Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Autor Wątek: Z życia wzięte .....  (Przeczytany 346083 razy)

Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #645 dnia: 26 Maj, 2017, 18:00 »
Moja psychiatra mi powiedziała, że usprawiedliwianie rodziców za patologiczne zachowania z własnego dzieciństwa to okłamywanie się. Niestety, ludzie bywa że robią złe rzeczy i bywa że są źli. I poczucie że starzy nas źle traktowali jest naturalne. Jeśli się z tym nie godzimy, nie idziemy naprzód, zamiast dojrzeć pozostajemy tamtym skrzywdzonym dzieckiem. Pozdrawiam

  Dlatego ja nie usprawiedliwiam, są rzeczy nie do zapomnienia. Jeśli postępuję tak jak napisałam to dlatego, że nie chcę się zniżać do takiego samego poziomu. Bo wtedy nie byłabym nic, a nic lepsza.
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #646 dnia: 28 Maj, 2017, 20:17 »


       Do napisania tego postu skłoniły mnie wspomnienia na temat pewnej kobiety.


   Samotne  macierzyństwo i chore dziecko. Spotyka świadków, którzy wiadomo, obiecują niebawem raj bez chorób i jej synka, który przybiegnie do niej wołając mamo, mamo. Perspektywa kusząca, zdesperowana matka łapie się tej obietnicy, zostaje świadkiem i to takim bardzo gorliwym.
Wszystko się dzieje w czasie gdy budowany jest Sosnowiec, nie może jechać i pomagać osobiście, a więc przekazuje pokaźną rodzinną biżuterię na ww cel, wszystko to robi z miłości do dziecka i z głębokiej wiary, iż to co nauczają świadkowie niebawem się sprawdzi.

Lata mijają, raju jak nie było tak nie ma, co gorsza ona opada z sił i nie daje rady opiekować się synem, do tego  dziecko jest coraz bardziej chore. 
Do kobiety dociera, że to w co uwierzyła to nic innego jak czcze gadanie i żerowanie na ludzkich emocjach.
Odchodzi z organizacji, zła i rozdarta, zaczyna obwiniać wszystkich o swój życiowy błąd. Na tej liście, są świadkowie i byli świadkowie, wszyscy ludzie którzy mieli jakąś styczność z organizacją.

 Atak był jej domeną, żyła wciąż atakując, z szablonowego świadka stała się zgorzkniałym, wrogim człowiekiem.
Kiedyś oberwało się także i mnie. Na moje słowa, że po odejściu z organizacji, czułam się jak wyrzucona za burtę, sama w obcym mi świecie. Wychowana  od małego na świadka, nie wiedziałam co to święta, jak zachować się na katolickim pogrzebie lub w czasie jakiś uroczystości. Do tego doszły nauki, że to wszystko złe, nauki które bardzo mocno wbiły się w psychikę. Uczyłam się żyć na nowo.

Ja szanowałam jej odczucia, wierzyłam w ból i żal, jednak ona nie szanowała moich.
Kiedyś w swojej furii zwróciła się do mnie..a może to ty gówniaro ( była trochę ode mnie starsza) byłaś i ty zaraziłaś tym gównem?
Cóż, tą gówniarą mi posłodziła, w końcu nr pesel nie mam wypisanego na czole, ale nie mogłam być dłużna. Spokojnie odparłam..jesteś stara, a taka głupia, że dałaś się gówniarze nabić w butelkę.
To co później się działo, nie nadaje się do publikacji.
Tak naprawdę ona była zła na samą siebie, że taka mądra, taka wykształcona, a dała się nabrać. Niektórym bardzo trudno się przyznać do własnych błędów, za nic tego nie zrobią, wolą winić cały świat.

I tu nasuwa  się pytanie..ile osób się zastanawia nad tym, jak zmienia życie innych, odwiedzając ludzi z tą dobrą nowiną? Jak bardzo mieszają w ludzkich, nie tylko umysłach, ale i życiach? Czy ktoś się nad tym zadumał, ile ludzkich dramatów ma na swoim karku? Na pewno nie.
To działa tak..cacy, cacy byle wepchnąć do basenu, a później następny do golenia. A przecież jesteśmy odpowiedzialni za tych których oswajamy. 
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Exodus

Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #647 dnia: 28 Maj, 2017, 21:37 »

       Do napisania tego postu skłoniły mnie wspomnienia na temat pewnej kobiety.......

I tu nasuwa  się pytanie..ile osób się zastanawia nad tym, jak zmienia życie innych, odwiedzając ludzi z tą dobrą nowiną? Jak bardzo mieszają w ludzkich, nie tylko umysłach, ale i życiach? Czy ktoś się nad tym zadumał, ile ludzkich dramatów ma na swoim karku? Na pewno nie.
To działa tak..cacy, cacy byle wepchnąć do basenu, a później następny do golenia. A przecież jesteśmy odpowiedzialni za tych których oswajamy.


Kiedyś, po ogromnym gradobiciu odwiedził poszkodowanych premier. Na jego widok kobieta płacząc pokazuje doszczętnie zniszczone uprawy papryki i osłony foliowe, pod którymi się znajdowały.
Po czym powiedziała : Jak żyć, jak żyć Panie Premierze.
 Wielu sobie z tego stroiło żarty. Ale to inna bajka.

 Pomyślałem sobie po przeczytaniu twojego postu - TaZła, że problem Wasz, tych którzy byli w Organizacji jest o wiele, wiele poważniejszy. Mam tu na myśli osoby o wrażliwym wnętrzu i duszy.

O ile pierwszej poszkodowanej może pomogły instytucje samorządowe, nastąpiła wypłata z PZU jeśli były uprawy ubezpieczone... być może następne lata wynagrodziły straty, to .....

