Wczoraj wracają do domu, zgarnęłam z przystanku autobusowego znajomego, a nawet powiem więcej sympatię z dawnych lat. Grzesiek jest ode mnie starszy o jakieś dwa może trzy lata, dorastaliśmy w tej samej miejscowości, ja po wyjściu za mąż zmieniłam meldunek, on nadal tam mieszka i wciąż jest kawalerem. Był lekko wstawiony, taki wesolutki, koledze urodziło się dziecko i coś tam z tej okazji postawił. Był bardziej rozmowy niż zazwyczaj, czasem miałam wrażenie, że jest na mnie zły, obrażony, a nawet wręcz mnie unika. Wczoraj procenty zrobiły swoje, śmialiśmy się, trochę się z niego ponabijałam, wszystko z umiarem i smakiem. Gdy zatrzymałam się pod jego domem, wcale nie zbierał się do wyjścia.
Oparł się plecami o drzwi i powiedział.
G: nie mogę sobie jednego w życiu darować.
Ja: tzn.?
G: że nie jesteś moja.
Zaśmiałam się w głos.
Ja: teraz to musztarda po obiedzie, mogłeś działać, gdy byłam wolna.
G: ano człowiek całe życie płaci za własną głupotę, ale to Q..wszystko przez twoją matkę i tych świętojeb..świadków, to oni namieszali, najpierw twojej starej, a później ona wbiła gwóźdź do trumny.
Ja: Grzesiek było minęło, nie masz co się winić, wiesz ja tak naprawdę to kawał @-y jestem. Próbowałam rozładować atmosferę, ale on nie odpuszczał.
G: dziś, gdy ich widzę, mam ochotę poszczuć psem, choć wiem, że te konkretne osoby nic mi nie zrobiły. A twojej matce przez te wszystkie lata ani razu nie powiedziałem dzień dobry, nie mogę na nią patrzeć.
Patrząc w jego stronę, zauważyłam na podwórku jego mamę siedzącą na wózku inwalidzkim. Postanowiłam iść się przywitać. Kobieta obcinała sobie paznokcie, zapytałam, czy mnie poznaje. Uśmiechnęła się i powiedziała.. Anusia moje dziecko chwyciła mnie za rękę. Usiadłam na krześle obok, chwilę rozmawiałyśmy, widziałam jak się męczy z tymi obcinaczkami, po udarze nie jest już taka sprawna. Zaproponowałam jej, że pomogę. Piłując ostatnie paznokcie, zauważyłam, że Grzesiek przygląda nam się przez okno, ona też go zauważyła. Westchnęła głęboko i powiedziała..on cię nie może zapomnieć.
Dla mnie to jest ogromne zaskoczenie, osobiście historię uważałam dawno za zamkniętą. Na odchodne obiecałam ją niebawem odwiedzić i przywieść kawałek dobrego sernika.
Gdy wracałam do domu, zebrało mi się na wspomnienia.
Miałam jakieś siedemnaście lat, gdy Grzesia zrobiło się koło mnie więcej. Był w drodze do szkoły, czekał po, żarty, kino jakieś spacery i tak to się kręciło. Jak to na wsi, bardzo szybko się wydało, kto z kim i jak długo. Moja matka strażniczka mojego morale powiedziała głośno co myśli o wszystkich kawalerach we wsi i z okolicy, że żaden nie spełnia jej oczekiwań i każdego przegoni. Życzliwi ludzie donieśli rodzicom Grześka, jego mama (przed laty najlepsza koleżanka mojej), powiedziała wprost..synu daj sobie spokój, ta stara nie da ci nawet szansy.
Grzesiu, posmutniał, zrobił się milczący, nawet na moje szczypanie słowne, uśmiechał się jakby z przymusu. Był, ale jakby go nie było. Ja sobie z tych gadek nic nie robiła, a jego widać dotknęły.
Niebawem poszedł do wojska i wydawało się, że sympatia umrze śmiercią naturalną.
Minęło trochę czasu, szłam w Częstochowie na dworzec PKS, gdy ktoś mnie zawołał po imieniu.
