c.d. ... Straszenie wykluczeniem za sprawę karną ...
gerontas, oto ciąg dalszy mojej historii w związku z tą sprawą.
W sądzie przewojowałam swoje. Emocji było sporo, ponieważ ... między innymi ...
moimi świadkami na sprawie byli bracia, przyjaciele, którzy zawsze w jakiś sposób mnie wspierali. Po przemówieniu w zborze,
naznaczającym mnie, niektórzy, znający sprawę od podszewki przemówieniem byli oburzeni! No, jak zwykle, kiedy w zborze
dzieje się taka głośna sprawa, o której wszyscy wiedzą, nie obeszło się bez podzielonych opinii. Ponieważ, sporą część zboru, stanowili
różne ciotki, pociotki, wujki, kolesie, mojego męża, więc jakby na starcie byłam na przegranej pozycji. Ci, co tylko mogli, i jak mogli,
oczerniali mnie na różny sposób, w szczegóły tu wchodzić nie będę, ale mniej więcej efekt tych plotkarskich zborowych członków, miał
być taki: mój mąż, to ten kryształowy człowiek, bez żadnej winy i w ogóle, wyrok, co tam wyrok, najlepiej by skasowali, no a ja,
to byłam to "dziecko do bicia i kopania", wszystko zło, które wydarzyło się w moim małżeństwie, to oczywiście moja i tylko moja
wyłączna wina, on taki, plasterek miodu "ach i och", do rany przyłóż, a ja to ta "zołza", która nie wiadomo, co od niego chce.
Na początku, to jakby walczyłam z tym zafałszowanym obrazem, ale później dałam sobie spokój. Nie zajmowałam się tłumaczeniem.
Miałam też takich przyjaciół, którzy stawali w mojej obronie i na tych się skupiałam, zapraszali mnie, pocieszali, chwalili za odwagę.
No też była ta reszta, która pogardliwym okiem witała mnie na sali, nie trawili mojej obecności, gdzieś po kątach o tym szemrali,
w różny sposób te wieści do mnie dochodziły, dla wielu moja obecność nie była na rękę, a byli też i tacy, co oczekiwali, że po tej
sprawie karnej będę wykluczona ze zboru i już mnie nie będą oglądać.
.
Zastanawiałam się, że jakie to jest chore, że ludzie, którzy powinni wyciągać pomocną dłoń, okazywać miłość, dla mnie w tej
trudnej sytuacji, to ja byłam ta znienawidzona, a mój mąż, chociaż po tej sprawie, prawie przestał jeździć na zebrania i udzielać
się w zborze, na lata całe, był tym kochanym dzieckiem, którego im brakowało i którego wyczekiwali.
Po zdjęciu ograniczeń, co niektórzy nie mogli przetrawić, że nadal jestem w zborze, że nie wykluczyli mnie i jak ja mam czelność
w ogóle zabierać głos. Takie sytuacje dawały mi wiele do myślenia. Zastanawiałam się, gdzie tu jest ta chrześcijańska miłość,
o której tyle mówił Jezus? To był poważny, pierwszy moment, kiedy zaczęłam się solidnie zastanawiać nad tym, czy ...
czy to naprawdę jest religia prawdziwa, tak, jak to utrzymywali świadkowie Jehowy?
Ogólnie, ten okres, po naznaczeniu, to był emocjonalnie, dla mnie bardzo trudny okres. Ale za niedługo przyszły lata odwilży.
Miejscowi starsi potracili przywileje, kolesiostwo zborowe się skończyło, symonia i nepotyzm też się ukrócił, przyjechała kadra
z różnych stron kraju, nowi usługujący, którzy bardzo szybko zorientowali się, jakim gagatkiem jest mój mąż i jego rodzina
i ci, którzy tak ich poklepywali i nawijali pochlebny makaron na uszy. Miałam wiele lat takiego dobrego "oddechu" i prawdziwej
pomocy bezstronnych starszych. Ale ci, co mnie wówczas tak opluwali, jak się dało, do dziś są, choć się towarzystwo powoli
wykruszyło. Tylko teraz jest tak, że to ja nie jestem prawie z nimi. I nie chcę być z nimi. A ci, co byli do mnie pozytywnie nastawieni
i rodzina męża nie zdołała im zamydlić oczu, do dziś są moimi bliskimi, życzliwymi przyjaciółmi i mają swój zdrowy pogląd na
mojego męża i na całą jego rodzinę i ich kolesiostwo zborowe. To tyle, w tej kwestii. gerontas ... pozdrawiam ...