Adam
Władysław wstał i poszedł do drugiego pokoju, przyniósł szare pudło, lekko sfatygowane przez czas.
Zaczął wertować w zawartości, wyjmować pożółkłe zdjęcia. Tu miałeś miesiąc, podał fotografię Adamowi, tu ty z Mikołajem, tu jesteśmy na sankach, a tutaj twój ulubiony pajacyk. Zdjęcie przedstawiało małego chłopca w kraciastym ubranku z drewnianym pajacykiem w dłoni. Zatrzymał się na dłużej nad zdjęciem, coś mu ono mówiło. Po chwili zwrócił się do ojca, pamiętam jak przez mgłę, jakiś mężczyzna przesuwa meble i wyciąga zza nich pajacyka. Ojciec uśmiechnął się od ucha do ucha i zaczął opowiadać. Miałeś góra 2 latka, ktoś położył go na kredensie i wpadł za mebel. Wyciągnąłem go dopiero po odsunięciu grata. Jak ty się wtedy cieszyłeś, aż piszczałeś na jego widok.
To drugi obraz z ojcem w roli głównej, jaki pamiętał z przeszłości. Opowiedział o pierwszym, jaki pamiętał od zawsze.
O dziwo ojciec wiedział, o co chodzi, wrócił wtedy z delegacji, nie było go w domu dość długo, dziecko zwyczajnie o nim zapomniało i się go bało. A więc aby się nim nacieszyć, ojciec trzymał Adama tyłem do siebie, aby go nie widział, bawili się tak do upadłego. Matka nie protestowała mimo późnej godziny, pozwalała im na te harce, tak długo aż obaj padli ze zmęczenia. Najpierw Adaś, później jego ojciec, zasnęli na niepościelonym łóżku. Nie przenosiła syna do łóżeczka, przykryła ich kołdrą, a sama poszła spać do drugiego pokoju. Rano obudziły ją odgłosy z sąsiedniego pokoju, weszła po cichu i zobaczyła męża z zamkniętymi oczami, lekkim uśmiechem na twarzy i syna, który pokazywał na twarz ojca paluszkiem i mówił... oko, nos, ucho, a ojciec za nim powtarzał.
Ta opowieść wywołała uśmiech na twarzach obu mężczyzn.
Adam był pod wrażeniem archiwum ojca i szczegółów, jakie pamiętał odnośnie każdej pamiątki. Chwilami wydawało mu się, że ojciec opowiada dzień za dniem z ich wspólnego życia.
Trochę dopytywał, ale robił to bardzo delikatnie, aby nie spłoszyć rodzica. Widział, że są tematy, od których ucieka, a nie chciał, aby ojciec się zamknął w sobie. Dlatego, jeśli pytał to bardzo ogólnie, np...opowiedz coś jeszcze z czasów, gdy byłem mały.
Opowiadał chętnie, jednak tym razem posmutniał, wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać. Miałeś sześć miesięcy, cały dzień byłeś jakiś płaczliwy. Gdy wróciłem do domu z pracy, pojechaliśmy z tobą do lekarza. Ten odesłał nas do szpitala.
Tam bardzo szybko, zabrano cię na odział, zrobiło się poruszenie, nikt nam nic nie chciał powiedzieć. Personel działał w pośpiechu, zza drzwi sali, w której leżałeś dochodziły chwilami podniesione głosy. Gdy wychodziła pielęgniarka, zauważyłem, że leżysz pod jakąś aparaturą. Byłem przerażony, ale nic nie mówiłem matce.
Pocieszałem ją, że pewnie cię badają i zaraz nam powiedzą, że niedługo wracasz do domu. Sam nie wierzyłem w to, co mówiłem, ale ona była taka przerażona. Siedziała na tym twardym szpitalnym krześle i płakała, nie wydawała z siebie żadnego głosu, tylko łzy jak strugi spływały jej po policzkach.
Po kilku godzinach wyszedł lekarz i powiedział, że złapałeś jakąś bakterię, która w błyskawicznym tempie zaatakowała cały organizm. Słabniesz z minuty na minutę, nie walczysz, mamy być przygotowani na najgorsze. W tym momencie twoja matka osunęła się na podłogę, a ja nawet nie miałem siły się ruszyć, aby jej pomóc.
Podano jej jakiś zastrzyk i jak stanęła na nogi kazano nam iść do domu.
Był środek nocy, wyszliśmy ze szpitala, na dworze było bardzo zimno. Szliśmy tak przed siebie bez słowa. Po pewnym czasie mijaliśmy kościół, spojrzłem na matkę, zatrzymała się na chwilę. W tym samym momencie skierowaliśmy swoje kroki w jego kierunku.
Chwyciła za klamkę, było zamknięte, uklękła pod drzwiami i zaczęła szlochać. Uderzała głową w stare drewniane drzwi i cedziła przez łzy. Nie zabieraj go nam, po co on ci potrzebny? Dla nas jest całym światem, bez niego nie mam po co żyć.
Ukląkłem obok niej i próbowałem ją przytrzymać, aby nie zrobiła sobie krzywdy. Tak na zmianie klęczeli i siedzieli pod drzwiami aż przyszedł ksiądz odprawić poranną mszę.
Zapytał o problem, zaprosił do środka i zaproponował, że odprawi mszę w intencji ich dziecka.
Po mszy poszliśmy do szpitala, tam powiedziano nam tyle, że nie jest gorzej, proces chorobowy się zatrzymał, a to dobry znak.
Dopiero w trzeciej dobie odzyskałeś przytomność, do domu zabraliśmy cię po dwóch tygodniach. Długich, tragicznych tygodniach, ważyłeś tyle, co w chwili narodzin, ale szybko zacząłeś wracać do sił i nadrobiłeś straty.
Oczy ojca błyszczały od łez, sam Adam się wzruszył, miał dziecko i wiedział, że to były bardzo ciężkie doświadczenia.