Obejrzałam się, to Grzesiek, w pięknym stalowym mundurze, uśmiechnięty jak kiedyś. Złapał mnie i obrócił się ze mną kilka razy w koło, myślałam, że mi połamał wszystkie żebra. To nic, wyglądał jak z obrazka. Przesiedzieliśmy na ławce kilka godzin, gadaliśmy jakby nigdy nic, jakby incydent z moją matką nie miał miejsca. Gdy wysiedliśmy z autobusu, podał mi mały pakunek i powiedział, że resztę będę dostawać od Adama (nasz wspólny kolega).
To były listy, piętnaście zaadresowanych i zaklejonych kopert, listów do mnie które nigdy nie były wysłane. Następne tak jak obiecał, przynosił kolega, wiedział, że matka może przechwycić i tyle będę je widzieć. Choć nie było tam nic gorszącego pisane, były to listy o wszystkim, ale dla niej to i tak za wiele, to przecież chłopak ze świata, do tego żołnierz, istne zło wcielone.
Myślałam, że je dobrze ukryłam, ale moja matka miała zwyczaj przeszukiwać wszystkim rzeczy, od dzieci po męża i tak znalazła listy. Poszła do mamy Grześka i co jej powiedziała nie wiem, ale już więcej żadnego listu nie dostałam.
Później dowiedziałam się, że postanowił zostać na zawodowego żołnierza. Gdy go ponownie spotkałam, byłam tydzień przed ślubem, zapytał tylko, czy to prawda, złożył mi życzenia i sobie poszedł.
Po latach dowiedziałam się, że w dniu mojego wesela opił się do nieprzytomności i odgrażał się, że zabije moją matkę i wszystkich świadków w okolicy. Po kilku latach spotkałam jego mamę na cmentarzu, zaczęła mi mówić na pani oburzyłam się, jaka tam pani, normalnie po imieniu. Chwilę sobie pogadałyśmy, zapytała co u mnie, ja zapytałam o Grześka. Odpowiedziała mi.. Grzesiek się rozpił, praca i piwo, nie ma w nim chęci do życia, ani do kolegów nie wyjdzie, ani dziewczyny sobie nie znajdzie. To było smutne, fajny chłopak, a tak sobie życie marnuje.
Niebawem rodzice Grzesia i moi byli razem na weselu, gdzie pani Marysia się wstawiła i wygarnęła mojej co o niej myśli, jak jej religia rozum zlasowała i że kiedyś była normalna, a teraz jest psychiczna. Do tego doszła historia z jej synem, a sama siebie obwiniała, że uniosła się honorem, powinna ją wyrzucić za drzwi i nie pozwalać się wtrącać.
Nie gdybam jakby się moje życie potoczyło, gdzie bym dziś była i co robiła.
Nurtuje mnie coś innego. Jak bardzo macki organizacji panoszą się po świecie. Ile osób cierpi w imię chorych zasad, a ile niewinnych, nieumoczonych w tym bagienku dostaje rykoszetem.
Dziś wiem, że matkę w tych działaniach wspierał jej szwagier (siostry mąż) starszy w naszym zborze. To on był mózgiem tego pogromu. Kiedyś za podobne akcje, pewna kobieta napluła mu w twarz i powiedziała..aby twoje dzieci rodziły się chore. Jego dzieci są zdrowe, ale każde z wnucząt ma jakiś defekt, jest ich sześcioro i każdemu coś jest. Wierzyć nie wierzyć, może taki zbieg okoliczności, ale jedno wiem na pewno, dzięki niemu niejedna osoba nienawidzi świadków.
A co u Grześka? Miał wypadek w wojsku, jest na rencie, po długiej rehabilitacji wrócił do zdrowia. Pracuje, ma jakąś ciepłą posadkę, był w kilku nieformalnych związkach, żaden nie przetrwał próby czasu z żadnego też nic się nie urodziło.
Na sam koniec przypomniało mi się zajście z moim synem, które opowiadał mój ojciec. Młody był u dziadków na wakacjach, może miał sześć - siedem lat, poszedł z dziadkiem do sklepu, spotkali tam Grześka. Nie pytał czyje to dziecko, moje czy siostry. Wpatrywał się w małego dłuższą chwilę, później kucnął przed nim, pogłaskał po głowie i powiedział..te same oczy, ten sam uśmiech, pozdrów mamę.