Trafiłam na to forum przypadkiem, ale mnie zaciekawiło. Moja historia jest pewnie podobna do wielu, o których usłyszeliście, albo o którym nigdy się nie dowiemy.
W duchu organizacji wychowywana od małego. Moja matka zaczęła studiować, gdy miałam 2 lata. Całe dzieciństwo było fanatycznie wręcz podporządkowane nakazom starszych. Każda próba samodzielności była natychmiast karcona i to w sposób baaardzo dosłowny przez moją matkę. Dumna była, że jako 6 letni dzieciak umiałam sama posługiwac się Biblią, ale strach opowiadac, jak reagowała, gdy owo 6letnie dziecko roześmiało się w trakcie zebrania w nieodpowiednim momencie. Jej oczekiwania były proste : miałam być idealna, godnie reprezentować zbór, trzymać się z dala od światusów i bezkrytycznie wierzyć we wszystko, co powiedziała.
I tak wychowywała mnie na marionetkę bez własnego zdania.
Nie wspomnę, jak upływała mi szkoła podstawowa - nie miałam znajomych ,koleżanek, żadnego wsparcia. Kiedyś poprosiłam o wolne od zebrania : miałam do przeczytania lekturę, którą było bardzo ciężko zdobyć. Bicie dostałam wtedy dwa razy - raz za to, że zdobyłam ją tak późno ( oczywiście musiałam iść na zebranie i lektury nie przeczytałam ), drugi raz za dwóję, którą dostałam na drugi dzień w szkole, bo nie umiałam nic o lekturze powiedzieć. Według mojej matki byłam dzieckiem szatana, które tylko patrzy jak ją wk...ić. Tak, to było słownictwo, jakie na co dzień latało po mieszkaniu. Na zewnątrz idealna rodzina. Ojciec tylko spał i pracował, od religii trzymał się z dala.
Jakim człowiekiem trzeba być, żeby tak traktować własne dziecko? Jak daleko można się posunąć w realizacji przykazań od obcych ludzi, którzy mienili się być braćmi w wierze?
Dziś wiem, że w dzisiejszych czasach jako rodzina na pewno mielibyśmy kuratora, gdyby jakikolwiek nauczyciel raczył zauważyć moje siniaki na całym ciele, a wierzcie mi , moja matka miała ciężką rękę i dużo zapału ,żeby zrobić ze mnie istotę całkowicie podporządkowaną.
Nadszedł dzień, kiedy matka uznała, że MUSI zostać pionierką. Ona, z tą swoją niewyparzoną gębą i zapałem godnym faszysty....Ojciec miał przerąbane: w pracy musiał słuchać docinków, że mu baba po chałupach się szlaja, zamiast wyprać mu gacie. Jej wytykano, że gacie ojciec nosi brudne, bo ona po domach lata, co z niej za żona. A w domu były potem awantury, bo ona to brała na serio wszystko i wrzeszczała na ojca, że celowo gacie brudne nosi, żeby jej wstyd przynieś. Rety, to były czasy.....
Zaczęłam na serio marzyć , żeby trafić do domu dziecka, to miejsce wydawało mi sie rajem w porównaniu z tym, co miałam w domu rodzinnym. Żebym nie musiał wysłuchiwać idiotyzmów, że jestem dzieckiem szatana i każde bicie mnie przywodzi do rozumu.
Oczywiście moja matka publicznie się chwaliła, jak to mnie tłucze i zbierała za to pochwały od zborowych gorliwych idiotów.
6-cio, a później 10- letnie dziecko, zastraszone, z wypranym umysłem, samotne w otoczeniu geriatrii (80 % zboru to były staruszki ).....
Byłam więc produktem idealnym, głosiłam nawet z gorączką, jeździłam na ośrodki pionierskie, byłam pionierką latem, bo przecież po to są wakacje. Chrzest przyjęłam w wieku 13 lat, choć w głowie brzęczały głównie wrzaski matki, że tak długo zwlekam z tym krokiem. Moja znajomość Biblii i literatury pozwoliła mi prowadzić bez cienia zawahania dyskusje z księdzem.
I tylko w głowie na skutek przeżywanego rozdźwięku coraz częściej pojawiały się myśli samobójcze.
Moje życie zaczęło biec dwutorowo, na zewnątrz ułożona osoba, wewnątrz pełna rozdarć i wątpliwości.
Potem była szkoła średnia. Nikt nie znał mojej przeszłości i nagle okazało się, że są tacy, którzy mnie zwyczajnie lubią za to, że jestem, a nie za to, kim jestem.
W wieku 18 lat poznałam kilku młodych ludzi, którzy studiowali intensywnie. Jeden z nich szczególnie przypadł mi do gustu, był starszy o 5 lat i miał swoją pracę. Zaczęliśmy mieć coraz poważniejsze plany.Zaczęliśmy kupować meble, wyposażenie oraz sprzęty z myślą o wspólnym życiu.