Kto Wam, poranionym, poszkodowanym pomoże ? Blizny, szramy można czasami maskować, przykrywać pod ubraniem. Ale tego co siedzi w głowie nie sposób się szybko pozbyć.
 Warto jednak się nie poddawać, rozmawiać o tym, co boli, uśmiechać się, może pisać do siebie, a już na pewno nie zamykać się.
 O ile mogę tłumaczyć,że kiedyś, nie tak dawno,bo stosunkowo cóż jest 20 lat wstecz, kiedy nie było internetu i tak szybkiego przepływu informacji tych którzy i mnie namawiali i studiowali....
 O tyle dziś, dziś nie ma litości dla takich, jak starszy w zakładzie u mojej żony, który na jej pytanie - czy czytałeś odnośnie wielkich Skandali w Organizacji Świadków Jehowy, ze stoickim sposobem odpowiada : Mnie te rzeczy nie interesują . Nosz Q..... jego mać.

 No i po co mi się wkurzać ? Sam nie wiem ?
 Ps.
     Dla Was jednak, którzy jeszcze w jakiś sposób jeszcze się borykają dedykuję utwór w muzycznej odsłonie. O !  :)
 I do premier może napiszę o ustanowienie dnia poszkodowanych  Przez Jw.Org.

Ps.
     Jak zawsze - ciepło i serdecznie  :)
 
 

 


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #648 dnia: 28 Maj, 2017, 21:59 »

 Warto jednak się nie poddawać, rozmawiać o tym, co boli, uśmiechać się, może pisać do siebie, a już na pewno nie zamykać się.

 Nie jest lekko, to prawda, ale aby było lżej, warto wyrzucać balast, zwłaszcza  ten na duszy.
Z czasem jest tylko lepiej. Na maila pisze do mnie wiele osób, mało która potrafi się od razu otworzyć. Bywa że to ja zaczynam o sobie opowiadać i to ich ośmiela. Wiem jak to działa, czasem trzeba kimś z lekka po manipulować aby mu pomóc.
O tych najbardziej bolesnych kwestiach mówi się na końcu, dopiero wtedy przychodzi prawdziwa ulga. I wtedy można zacząć żyć z tzw czystą kartą.
Jedno do czego zachęcam moich rozmówców, aby nie popadać ze skrajności w skrajność. Od miłości do nienawiści jest bardzo cienka granica,  nie warto zaprzątać sobie głowy walką ze świadkami, zwłaszcza z tymi szeregowymi.
Oni są tak samo chorzy jak my kiedyś.


Cytuj
: Mnie te rzeczy nie interesują . Nosz Q..... jego mać.

 No i po co mi się wkurzać ? Sam nie wiem ?

Nie ma to jak schować głowę w piasek i mówić, że mnie to nie dotyczy.
Szkoda nerwów, roboty nie przerobisz..świadków ( wszystkich) nie przekonasz.  :D
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #649 dnia: 31 Maj, 2017, 19:30 »


   Choć na naszym forum ostatnio odchodzą chocki - klocki, to jednak nie zraża ludzi do zaglądania tu. I fajnie, ponieważ nie warto się przejmować zadymiarzami. Jednak do rzeczy.
Ostatnie dni to maile ludzi będących jeszcze w organizacji, choć już mających swoje przemyślenia i wątpiących. Są osoby które się boją osamotnienia, odrzucenia, że nie poradzą sobie w nowych okolicznościach. I ja ich rozumiem, doskonale rozumiem. Gdy ktoś był wychowany na świadka, zna tylko takie życie, tam ma całą rodzinę, przyjaciół, ma prawo się bać.
Decydując się na odejście, to coś jak milowy krok, życie się zmienia, otoczenie, ludzie, czasem także i meldunek. Boimy się tego czego nie znamy, to całkiem normalne, ale strach ma tylko wielkie oczy i życie poza organizacją  nie jest takie złe, jak nam przez lata wmawiano.
Dlatego warto patrzeć na ludzi i świat, tak jak są, a nie przez pryzmat organizacji.
Wiem, te nauki rzucają się na tryby i czasem człowiekowi w głowie zgrzyta, ale z czasem jest tego coraz mniej.

Dziś zapytała mnie młoda osóbka, jak łamałam te świadkowe nauki i co było pierwsze co zapadło w moją pamięć?
Co najbardziej mi się wryło w pamięć to moje  pierwsze święta BN. Strasznie się ich bałam, przerażało mnie ubieranie choinki, a na samą myśl dzielenia się opłatkiem, dostawałam drgawek.
To były czasy kiedy świąteczne dekoracje pojawiały się w sklepach w okolicach Mikołaja, a nie jak teraz od Zaduszek. Idę sobie tak al NMP w Częstochowie i widzę na sklepowej wystawie pudełko z bombkami. Sześć sztuk, dwie zielone, dwie różowe i dwie niebieskie. Niby wszystkie jednakowe, a jednak każda inna, malowane ręcznie, kolorowe i mieniące się. One mnie zwyczajnie oczarowały.

Weszłam i kupiłam, ostatnie pudełko z wystawy. Po powrocie do domu, schowałam je głęboko do szafy, jakbym chciała ukryć dowód swojej zbrodni.
Dzień przed Wigilią ubierałam swoją pierwszą w życiu choinkę, wyjęłam pudełko i zawiesiłam je jako pierwsze. Później doszła reszta ozdób, ale te moje sześć bombek były dla mnie najpiękniejsze.
Uśmiechnęłam się i to był przełom, opłatek już nie był tak wielkim problemem. Minęły święta, a mnie nic nie up..ręki za bombki, ani języka za opłatek.  Później już było tylko lepiej i choć czasem odpalał się świadek, to szybko go gasiłam i robiłam na przekór. Minęło wiele lat, są inne bombki, ładniejsze, bardziej na czasie, jednak ja mam do tych moich pierwszych ogromny sentyment.
Niestety zostały mi tylko dwie niebieskie i jedną z nich obiecałam Komuś dać w prezencie.
Dziś po tym mailu poszłam do pudełka je zobaczyć, leżą sobie i czekają na kolejne święta. Jedna luzem, druga zapakowana w folię bąbelkową i podpisana.
Popatrzyłam na nie i się uśmiechnęłam, daleka droga za mną i choć czasem  czuję się z lekka sfatygowana jak te bombki, to jednak nie żałuję żadnej decyzji. Pewnie, te trafione cieszą, jednak trzeba też umieć wyciągnąć wnioski z tych nieudanych, a najważniejsze to się nie poddawać.
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #650 dnia: 02 Czerwiec, 2017, 18:04 »

