Owszem. Na nikim to nie zrobiło wrażenia, również na nich samych.
Sęk w tym, że wtedy taka wizyta szybko przerodzi się w nagonkę i próbę przyłapania delikwenta na przyznaniu się że nie wierzy w to co podaje niewolnik w tej sprawie. A jeśli go na tym przyłapią, to już prosta droga do komitetu.
Tak właśnie zauważyłem z Waszych wpisów - co do podkreślonego - że jest to taki "papierek lakmusowy" w napiętych sytuacjach. ŚJ może mówić do starszych o różnych rzeczach, co mu się nie podoba, z czym się nie zgadza, co go boli, co go martwi. Ale jak się starszy "wkurzy" na tę osobę, to sięga po swoją "broń ostateczną i niezawodną" i pyta wprost:
Czy wierzysz w to, co podaje niewolnik? I w zasadzie jest chyba po sprawie. Bo jeżeli dana osoba się wybudza, to nie wierzy w to, co mówi CK ŚJ i w końcu zmuszona jest tym pytaniem i byciem w zgodzie ze swoim sumieniem odpowiedzieć, że nie. Nawet jak - z różnych względów - odpowie, że
tak (pomimo tego, że sumienie jej mówi:
Nie), to i tak starszy widzi, czy to po wyrazie twarzy, czy po innych rodzajach zachowania, czy po zauważalnej niepewności, że coś nie gra. I taka osoba jest pewnie bacznie obserwowana.
Inny sposób, jeśli osoba chce wyjść z organizacji w odpowiednim dla niej czasie i na swoich warunkach, to oczywiście musi potrafić nie narazić się na zadanie takiego pytania, ale wtedy osoba ta musi siedzieć bardzo cicho i się nie wychylać.
Żadnego z tych przypadków ani nie potępiam ani nie pochwalam, bo to każdy musi rozważyć zgodnie z własnym sumieniem, jest to osobista sprawa każdego. I modlę się za ŚJ.