Wtedy dopiero odczułam , do czego zdolni są posunąć się starsi, byle kogoś "naprostować". Szczególnie pamiętam żonę jednego z nich, która śledziła mnie w drodze do szkoły, a nawet próbowała zdobyć informacje o mnie od grona nauczycielskiego. Wszystko oczywiście pod płaszczykiem troski o moje zdrowie duchowe. Paradoksalnie kilka lat temu jej mąż znalazł inną kobietę i zostawił zołzę. Tak się kończy zajmowanie cudzymi związkami, zamiast swoim.
Zaczęliśmy sie ukrywać i spotykać po kryjomu. Dwoje dorosłych ludzi nie mogło spotykać się oficjalnie, mimo, że planowaliśmy ślub. Paranoja do kwadratu.
Zaszłam w ciążę. Pobraliśmy się i zaczęliśmy wspólną drogę przez życie.
Tak, był komitecik. Wykluczono nas ,mimo że dwóch braci widziało skruchę i chciało dać szansę. Trzeci, były NO, zawzięty beton, był nieprzejednany. Nie chodziło o to, czy jesteśmy skruszeni, tylko trzeba było nas wywalić, żeby inni nie poszli w nasze ślady. Dobre sobie, czyżby tylko wszyscy czekali na okazję do grzechu?
Po roku przyłączono nas do zboru. Tyle, że ja nie odczułam z tego powodu radości. Niektórzy bracia dosłownie "kamienowali" słowem. Ile plotek poszło na nasz temat, tego nie jestem w stanie opowiedzieć.
Zaczęłam się zastanawiac, po co w moim życiu potrzebni są ludzie, którzy są tak dwulicowi, zakłamani i zawzięci. Gdzie ta miłość braterska? Czy naprawdę jestem szcześliwa w ich towarzystwie?
Po 3 latach rodzina nam sie znów powiększyła. Nie utrzymywaliśmy juz wtedy kontaktów ze zborem, ale i tak dotarło do nas, jak niektórzy mówili : po co im 2 dziecko? Mało wstydu narobili?
Posiadanie dziecka jest powodem do wstydu, pamiętajcie
Przy dwójce można zostać uznanym za patologię
No więc ta moja patologiczna rodzina
wciąż trzyma się razem. Po kilku latach mąż zmienił pracę, ja też poszłam do pracy. Nie , nie mam studiów, bo przecież " na studiach sie tylko pije i uprawia sex, więc na żadne studia nie pójdziesz".
Nie żałuję, radzimy sobie dość dobrze.
Największą radością jest widzieć, jak moje dzieci są zadowolone z naszych wzajemnych relacji. Ufają, mówią o swoich odczuciach, emocjach, choć są pełnoletni.
Mój status w zborze? Nieokreślony.
Najpierw gorliwa, potem wykluczona, potem przywrócona, potem nieczynna, potem przerażona, jak można manipulować tak dużą grupą.
Dziś całkowicie obojętna wobec zboru i zawsze uśmiechnięta mimo wszystko.
Blizny , jakie mam w sercu i na duszy zostaną ze mną już na zawsze. Tylko ja wiem, ile sił mnie kosztowało pozbieranie się z tego gówna, jakie mi zafundowano. Nie było wtedy internetu, forum, wsparcia dla podobnych do mnie. Bo tacy są, chociaż nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę.
A mimo wszystko można żyć bez wts i tej całej otoczki miłości, która jest całkowicie warunkowa.
Moja rodzina wynagradza mi wszystko.
Spytacie , co z moją matką?
Ano, przeżyła szok, że była tak zajęta pionierowaniem, że nie zauważyła mojego brzucha. O ciąży dowiedziała się 2 dni przed porodem.
Kilka lat temu musiała zrezygnować ze służby ze względu na stan zdrowia jej i ojca. Braciszkowie urządzili jej taki harmider w życiu, że się na nich ostro pogniewała. Nie, nie odeszła z organizacji, bo uważa ,że CK ma rację, tylko ci miejscowi są jacyś nienormalni.
Co dziwne, cały czas trzyma z nami kontakt. Szczególnie, gdy okazało się,że z ojcem trzeba jeździć do centrum onkologii - jakoś żaden z braci nie chce jej pomóc, za to ten niedobry zięć jest zawsze gotowy i pod ręką
A co do braci ze zboru , to są wśród nich tacy, co na nasz widok przechodzą na druga stronę ulicy, ale są i tacy, co nie maja problemów z krótką sympatyczną rozmową.
Wierzcie mi, istnieje życie poza wts.
Bo to co mamy w sercu, jest ważniejsze od wszystkich nakazów i zakazów CK.
Jak czytam o aferach, to jestem pewna, że gdybym wtedy sie nie uwolniła, to zrobiłabym to teraz.
Mam nadzieję, że Was nia zanudziłam.
To i tak tylko drobiazgi, gdybym miała opowiedzieć wszystkie rzeczy, jakich byłam świadkiem, wszystkie przekręty braciszków, wszelkie napomnienia,wykluczenia i ukryte przed nimi wciąż historie, powstałaby niezła książka.
Dziękuję tym, którzy dotrwali do tego punktu.