      Wczoraj wracają do domu, zgarnęłam z przystanku autobusowego znajomego, a nawet powiem więcej sympatię z dawnych lat. Grzesiek jest ode mnie starszy o jakieś dwa może trzy lata, dorastaliśmy w tej samej miejscowości, ja po wyjściu za mąż zmieniłam meldunek, on nadal tam mieszka i wciąż jest kawalerem. Był lekko wstawiony, taki wesolutki, koledze urodziło się dziecko i coś tam z tej okazji postawił. Był bardziej rozmowy niż zazwyczaj, czasem miałam wrażenie, że jest na mnie zły, obrażony, a nawet wręcz mnie unika. Wczoraj procenty zrobiły swoje, śmialiśmy się, trochę się z niego ponabijałam, wszystko z umiarem i smakiem. Gdy zatrzymałam się pod jego domem, wcale nie zbierał się do wyjścia.
Oparł się plecami o drzwi i powiedział.

G: nie mogę sobie jednego w życiu darować.
Ja: tzn.?
G: że nie jesteś moja.
Zaśmiałam się w głos.
Ja: teraz to musztarda po obiedzie, mogłeś działać, gdy byłam wolna.
G: ano człowiek całe życie płaci za własną głupotę, ale to Q..wszystko przez twoją matkę i tych świętojeb..świadków, to oni namieszali, najpierw twojej starej, a później ona wbiła gwóźdź do trumny.
Ja: Grzesiek było minęło, nie masz co się winić, wiesz ja tak naprawdę to kawał @-y jestem. Próbowałam rozładować atmosferę, ale on nie odpuszczał.
G: dziś, gdy ich widzę, mam ochotę poszczuć psem, choć wiem, że te konkretne osoby nic mi nie zrobiły. A twojej matce przez te wszystkie lata ani razu nie powiedziałem dzień dobry, nie mogę na nią patrzeć.

Patrząc w jego stronę, zauważyłam na podwórku jego mamę siedzącą na wózku inwalidzkim. Postanowiłam iść się przywitać. Kobieta obcinała sobie paznokcie, zapytałam, czy mnie poznaje. Uśmiechnęła się i powiedziała.. Anusia moje dziecko chwyciła mnie za rękę. Usiadłam na krześle obok, chwilę rozmawiałyśmy, widziałam jak się męczy z tymi obcinaczkami, po udarze nie jest już taka sprawna. Zaproponowałam jej, że pomogę. Piłując ostatnie paznokcie, zauważyłam, że Grzesiek przygląda nam się przez okno, ona też go zauważyła. Westchnęła głęboko i powiedziała..on cię nie może zapomnieć.
 Dla mnie to jest ogromne zaskoczenie, osobiście historię uważałam dawno za zamkniętą. Na odchodne obiecałam ją niebawem odwiedzić i przywieść kawałek dobrego sernika.


Gdy wracałam do domu, zebrało mi się na wspomnienia.
Miałam jakieś siedemnaście lat, gdy Grzesia zrobiło się koło mnie więcej. Był w drodze do szkoły, czekał po, żarty, kino jakieś spacery i tak to się kręciło. Jak to na wsi, bardzo szybko się wydało, kto z kim i jak długo. Moja matka strażniczka mojego morale powiedziała głośno co myśli o wszystkich kawalerach we wsi i z okolicy, że żaden nie spełnia jej oczekiwań i każdego przegoni. Życzliwi ludzie donieśli rodzicom Grześka, jego mama (przed laty najlepsza koleżanka mojej), powiedziała wprost..synu daj sobie spokój, ta stara nie da ci nawet szansy.
Grzesiu, posmutniał, zrobił się milczący, nawet na moje szczypanie słowne, uśmiechał się jakby z przymusu. Był, ale jakby go nie było. Ja sobie z tych gadek nic nie robiła, a jego widać dotknęły.
Niebawem poszedł do wojska i wydawało się, że sympatia umrze śmiercią naturalną.
Minęło trochę czasu, szłam w Częstochowie na dworzec PKS, gdy ktoś mnie zawołał po imieniu.
Obejrzałam się, to Grzesiek, w pięknym stalowym mundurze, uśmiechnięty jak kiedyś. Złapał mnie i obrócił się ze mną kilka razy w koło, myślałam, że mi połamał wszystkie żebra. To nic, wyglądał jak z obrazka. Przesiedzieliśmy na ławce kilka godzin, gadaliśmy jakby nigdy nic, jakby incydent z moją matką nie miał miejsca. Gdy wysiedliśmy z autobusu, podał mi mały pakunek i powiedział, że resztę będę dostawać od Adama (nasz wspólny kolega).
To były listy, piętnaście zaadresowanych i zaklejonych kopert, listów do mnie które nigdy nie były wysłane. Następne tak jak obiecał, przynosił kolega, wiedział, że matka może przechwycić i tyle będę je widzieć. Choć nie było tam nic gorszącego pisane, były to listy o wszystkim, ale dla niej to i tak za wiele, to przecież chłopak ze świata, do tego żołnierz, istne zło wcielone.

