Razem z Maćkiem na zgromadzeniu, na którym przyjęłam chrzest
Łódź, 4 grudnia 2005 rokuNie urodziłam się w rodzinie Świadków Jehowy, ale w moich najwcześniejszych wspomnieniach z dzieciństwa nie widzę obecności innej religii w naszym domu. Jak przez mgłę kojarzę choinkę i wyczekiwanie pierwszej gwiazdki, ale być może są to jakieś urojenia powstałe w mojej głowie z opowiadań lub ze starych zdjęć rodzinnych. Przecież miałam może wtedy ze 4 latka. Lepiej pamiętam zerówkę i podstawówkę, ale o tym wolę nie mówić, bo to był dla mnie ciężki okres. Byłam jedynym dzieckiem Świadków w całej szkole... Potem doszła jeszcze inna dziewczynka i moje młodsze siostry, ale mam wrażenie, że to mi się najwięcej oberwało. Byłam szykanowana i wyśmiewana przez kolegów (przez niektórych nawet bita - tak, dostawałam kijami wpierdziel w drodze ze szkoły; bywały dni kiedy musiałam poczekać, aż oprawcy już wyjdą ze szkoły i będą już chociaż w połowie drogi do domu, żeby mnie nie dopadli, wtedy dopiero wracałam do domu), a przez nauczycielki ciągle nakłaniana do rzeczy, których nie było mi wolno robić. Jak sobie teraz myślę o tym okresie, to stwierdzam, że te panie nie postępowały ani wychowawczo, ani motywująco. Wszystkie miały silne zapędy patriotyczne i katolickie. Nie miałam z nimi lekko. Co roku udawały głupa i kazały mi lepić mikołaje, śpiewać hymn i stać na baczność na apelu. Dla mnie to naprawdę był dramat, bo mój dziecięcy rozumek szczerze nie chciał zasmucić Jehowy Boga, a z drugiej strony napierały na mnie ze swoimi katolickimi obrządkami jakieś obce baby. Rozumiem że mogły być świadome, że jestem wychowywana w sekcie, ale to nie była moja wina, że jestem inna. Istnieją inne sposoby postępowania z dziećmi świadków jehowy. Pozdrawiam te nieudacznice edukacyjne i dziękuję za zmarnowanie dziecięcej psychiki. Takie oto było moje dzieciństwo umiejscowione w latach mniej więcej 1991-1998 (?), w wiosce mocno katolickiej, patriotycznej i zaściankowej, gdzie mieć sąsiada "jehowca" to wstyd i wielki pech. Moja rodzina jak zaczęła się stawać świadkowska to dopiero było wydarzenie na wiosce. Hit!
W miejscowym zborze (rodzinny zbór z dziada pradziada, cztery klany i to pomieszane między sobą...) razem z moim rodzeństwem byłam wyjątkowym dzieckiem - jedyne dzieci świadków wyprodukowane z głoszenia od domu do domu. Tak sobie teraz myślę, że to był powód, przez który tak bardzo byłam lubiana. Byłam też grzeczna, spokojna, ale pyskata. Tak mi się przynajmniej wydaje... Niestety z całego zboru byłam też najgorliwszym dzieckiem. Najwięcej się udzielałam, najwięcej głosiłam, ubierałam się "stosownie", itp. Po moich komentarzach starsze ciotki chlipały ze wzruszenia! Naprawdę nie wiem skąd mi się to brało. Żeby taka dziewczynka sama z siebie wiedziała jak ma się zachowywać, co mówić i jak ubierać? Przecież nikt mnie za bardzo tego nie uczył, nie wiem.... Chyba podświadomie chciałam zadowolić mamę, te wszystkie ciotki, wujki i starszych, a także zaimponować może komuś?
Z czasem wzięłam chrzest i zaczęłam wpadać na różne szalone pomysły, takie jak np., służba pomocnicza. Podejmowałam ją kilka razy w roku. Nie rozumiałam jeszcze wtedy, że bardzo mnie to męczy z racji tego, że jestem introwertykiem. To znaczy, że męczą mnie obcy ludzie, rozmowy o niczym i otwarta przestrzeń wypełniona tłumem... Nie potrafię szybko przetwarzać nadmiaru bodźców z zewnątrz. Nie umiem lać wody i odzywam się tylko wtedy, kiedy naprawdę mam coś ważnego do powiedzenia. Odpoczywam tylko w domu będąc sama ze sobą (książka, film, drzemka), inaczej nie naładuję akumulatora i w dalszym działaniu jestem rozdrażniona i chaotyczna. Teraz to wiem, bo przeczytałam na ten temat sporo (olaboga - zakazanych!) książek różnych psychologów i innych mądrych ludzi. Nie wiem jak wytrzymałam będąc 5 lat pionierką stałą!
Swoją karierę pionierską zaczęłam właśnie w moim rodzinnym zborze. Złożyło się na to kilka czynników, a wniosek wypełniłam trochę po presją. W momencie kiedy go składałam, Maciek - wtedy już mój narzeczony - przyjechał dopiero co do mojego zboru razem z dwoma innymi pionierami. Wtedy nadzorcą obwodu był bardzo bliski naszym sercom, prawdziwy kumpel młodych ludzi, ciepły i pogodny Piotr S., który razem ze swoją żoną, Anią (sympatyczna i otwarta) naprawdę się nami interesowali. Podczas obsługi ciągle "pracowała nade mną" żebym była pionierką. Zadawała pytania: "jak to będzie wyglądać, jak twój Maciek będzie sam pionierował?", "weźmiecie ślub i co? sam będzie pionierem?". Wjeżdżała mi na ambicje mocno, więc stało się. A szkoda, bo miałam fajną pracę i lubiłam ją. Mogłam już odciążyć rodziców, to zrezygnowałam z pracy i przeszłam na pasożytnictwo. Dobrze, że zdążyłam już zorganizować sobie samochód...