poszłam do sprzedawcy w sklepie i powiedziałam mu, że jest nienormalny i nikt mu za to pieniędzy za ten alkohol nie odda. Miałam to szczęście, że tata nie był wobec mnie agresywny, a ja częściej nocowałam u chłopaka. No, ale ile można? Poszłam do braci. Wyśmiali mnie. Poszłam znowu i znów to samo. Zaprowadziłam do domu, porozmawiali z nim i tyle. On obiecał, że się zmieni, a oni uwierzyli i poszli. Interwencja telefoniczna mamy nie pomagała. Zaczęłam więc używać innych środków. Zadzwoniłam na policję, raz, drugi. Ciężko było tak wezwać policję do najbliższej osoby. Dowiedzieli się o tym bracia. Wiecie co mi powiedzieli? Że nie miałam prawa jako dziecko występować przeciwko ojcu, głowie rodziny. Że jestem zła i nie szanuje prawa Bożego. Dostałam upomnienie.
W tym czasie mój chłopak zaproponował mi wynajęcie wspólnego mieszkania. Oboje mieliśmy 21 lat i pierwsze prace. Powiedziałam o tym ojcu, nie przejął się, ale chciał się odegrać, więc zagroził, że powie starszym, że współżyję z chłopakiem. Nie chciałam się tłumaczyć, więc sama do nich poszłam, jeszcze raz prosząc o pomoc - za 5 dni miała wracać moja mama, mogli mnie przenocować, cokolwiek. Tyle mówili o miłości, pomocy bliźnim. Nie pomogli. Stwierdzili, że to nie ich sprawa. Powiedziałam, że w takim razie zamieszkam z chłopakiem, bo i tak sypiam z nim od 4 lat. O innych młodych z mojego zboru nie doniosłam, bo i po co? Oczywiście zostałam wykluczona.
Koniec historii.
Pozostał żal, niesmak i poczucie starty czasu oraz zmarnowanego dzieciństwa, które musiałam spędzać na głoszeniu i zebraniach. Została mi chociaż swoboda wypowiedzi i sztuka negocjacji oraz... manipulacji. Dzięki temu jestem dziś dobrym handlowcem
Epilog.
Mama wróciła, zrobiła z tatą porządek - twarda z niej babka. Braciom powiedziała, co myśli, ale dalej pozostała w organizacji. Tak jak tata - poszedł na odwyk, przeprosił mnie i mamę, nie pije od 3 lat, nawet cukierka z alkoholem nie zje. Kiedyś się za niego wstydziłam, teraz jestem dumna i mam z nim super kontakt.
Chłopak, z którym się wyprowadziłam, jest teraz moim mężem i tworzymy zgrany duet.
Brat ma neutralne podejście, dzwoni do mnie tak jak zwykle, przyjeżdża, rozmawia.
Siostra urwała kontakt, udaje, że mnie nie zna. Nie przyszła nawet na mój ślub.
Rodzice są super - męża traktują jak syna i zachowują się jak normalni rodzice - wyprawili nam ślub, jemy razem obiady, wpadamy do siebie bez zapowiedzi, uczestniczymy w swoim życiu a na temat organizacji nie rozmawiamy.
Najgorsi są znajomi ze zboru, bo nie odpowiadają nawet na 'cześć' na ulicy. Udają, że mnie nie znają, choć robili sto razy gorsze rzeczy niż ja. Chociaż sypiałam z chłopakiem, to tylko z jednym, za którego na dodatek wyszłam - no wiem, że nie powinnam, ale wiecie co? Ulżyło mi, kiedy to wszystko im powiedziałam i kiedy przestałam być świadkiem. Przestałam żyć w obłudzie, przestałam kłamać i lawirować.
Jestem wściekła na świadków, którzy uchodzą, za takich czystych i świętych. Bullshit ! Nie pomogli mi, chociaż szczycą się tym, jak to nie troszczą się o swoja 'trzodę'. Wyśmiali mnie, zbagatelizowali problem. Nie wiem dlaczego mój zbór dalej ciągnie tę farsę - każdy robi co chce, mając głęboko gdzieś słowo Boże, ale wszyscy udają wybranych przez Boga.
Chyba z przyzwyczajenia, bo jak inaczej to wytłumaczyć? Obłuda, obłuda, obłuda.
A ja jestem szczęśliwa.
I nigdy więcej tam nie wrócę.