Myślałam, że je dobrze ukryłam, ale moja matka miała zwyczaj przeszukiwać wszystkim rzeczy, od dzieci po męża i tak znalazła listy. Poszła do mamy Grześka i co jej powiedziała nie wiem, ale już więcej żadnego listu nie dostałam.
Później dowiedziałam się, że postanowił zostać na zawodowego żołnierza. Gdy go ponownie spotkałam, byłam tydzień przed ślubem, zapytał tylko, czy to prawda, złożył mi życzenia i sobie poszedł.
Po latach dowiedziałam się, że w dniu mojego wesela opił się do nieprzytomności i odgrażał się, że zabije moją matkę i wszystkich świadków w okolicy. Po kilku latach spotkałam jego mamę na cmentarzu, zaczęła mi mówić na pani oburzyłam się, jaka tam pani, normalnie po imieniu. Chwilę sobie pogadałyśmy, zapytała co u mnie, ja zapytałam o Grześka. Odpowiedziała mi.. Grzesiek się rozpił, praca i piwo, nie ma w nim chęci do życia, ani do kolegów nie wyjdzie, ani dziewczyny sobie nie znajdzie. To było smutne, fajny chłopak, a tak sobie życie marnuje.
Niebawem rodzice Grzesia i moi byli razem na weselu, gdzie pani Marysia się wstawiła i wygarnęła mojej co o niej myśli, jak jej religia rozum zlasowała i że kiedyś była normalna, a teraz jest psychiczna. Do tego doszła historia z jej synem, a sama siebie obwiniała, że uniosła się honorem, powinna ją wyrzucić za drzwi i nie pozwalać się wtrącać.

Nie gdybam jakby się moje życie potoczyło, gdzie bym dziś była i co robiła.
Nurtuje mnie coś innego. Jak bardzo macki organizacji panoszą się po świecie. Ile osób cierpi w imię chorych zasad, a ile niewinnych, nieumoczonych w tym bagienku dostaje rykoszetem.
Dziś wiem, że matkę w tych działaniach wspierał jej szwagier (siostry mąż) starszy w naszym zborze. To on był mózgiem tego pogromu. Kiedyś za podobne akcje, pewna kobieta napluła mu w twarz i powiedziała..aby twoje dzieci rodziły się chore. Jego dzieci są zdrowe, ale każde z wnucząt ma jakiś defekt, jest ich sześcioro i każdemu coś jest. Wierzyć nie wierzyć, może taki zbieg okoliczności, ale jedno wiem na pewno, dzięki niemu niejedna osoba nienawidzi świadków.
A co u Grześka? Miał wypadek w wojsku, jest na rencie, po długiej rehabilitacji wrócił do zdrowia. Pracuje, ma jakąś ciepłą posadkę, był w kilku nieformalnych związkach, żaden nie przetrwał próby czasu z żadnego też nic się nie urodziło.

Na sam koniec przypomniało mi się zajście z moim synem, które opowiadał mój ojciec. Młody był u dziadków na wakacjach, może miał sześć - siedem lat, poszedł  z dziadkiem do sklepu, spotkali tam Grześka. Nie pytał czyje to dziecko, moje czy siostry. Wpatrywał się w małego dłuższą chwilę, później kucnął przed nim, pogłaskał po głowie i powiedział..te same oczy, ten sam uśmiech, pozdrów mamę.
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #651 dnia: 04 Czerwiec, 2017, 19:02 »
   Dziś będąc na spacerze, przechodziłam obok cmentarnej kaplicy w której odbywało się nabożeństwo.
Moją uwagę przykuł malec w wózku, który patrząc na kucającego obok ojca, próbował nieudolnie się przeżegnać.
Widok był przedni, chłopaczek pukał się a to dwa razy w czoło, a później łapał się za ramię i tak kilka razy.

Ten widok, przywołał we mnie wspomnienia sprzed lat.
Miałam może 7 - 8 lat, gdy zmarła ciotka, mieliśmy iść na pogrzeb. Byłam przerażona, po raz pierwszy miałam przekroczyć próg kościoła. Ten budynek kojarzył mi się z jednym, szatan, który wygląda z każdego kąta, dużo zła, bałwanów i cała reszta jaka się nie podoba Jehowie. Przed wyjściem z domu, matka powiedziała do mnie i siostry, macie zachowywać się jak ja. A co to znaczyło? Macie siedzieć w ławce i nic nie robić.

Strach, zimna ławka, pogłos i specyficzny zapach, spowodowały, że siedziałam jak sparaliżowana. Wstający i klękający ludzie, bałam się spoglądać na boki, widziałam tylko to co przede mną i to co obok robiła jedna z ciotek.
Prawie dobiegaliśmy już do końca, jak spojrzałam na ciotkę, która podniosła rękę aby się przeżegnać i ja zrobiłam to samo. Nie wiem dlaczego, jakby mi ktoś podniósł rękę, jakby się to działo poza mną. I nagłe szarpnięcie przez matkę i ten jej wzrok. Wiedziałam, że nic dobrego mnie nie czeka.

Po powrocie do domu, tak dostałam po dłoniach, że aż czułam jak mi pulsują, całe były czerwone. Siedziałam skulona koło lodówki i dociskałam je do zimnej obudowy, trochę mniej bolało. A matka zwała co mnie teraz spodka, że Jehowa widział co zrobiłam i na pewno zginę w armagedonie, o tym że łapa mi uschnie to już nawet nie wspomnę.
Byłam przerażona, przez dłuższy czas bacznie obserwowałam swoje kończyny czy czasem nic im się z nimi nie  dzieje.
Nie odzywała się do mnie kilka dni, a jak już zaczynała mówić, to znów na mnie zwała i straszyło co mnie spotka.

Ulga nadeszła gdy widziałam dziadka, który się modlił, obserwowałam go, widziałam że kilka razy się przeżegnał. Po wszystkim zapytałam go czy nie bolą go czasem ręce od tego? Odpowiedział że nie, że to nie jest szkodliwe.

