Sobota, 13 lipca 2002 roku
Stadion Miejski w KaliszuTego dnia, mając 16 lat, przyjąłem chrzest razem z moim przyjacielem z dzieciństwa, dwa lata starszym ode mnie (swoją drogą to dość ironiczne, że to właśnie w Kaliszu "publicznie oddałem się Jehowie", by 14 lat później w tym samym Kaliszu po raz ostatni postawić stopę jako Świadek Jehowy w Sali Królestwa). Oboje razem dorastaliśmy w zborze, oboje razem zapisaliśmy się do szkoły teokratycznej, więc gdy dowiedziałem się, że tego lata on zamierza przyjąć chrzest to również zgłosiłem się do starszych. Moja sytuacja była dość wyjątkowa, ponieważ moi rodzice nigdy nie byli Świadkami Jehowy. Któregoś pięknego dnia, gdy miałem może z 8 lat do drzwi naszego domu zawitali Świadkowie Jehowy, otworzył ojciec, który chociaż później był przeciwny, wtedy z jakiegoś powodu powiedział im, żeby przyszły innym razem, jak będzie mama, ponieważ jedna z głosicielek była jej koleżanką. Gdy faktycznie się zjawiły, mama je zaprosiła i wysłuchała z grzeczności, potem przyszły kolejny raz i kolejny. Tak rozpoczęło się studium. Równolegle rozpoczęto studium z moją 6 lat starszą siostrą, a siostra z kolei zaczęła wciągać mnie. Chociaż mama z czasem studium przerwała - jak mi wyznała ponad 20 lat później tak naprawdę od początku nie pasowała jej ta religia w której wszystko było pod linijkę, a właśnie z podobnego powodu przestała chodzić wcześniej do kościoła - to z moją siostrą studium było kontynuowane. Mama na to pozwalała, bo po pierwsze nie miała zbyt dużo czasu dla nas gdyż musiała pracować na pełen etat, a po drugie Świadkowie wydawali się porządnymi ludźmi mającymi na nas dobry wpływ. Gdy zorientowała się czym to śmierdzi było już za późno - oboje z siostrą byliśmy zindoktrynowani.
Ośrodek pionierski, rok 2004
Lidzbark WarmińskiSzczerze mówiąc na samym początku nie byłem zbyt głęboko wierzącym Świadkiem Jehowy. Po prostu robiłem co mi kazano. "Nie opuszczaj zebrań" - no to nie opuszczałem. "Palenie papierosów nie podoba się Jehowie" - no to nie paliłem (nawet ani razu nie spróbowałem). "Przygotowuj się i udzielaj komentarzy" - no to udzielałem. Postawiłem sobie nawet za cel by na każdym zebraniu dać chociaż jeden komentarz. I uwierzcie lub nie, chyba pierwszy raz to postanowienie złamałem w zeszłym roku, gdy już byłem całkowicie wybudzony i było mi wszystko jedno. Za to jedno pokochałem od samego początku - śpiewanie. Wykorzystywałem każde okazje na wspólne śpiewanie "Pieśni Królestwa". Nie dlatego, że były one jakieś niezwykle piękne - chociaż przyznam, że niektóre melodie lubię do dziś - ale dlatego, że znali je wszyscy i chętnie je śpiewano. Z biegiem lat, szczególnie po ostatniej zmianie śpiewnika zauważyłem, że coraz mniej śpiewa się pieśni na spotkaniach towarzyskich.
