Dziękuję za powitanie :-)
Tazła - może troszkę i posłodziła
Ale ja stąd czerpię garściami, nie tylko wiedzę, ale przede wszystkim z Waszych doświadczeń ;-)
Jeśli chodzi o mojego nauczyciela - to z pewnością tutaj nie zajrzy, ale wie, że ja zaglądam, bo nigdy się z tym nie kryłam. I muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie radzi z tym, że często się z nim nie zgadzam, zna moje zdanie na temat organizacji, roku 1914, Ciała Kierowniczego, o "pokoleniu" nie wspomnę - bo dyskusje były baaaardzo burzliwe
A mimo to - nie zrezygnował. Ale on nie jest takim standardowym Świadkiem Jehowy, nie jest fanatycznym starszym, potrafi rozmawiać, nie przymusza, nie naciska (trochę na udział w zebraniach, ale nie za mocno). Jego żona to też wspaniała kobieta. Bardzo sobie cenię tę znajomość (innych Ś.J. bliżej nie znam), nie przeszkadzało mi nigdy, że są Ś.J., ale im pewnie przeszkadza, że ja nie jestem...
Dzięki nim znów pojawiły się we mnie jakieś iskierki wiary i znów czytam Biblię. Uważam to akurat za duży plus. A jeśli jeszcze dzięki naszym rozmowom zakiełkuje w sercach moich znajomych jakaś wątpliwość, to będzie to plus jeszcze większy ;-) Chociaż jakoś szczególnie na to nie liczę.
A mój mąż... no cóż, zrobił ogromną awanturę mojej znajomej w jej miejscu pracy, wrzeszczał na nią, wyzywał od najgorszych, chociaż ona zawsze była mu bardzo życzliwa. Groził też, że wywiezie gdzieś naszego psa, podpali dom, zrobi krzywdę sobie itp... nastawił przeciwko mnie całą moją rodzinę i znajomych. Z uwagi na to, że naprawdę się go wówczas bałam, bo był trochę nieprzewidywalny, a przede wszystkim, bałam się, że może coś zrobić głupiego moim znajomym, zerwałam z nimi znajomość. Zostałam wtedy zupełnie sama, przeżyłam chwile załamania, ale mam twardą tylną część ciała, więc szybko poradziłam sobie. To była krótka chwila słabości.
Ale żeby było zabawnie, to jakiś czas później mąż żałował swojego zachowania i namawiał mnie na odnowienie kontaktów ze Ś.J. - mając nadzieję, że jeśli stanę się członkiem ich wspólnoty, to on będzie miał milutką, potulną i podporządkowaną żonkę (brrr...) - a tu nic z tego
P.S. Roszada - mnie też się Marusia podobała i to do tego stopnia, że dałam tak na imię swojemu psu