Po latach zapytałam ją, czy pamięta jak mi na trzaskała? Odp, że tak, że sobie zasłużyłam. Cóż, w tym przypadku jak w innych, nie żałuje niczego. Wszystko robiła dla mojego ,,dobra'' , tylko jej nie wyszło. A wystarczyło tłumaczyć. Z każdym razem, byłam dalej i dalej nie tylko od organizacji, ale i od rodzicielki.
« Ostatnia zmiana: 04 Czerwiec, 2017, 19:39 wysłana przez Tazła »
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #652 dnia: 07 Czerwiec, 2017, 10:28 »
Za zgodą autorów.

    Ona lat 45
-  mąż świadek z nazwy, dzieci nie są. Widzi wiele zła w organizacji, ale nie umie się zdobyć na odejście. Nie żałuje, że dzieci nie przymuszała do symbolu, są wykształcone, a ona ma świadomość, że żadna religia im nie każde się od niej odwracać.

    On lat 53
- kawaler, przez całe życie pionier, dobiła go afera pedofilska. Nie zgadza się z wieloma rzeczami, ale to jego miejsce. Nie ukrywa, że nadal ma nadzieję iż jakiś procent tych nauk jest drogą do zbawienia.

   On lat  46 - nadal są z żoną świadkami, nie podoba im się wiele rzeczy​, ale gdzie pójdą, tam mają wszystkich. Opuścić świadków to jak nagle wyjechać do obcego kraju, gdzie się nikogo nie zna i wszystko jest obce.

   Ona lat 43 - przez wiele lat pionierka, mąż pomocniczy, nie mają dzieci, wierzyli w armagedon, a tera zostali sami.  Na dziecko za późno, nie zdecyduje się na nie z egoistycznych pobudek, tylko po to aby ktoś jej podał szklankę wody na starość. Miała na to czas przez wiele lat, wybrała inaczej, nie skaże dziecka na starych rodziców bo dawała się oszukiwać przez wiele lat. Z organizacji nie odejdzie, bo nie ma gdzie.

   On lat 62
- wierzył szczerze i głęboko, czas płynął a obietnice się nie przybliżały tylko się oddalają. Forum otworzyło mu oczy na wiele spraw, wiedział o nich, ale wolał nie myśleć. Kiedyś poważany i szanowany, dziś omijany szerokim łukiem. Żona, syn i synowa są świadkami, był zmuszony wyprowadzić się z domu. Tylko synowa traktuje go normalnie. Zaczyna życie od nowa. ​

  Ona lat 46 - mąż nigdy świadkiem nie był, chodził na zebrania ale dlatego, że go o to prosiła. Teraz zajrzał na forum ( pisał też do mnie) i zaraził forum żonę. Ona wie, że ludzie tam są inni niż się światu wydaje, widzi zakłamanie i fałsz, zwodzenie ludzi przez CK. Nie jest już taka gorliwa jak kiedyś, ale jest od nich uzależniona. Dzieci nie mają, liczyli na bliski koniec.

  On lat  49 - świadkiem nigdy nie był, wycofał się  w ubiegłym roku tydzień przed terminem, wpłynęło na to forum. Żona świadek wychowana w organizacji,są małżeństwem od  piętnastu lat. Nie mają dzieci ponieważ uważali, że koniec jest bliski, ona uważa że zostali z ręką w nocniku, ale od organizacji uwolnić się nie potrafi.


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^



     Mogłabym tak jeszcze długo cytować, ale nie o to chodzi. Zauważcie wspólny mianownik tych osób, wszyscy swoim życiem zahaczyli o rok 1975, tak bardzo znamienny i przez niektórych wyczekiwany.
Minął i nic się nie stało, a więc wmawiano ludziom, że Jehowa dał im szansę aby się poprawili, a tym co nie uwierzyli ​aby dobra nowina do nich dotarła. I cóż biedny naród zbuntował się? Nie, uwierzył że to dobrodziejstwo, łaska trzeba dalej się starać widać jestem niezbyt dobry. Kolokwialnie można to nazwać obracaniem kota ogonem, swoje niepowodzenie przekuli w sukces.

Wielu ludzi wyzbyło się majątków, pozrywało kontakty ze światem, już się czuli jedną nogą w raju. Niejednokrotnie te pieniądze trafiły do organizacji, bo jakże inaczej się przypodobać temu na górze?
I kolejne lata. dorasta nowe pokolenia i jemu też się wmawia, że koniec bliski, przecież 1914 i pokolenie które ma nie przeminąć. Do tego dochodzi malejąca liczba tych co spożywają.
Może ludzie już nie wyzbywają się majątków aż tak, ale wierzą i głoszą, oddają się całkowicie służbie dla organizacji, zapominając o sobie.

Odliczają lata, planują jak to będzie w raju. jak będą wspaniale żyć, a więc teraz muszą sobie zapracować.
Pokolenie przeminęło, spożywających zamiast ubywać to przybywa. I znów zawód, poważni ludzie w średnim wieku budzą się rozczarowani, poza wydeptanymi godzinami i stosami literatury nie mają już nic, nawet nadziei, takiej jak mieli kiedyś. Uwolnić też się nie potrafią, są uzależnieni. Każda próba odstawienia organizacji na bok, kończy się głodem i powrotem. Niejednokrotnie jest i wstyd, że nie potrafią się uwolnić, kiedyś uważali się za silnych ludzi, a teraz okazuje się, że są słabi.

Czasem mam wrażenie, że oczekują jakby ,,rozgrzeszenia'', że oni wiedzą, widzą, chcą, ale nie potrafią.
Nikogo nie oceniam, wiem jedno, że z każdego nałogu da się wygrzebać, trzeba tylko bardzo chcieć. Jednak też nie potępiam tych którzy tam zostają, ich życie ich wybór, mają do tego prawo.