Posłuszeństwo wobec tego, czego ode mnie wymagano spotykało się z aprobatą otoczenia. Bracia i siostry ze zboru mnie chwalili, że daję na zebraniach takie mądre wypowiedzi (tekst, który powtarzano każdej młodej osobie w zborze), a w dodatku bez wsparcia rodziców - to takie budujące! Podobało mi się to i z czasem gdy wciąż słuchałem o "najlepszej drodze życiowej" - kupiłem to. Zacząłem coraz bardziej angażować się w sprawy zborowe. Noszenie mikrofonu, drukowanie rozpisek na tablicę ogłoszeń, branie punktów w szkole teokratycznej w zastępstwie. Minęły zaledwie 3 lata, a zostałem poproszony przez brata Martina, który ze mną studiował do drugiej salki, gdzie zapytano mnie czy przyjmuję zamianowanie na sługę pomocniczego. Zawsze wnikliwie przygotowywałem się do swoich punktów ćwiczebnych, a potem wykładów publicznych. Zależało mi na przekazywaniu rzetelnych informacji, ale ponieważ wmówiono mi, że źródłem najrzetelniejszych informacji są publikacje niewolnika, to też głównie tam ich szukałem. Nawet przez myśl nie przeszło mi, że w publikacjach tych może być coś nieprawdziwego. W końcu spisuje je zbiorowy "niewolnik", bracia z ostatka z całej ziemii podsyłają do Biura Głównego w jednym czasie myśli dotyczące jednego tematu i tak się tworzy artykuły do Strażnic. I tak powstawały moje wykłady publiczne - najpierw jako część 45-minutowego sympozjum, potem całe, potem 30-minutowe. Obiecałem, że będę publikował nagrania i filmy, ale nie byłoby to uczciwe, gdybym też nie skompromitował siebie samego, dlatego jeśli ktoś ma ochotę zmarnować sobie 30 minut życia,
to zapraszam. Tytuł tego wykładu to "Czy możesz i czy będziesz żyć wiecznie", nagranie pochodzi z 2009 roku, byłem wtedy od 2-ch lat sługą pomocniczym. W trakcie swojej "kariery" wygłosiłem ten wykład chyba kilkanaście razy.
Z czasem zostałem pionierem stałym. Jak to mówiła pewna młoda pionierka z mojego zboru: "jesteś młody, jesteś zdrowy - zostań pionierem!" Z taką żelazną logiką nie sposób było dyskutować. Pierwszy rok służby pionierskiej pełniłem w rodzinnym mieście - w Koninie. To była istna agonia. Podczas godziny służby często nie dało się przeprowadzić ani jednej rozmowy, bo ludzie już na sam nasz widok zamykali drzwi. Ot, uroki terenu miejskiego. Mimo wszystko mój zapał w wykonywaniu poleceń niewolnika nie pozostał niezauważony, pewien nadzorca obwodu - Piotr S. (którego nazwiska z sympatii do niego jako do człowieka nie wymienię) - zaczął mnie zachęcać do wyjazdu "w teren gdzie są większe potrzeby". Stałem wtedy akurat przed wyborem tego jak będę zarabiał na utrzymanie, przy czym z racji zawodu, jaki wybrałem - programisty - i pewnego doświadczenia które nabyłem w tym zawodzie wcześniej, miałem całkiem fajne możliwości przed sobą. W pewnym momencie zaproponowano mi nawet pracę w dużej firmie w Poznaniu za dość konkretną sumę pieniędzy (bodajże 8 tys. zł miesięcznie), jednak wiązałoby się to z przeprowadzką i zrezygnowaniem z bycia pionierem stałym. No więc młody, głupi ja, wybrał teren z potrzebami, przy okazji pracując dorywczo. Gdy potem zapraszano nas razem z żoną do udzielania wywiadów podczas zgromadzeń z dumą opowiadałem jak to odrzuciłem pokusę Szatana na dobrze płatną pracę i wybrałem bycie pionierem, spotykało się to z gromkimi oklaskami, a mnie rozpierała duma, że wybrałem najlepszą drogę życiową. Teraz tego żałuję, gdybym wtedy zadbał o finanse moje i mojej przyszłej żony, to dzisiaj pewnie mielibyśmy dom i dzieci, a nie tułali się po wynajmach.
Właśnie, skoro o żonie mowa, to wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy nadzorca obwodu skierował mnie właśnie do jej zboru. Znaliśmy się z Marleną już wcześniej i byliśmy ku sobie, więc uznałem to za przejaw błogosławieństwa Jehowy. Mogliśmy działać razem na tym samym terenie, być w tym samym zborze i jednocześnie razem spędzać wolne chwile! Czego chcieć więcej? Jednak nie spodziewałem się, że to właśnie w tym zborze pojawią się pierwsze rysy na krystalicznym obrazie organizacji, który dotychczas był w mojej głowie...
cdn.PS. Przepraszam za trochę przydługi wstęp o sobie, ale chciałem pokazać wam trochę kulis ze swojego życia, które być może pomogą zrozumieć wam dlaczego tak poważnie podchodziłem do pewnych spraw w późniejszym okresie.PS2. Może zastanawiacie się co się działo z moim przyjacielem z dzieciństwa, razem z którym przyjąłem chrzest? Otóż dwa miesiące temu, po latach rozłąki znowu się spotkaliśmy. I ku mojej radości okazało się, że on w tym czasie zdążył odpłynąć od organizacji i na chwilę obecną jest ona mu obojętna .