Kiedyś usłyszałem stwierdzenie że osoby wartościowe i wrażliwe często nie angażują się w życie zboru i nie mają przywilejów. Nie do końca to rozumiałem.
Po latach w trakcie wybudzania zrozumiałem to boleśnie w pełni dlaczego takie osoby stoją zwykle na peryferiach zboru. Są jakby z boku i cicho obserwują z przykrością to co się dzieje i nie mogę nic zmienić będąc wewnątrz systemu
Ja nie słyszałam takiego stwierdzenia, ale pasuje ono do mnie. Zawsze miałam dużo zapału, entuzjazmu i naiwnie myślałam, że dzięki swoim chęciom i pomysłom "rozkręcę" ludzi w sztywnym zborze. Ale to nie ja rozkręciłam ich, tylko to oni mnie zgasili. W końcu przestałam zgłaszać jakiekolwiek pomysły, a miałam ich wiele i nie omieszkałam mówić o nich starszym. Oczywiście olali mnie, a ja poczułam się jak nadgorliwy kretyn, który wybiera się z motyką na księżyc. W końcu zgasłam prawie całkowicie i żyłam w przygnębieniu, nie mając już żadnej nadziei, że w zborze będzie lepiej.
W zborze zawsze czułam się jako ten entuzjasta, którego nikt nie słucha. Myślałam, że mój entuzjazm to moja wada. Tymczasem, gdy poszłam do pracy i zaczęłam wymyślać pewne innowacje, to okazało się, że ludziom bardzo się podobają moje pomysły. Zaczęłam zbierać pochwały od otoczenia.
To naprawdę smutne, że uznania nie dostaje się w zborze od duchowych "braci", ale w pracy, od ludzi obcych, od tych "niewierzących" co według Świadków nadają się na zagładę.
W pracy w końcu przestałam się czuć jak odmieniec. Okazało się, że to co w zborze postrzegane jest jako moja wada (bądź nadgorliwość) w innym środowisku jest cenione.
Zbór wykreowany przez WTS naprawdę potrafi zdeptać człowieka....