Mam takie osobiste wnioski, że niektórzy boją się stamtąd wydostać i spojrzeć ludziom w oczy, powiedzieć iż to co do niedawna im wmawiali jest jedną wielką bujdą,okłamywali ich. Będąc nadal pod kloszem organizacji mają ten komfort, że nikt ich nie oskarży, że ona ich obroni. Jednak to jest tak samo złudne, jak cała  reszta ich nauk.
Organizacja się na nich wypnie i pokaże im ....do pocałowania.

Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #653 dnia: 08 Czerwiec, 2017, 20:23 »

   ​Rok 1975 był na tyle znamienny dla mojej rodziny, że ciągnie się za nami do dziś. Moi rodzice z dwójką małych dzieci pomagali dziadkowi prowadzić bardzo dobrze prosperujący mały biznes. To była komuna, ciężko było wybić się na swoim, ale jak już się komuś udało był kimś.
Kilka lat wcześniej, pewnego pięknego dnia, przyszli do dziadka świadkowie. Bardzo się ucieszył​ gdy usłyszał, że jego syn ( brat mamy) kiedyś będzie zdrów, będzie skakał, mówił, cieszył się z pięknego życia w raju. Dziadek tak bardzo uchwycił się tej nadziei, bardzo szybko został świadkiem, później także została mama. Wszyscy ciężko pracowali w firmie, w dziadku była taka wdzięczność za poznanie prawdy, że część wyprodukowanych rzeczy rozdawał braciom. Niektórym tak bardzo się to spodobało, że zaczęli przychodzić jak po swoje. Tata zaczął się burzyć, mamie też się nie podobało, ale dziadek był głuchy na ich argumenty, uważał że trzeba się dzielić. I że tylko w ten sposób, pozyskają łaskę u Boga, bo choć byli świadkami, to jednak bardzo krótko więc musieli starać się podwójne.

​Lato 1975 roku w naszym regionie było wyjątkowo zimne i deszczowe, a to zapowiadało głód i oczywiste że armagedon.
Dziadek sprzedał firmę, niewielką część dał rodzicom, sobie zostawił jeszcze mniej, a resztę rozdał bardziej potrzebującym braciom. Źle zaczęło się dziać między rodzicami, tata postanowił odejść, bo mama nie umiała się zdecydować kogo wybiera, religię czy męża.
Pamiętam jak dziś, ojca wychodzącego z domu z walizką i my z bratem uczepiliśmy się jego nóg, aby nas nie zostawiał.
To spowodowało, że mama pękła, odeszła z organizacji i wyjechaliśmy na drugi koniec Polski zaczynać od nowa.
​Rodzice poszli do pracy, a my byliśmy dziećmi z kluczem na szyi. Zarabiali niewiele, jeszcze z tego co mieli podsyłali dziadkowi, który żył w nędzy. Z pracy dozorcy nie dawał rady utrzymać siebie i chorego syna. Gdy spotykał dawnych znajomych nie mogli zrozumieć jak z człowieka szanowanego, majętnego, jeżdżącego najlepszym samochodem w mieście, teraz zamiata podwórko.

Jego bracia już go tak nie poważali, nie był tym fajnym bratem Józefem, tak jak spadł z wyżyn ekonomicznych, tak samo stoczył się z religijnego piedestału. Już nie chciał być świadkiem,  zaczął podupadać na zdrowiu, rodzice poszli do pracy na półtora etatu, w domu tylko spali i zmieniali odzież.
Brak rodziców nas bardzo rozpuścił, pewnego dnia, brat nawąchał się kleju, otworzył okno i chciał nauczyć się latać. Próbowałem go złapać obaj wylecieliśmy kilka pięter w dół. On wprost na betonowy chodnik, ja miałem więcej szczęścia spadłem w krzaki, które uratowały mi życie. Po czterech miesiącach gdy wyszedłem ze szpitala. już nie byłem tym samym człowiekiem. Bez oka, utykający, z niedowładem lewej ręki, ale w przeciwieństwie do brata żyłem.

Pojechaliśmy odwiedzić dziadka, gdy mnie zobaczył ukląkł przede mną  płakał, prosił  mnie i rodziców o wybaczenie.
Dwa dni po powrocie do domu, zadzwoniła jakaś kobieta, dziadek z wujkiem nie żyli. Podobno syna nakarmił tabletkami nasennymi, gdy upewnił się, że nie żyje, sam się powiesił. Zostawił długi list  w którym przepraszał za swoje błędy, że nie może dłużej rodziców obciążać i zabiera syna ze sobą, aby dla nikogo nie był ciężarem.
Historia mojej rodziny to pasmo nieszczęść, a wszystko zaczęło się od tego, że dziadkowi zamarzył się raj.

Poprosiłem przemiłą Autorkę wątku o zamieszczenie mojej historii, za co jej bardzo dziękuję.  Uważam, że to odpowiednie miejsce, może ktoś przeczyta ku przestrodze. Teraz już nie szasta się tak datami, jednak nadal ta religia jest winna  wielu ludzkich dramatów.
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline NiepokornaHadra

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 1 078
  • Polubień: 2333
  • "Zabierz ze sobą tylko dobre wspomnienia" (GD)
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #654 dnia: 08 Czerwiec, 2017, 22:20 »
Przyznam, że chyba od pięciu minut próbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Więc napiszę trochę tak prosto z mostu.

