Nie pozwól, aby Twoje marzenia zarosły chwastami.
Północna Polska, żona dzieli się z mężem swoimi wątpliwościami na temat ich religii. Im więcej rozmawiają, tym więcej widzą w swojej organizacji handlowych zapędów, niż drogi do Boga. Razi ich nacisk kładziony na sprawy materialne, przyziemne z pominięciem spraw duchowych.
Do tej pory gorliwi ludzie, ona pionierka on pomocniczy, postanawiają odejść, tak z dnia na dzień. Szanowani w zborze, dawani za wzór, byli z siebie dumni i jeszcze bardziej oddani. Jednak nie takiej miłości do bliźniego, nie takich nauk chcą dla siebie i swojego dziecka.
Z kobietą spędzam wiele godzin na korespondencji mailowej, a później też na komunikatorze. Opowiada mi o swoich zainteresowaniach, pasji, które odstawiła na bok, aby bardziej się oddać głoszeniu. Zachęcam do odkurzenia ich, a także do czytania Pisma bez ściągi, czyli strażnicy. Takie samodzielne czytanie zmusza do myślenia, własnych wniosków. Wymieniamy się uwagami, chwilami jest zniesmaczona, a czasem zaszokowana, jak tekst wyrwany z kontekstu, można dopracować na własną modłę.
W organizacji zostaje cała ich rodzina. Gdy im mówią, o swoich spostrzeżeniach i wątpliwościach, sypią się w ich stronę ,,duchowe groźby'' i potępienie. Liczyli się z tym, ale nie spodziewali się aż takiej reakcji. Są wyrzuceni za nawias, nie tylko zboru, ale też rodziny. Opowiada mi, jak spotkała matkę, a ta się nawet do niej nie odezwała słowem, jak poszła do ojca do pracy, a on ją zbył, że nie ma czasu. Gdy dziecko wołało do babci, a ona nie mogła z nim tam iść, ponieważ wiedziała, że zastanie zamknięte drzwi.
Mijają miesiące, nadal czytają Biblię, ale jest jakaś zgaszona, mniej się też do mnie odzywa. Gdy się dopytuję co u nich słychać, opisuje mi jak wygląda ich życie. Długie samotne wieczory, weekendy bez planów, mają za dużo wolnego czasu, nudzą się. A więc jednak to czego się obawiałam, są na ,,głodzie''.
Gdy zbór był ich całym życiem, zero pasji, zainteresowań to nagle czują się jakby doba miała nie dwadzieścia cztery godziny, ale czterdzieści osiem.
Już nie pociskam, nie wciągam w dyskusję, widzę, że się wycofuje, ich powrót to kwestia czasu. Proszę o jedno, jak się zdecydują, aby dała znać co i jak.
Po dwóch tygodniach dostałam maila, takiego wysłanego w środku. Miałam się nie gniewać, nie myśleć o nich źle, ale przekonali się, że życie w świecie jest nie dla nich. Zbór, bracia to jest ich prawdziwy świat, tam się czują ważni i potrzebni, doceniani i lubiani. Prosiła, abym jej nie odpisywała już.
Pewnie bała się, że ją zganię lub objadę. Nic z takich, napisałam, że szanuję ich decyzję i życzę im powodzenia.
I jakie wnioski? Ano bardzo proste, tym ludziom wydaje się, że są wolni, są panami swojego życia, a tak naprawdę są niewolnikami. Tak bardzo uzależnieni od organizacji, że na wolności umierają z nadmiaru ,,świeżego powietrza'', usychają. Dochodzi do tego też niska samoocena, na ,,wolności'' nikt się nimi nie zachwyca, nie klepie po pleckach, nie mierzy ich wartości ilością wydeptanych godzin. Czują się nic niewarci, niepotrzebni wyrzuceni poza margines.
Cóż, każdy ma prawo do własnej interpretacji szczęścia, do własnych wyborów i decyzji. I to, że życzyłam im powodzenia, było naprawdę szczere, ale co czułam tak naprawdę, wiedzą tylko Ci, co mnie trochę lepiej znają.