Historie życia z organizacją w tle, czy grającą główne skrzypce, są bardzo specyficzne - wręcz mało prawdopodobne. Ktoś kto jest zafascynowany organizacją i nią zauroczony, nie przejdzie przez myśl że to może się dziać, ci uśmiechnięci ludzie, gotowi nieść pomoc, tak się poświęcający sprawie mogą coś takiego zgotować, ci ludzie, którzy czytają Biblię i się do niej stosują, przecież to niemożliwe. W sumie się nie dziwię że takie myślenie może się pojawić i jak ktoś czyta forum to mówi że większość jest przekoloryzowana. Mi mającej powiązania z organizacją od wielu, wielu lat, jest ciężko w to uwierzyć, często przecieram oczy ze zdziwienia. Oczywiście nie neguję prawdziwości którejkolwiek historii, od tego jestem bardzo daleka. Jedna decyzja o wpuszczeniu zasad organizacji do swojego życia, żeby pozwoliły one wyznaczać naszą wartość i nasze życie, niesie za sobą bardzo przykre konsekwencje, doświadczenia. Ból, cierpienie, strach to nieodzowna część życia świadka. Bycie świadkiem nie jest łatwe, jest pełne wyrzeczeń, zaprzeczenia samego siebie, człowiek nie uczy się siebie, a jest takim by pasować do szablonu, pewnego schematu, jest się obdartym ze swojej prawdziwej natury, którą możemy poznać dopiero po odejściu, znaczy zacząć pozwalać sobie na poznawanie siebie, swojej psychiki i uczenie się co mi się podoba naprawdę, a co było mi wmówione że mi się podoba. Miałam ostatnio przyjemność rozmawiać z jedną zainteresowaną, bardzo miła i sympatyczna kobieta, jest bardzo zafascynowana świadkami. Pomyślałam o niej, czytając nasze historie za nic nie uwierzy że tak jest w tej organizacji. Oczywiście historie są bardzo potrzebne, jak widać spełniają swoje założenie - pomagają, pokazują że my (którzy już odchodzimy/odeszliśmy) z orga nie jesteśmy sami, czy osoby na początku swojej wąskiej (wg niewolnika) drogi. Często można przeczytać 'mi pomogła Twoja historia', 'miałam/miałem podobnie', 'cieszę się że nie tylko ja tak myślę', niby zwykłe teksty, a dla kogoś kto był świadkiem, wie czym jest życie w organizacji pokazuje tak wiele, uczy. Kurcze, nie chcę żeby to co pisze było źle odebrane, ostatnio jak myślę czy mówię o organizacji mam totalny chaos w głowie, chaos myśli, ciężko mi coś w całość złożyć.

Normalna nerwica mnie bierze, jak pomyślę co organizacja zrobiła z nami, naszym życiem, rodzinami. Postępowanie w imię chorych zasad i imię utopijnego raju.

Taka ref;ekcja mnie naszła po przeczytaniu anonimowej historii, w połączeniu z moimi ostatnimi przemyśleniami.
"Bardziej niż w kwiaty, które więdną, możemy wdać się w chwasty. A te stale rosną i trudno się ich pozbyć" <T.O.P>

"...niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie..." <Immanuel Kant>


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #655 dnia: 08 Czerwiec, 2017, 22:37 »
Miałam ostatnio przyjemność rozmawiać z jedną zainteresowaną, bardzo miła i sympatyczna kobieta, jest bardzo zafascynowana świadkami. Pomyślałam o niej, czytając nasze historie za nic nie uwierzy że tak jest w tej organizacji.

  Całkiem niedawno dostałam maila od Pana, który mi wręcz skakał do oczu, jak śmiemy tak pisać o świadkach.
On ich zna, chodzi na zebrania i to co on widzi jest całkiem inne.
Dopytałam aby mieć pewność, że nie jest świadkiem tylko zainteresowanym, że ta jego miłość to nic więcej jak płytkie zauroczenie. I dałam mu taki przykład.

Podziwia Pan spodek, piękny, ogromny budynek, który robi wrażenie, ale widzi tylko zewnątrz. Jest nim oczarowany na całego.  Podchodzi do wejścia, skąd wychodzi grupka ludzi, mówią oni, że w środku nic specjalnego, szkoda nóg aby wspinać się po schodach i pieniędzy na bilet.Mówią mu wprost, że jest przereklamowany.
I pytam mojego rozmówcę..wierzy Pan tym ludziom co byli w środku i widzieli wszystko od wewnątrz, czy jednak przekonuje Pana tylko powierzchowność, ładne opakowanie?

Po dłuższej chwili odpowiedział, że tak na to nie patrzył. 
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #656 dnia: 10 Czerwiec, 2017, 22:18 »
To człowiek, człowiekowi  najbardziej jest potrzebny....


     Ania bardzo wcześnie przekonała się, że nie ma na kogo liczyć. Matka wręcz opętana nową religią próbowała siłowo zmusić córkę do wiary i posłuszeństwa, ojciec zaś umywał od wszystkiego ręce. Nigdy nie zrozumiała czy tak kochał matkę, że jej na wszystko pozwalał, czy też był zwyczajnie wygodny. Miał dzieci z głowy, a w razie wychowawczych niepowodzeń miał na kogo zrzucić winę..jak sobie wychowałaś, tak masz.
Kilkuletnie dziecko z taką świadomością, bardzo szybko dorasta i równie szybko wyzbywa się wszelakiej nadziei.
Jednak nikt, jej nie zabronił mieć marzenie i w pewnym momencie cieszyć się jego spełnieniem.

Ania marzyła o starszym bracie, takim co to będzie stał za nią murem, bronił, pomagał i na pewno nie będzie świadkiem. Był ktoś taki, bardzo dla niej ważny, choć na bardzo krótko. To bliski kuzyn z rozbitej rodziny, mieszkał z ojcem też świadkiem, był starszy od Ani o osiem lat, często też bywał w jej domu. Mała dziewczynka była wpatrzona w swojego brata jak w obrazek, on chyba miał tego świadomość, bo czasem czuła, że wręcz czyta w jej myślach. I nieważne było, że ukradkiem palił papierosy czy popijał piwo, okłamywał ojca o czym wszyscy mówili.  To on nauczył ją jeździć na rowerze, strzelać z procy i kiwać się w nogę jak prawdziwy chłopak. Wiele razy brał na siebie jej winy, wiele razy wybawiał z opresji. Gdy popsuł się je rower i musiała iść pieszo kilka kilometrów do szkoły, przyjeżdżał i zawoził ją swoim Rometem, choć mógł spać, chodził do szkoły na trzynastą.

Przyjeżdżał pod szkołę w dniu religii, aby dzieci jej nie dokuczały. Gdy pobiła kolegę w szkole i miała przyjść z rodzicami, jakimś cudem załatwił, że nie musiała. Pewnego dnia złamała w pracowni wskaźnik, miała go wziąć do domu, aby ojciec zrobił nowy. Szła i płakała, wiedziała co ją czeka. W takim stanie spotkał ją Zbyszek, wziął wskaźnik i kazał nie mówić nic w domu. Następnego dnia, czekał na nią pod szkołą z nowym, jeszcze ładniejszym wskaźnikiem.
To był jej bohater, kochała go jak nikogo innego na świecie, dla niej miał same zalety. Jednak dorośli uważali inaczej, dlatego że nie chciał chodzić na zebrania i w wieku szesnastu lat powiedział, że nie będzie świadkiem, określano go chodzącym złem.

Już nie był mile widziany w domu Ani, matka uważała, że ma zły wpływ na jej córki, tylko dlatego, że odrzucił Jehowę.
Nad czym dziewczynka bardzo ubolewała, jednak Zbyszek starał się zawsze być, kiedy go potrzebowała. Wbrew ojcu poszedł do wojska, dostała od niego kartkę z życzeniami na święta BN. Poczuła się bardzo ważna, adresowana do niej kartka, z jej osobistymi życzeniami i małym dopiskiem..pozdrowienia dla rodziny. To była przepiękna kartka, Miś Uszatek na tle choinki, a na pierwszym planie płot rzucający cień na skrzący się śnieg. Matka, gdy tylko zobaczyła kartkę, kazała jej wyrzucić, bo to szatański wynalazek, zrobiła to.
Gdy tylko rodzicielka wyszła z domu, wyjęła kartkę i schowała, często ją sobie oglądała i rozmawiała wtedy z bratem. Zwierzała mu się, radziła pytała co u niego, planowała, że jak przyjedzie pojadą na lody z automatu.
Te pocztówkowe rozmowy trwały do wakacji, wtedy matka znalazła kartkę, wrzuciła ją do pieca, a córce zrobiła awanturę.
Gdy wrócił z wojska, był dla ojca jednym wielkim zawodem, nie mógł wytrzymać wiecznych narzekań, wyprowadził się i to bardzo daleko.
I tak skończyła się jego opieka nad Anią, żałowała, że już go nie ma przy sobie, ale była bardzo wdzięczna za te wszystkie radości, poczucie bezpieczeństwa, jakie dzięki niemu miała.

Gdy jako dorośli ludzie, zasiedli przy drinku i zaczęli wspominać, dowiedziała się bardzo ciekawych rzeczy. Jak wiele Zbyszek jej zawdzięcza, rozbita rodzina nie służyła miłości, ciepłu, opiece. A kontakt z małą siostrzyczką był dla niego szkołą miłości, odpowiedzialności. Czuł się ważny i dorosły, był komuś potrzebny, komuś, kto nie wytykał mu jego wad, ale go kochał, cieszył się na jego widok. W pewnym momencie przeraził się, że to chore, ale czuł się za małą odpowiedzialny i nie mógł jej zostawić.
Był już dorosły, ich relacje były sporadyczne, obwiał się, że tak jak jej nie da rady już nikogo pokochać. Nie wiedział jak się myli, gdy urodziła mu się córka, pokochał ją tą samą znaną już miłością.

A czego  nauczyła się Ania? Nie oceniać ludzi, nie patrzeć na nich przez pryzmat ich przejść, doświadczeń i życiowych błędów. Brać ludzi takimi jak są tu i teraz, jakimi są dla niej.
« Ostatnia zmiana: 10 Czerwiec, 2017, 22:30 wysłana przez Tazła »
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #657 dnia: 17 Czerwiec, 2017, 21:38 »
Kraków i jego demony.


    Był czerwiec, wyjątkowo ciepły wręcz upalny. Przedmioty pozaliczane, część ocen wystawiona. Klasa Ani szykowała się do wycieczki, taka jednodniowa do miasta Kraka. Była nią bardzo podekscytowana, składała na nią przez kilka miesięcy. Najpierw matka powiedziała, że da na wycieczkę, a później jak się nasłuchała o tym, że każda wycieczka zwiedza Kościół Mariacki, wycofała się z obietnicy.

Dziewczynka wchodziła w tzw. trudny wiek, zaczynała się buntować, a umiała to robić. Od małego nauczona, że czego sobie nie wywalczy, mieć nie będzie, walczyła też o tę wycieczkę.
Wykrzyczała matce, że i tak pojedzie i tak, choćby miała iść kamienie zbierać, to sobie uskłada na wyjazd.
Skrzętnie zbierała każdy grosz, sprzedając makulaturę, nosząc wodę, robiąc zakupy przyszywanej ciotce, samotnej kobiecie mieszkającej na odludziu. Starsza pani była zadowolona nie tylko z dostaw, ale także z towarzystwa, jakie jej dotrzymywała nastolatka. Co jakiś czas wcisnęła jej parę groszy.

Końcówkę dorzucił jej dziadek, plus coś na drobne wydatki. Matka, choć nie była zadowolona i często to podkreślała, już nie zabraniała.
Teraz miała inną misję, oświecić córkę, co ją tam czeka i że ma pod żadnym pozorem nie ulegać mamonie wchodząc do Kościoła Mariackiego. Tak kładła jej do głowy, ile tam zła, ile demonów, jak to się Jehowie nie podoba, że wycieczka stała się tematem dyżurnym w domu.
Dziewczynka nie potrafiła myśleć o niczym innym tylko o tym kościele, ten punkt wycieczki psuł jej całą radość. W myśl słów nieważne co, ale ważne ile razy się powtarza, zaczęła wierzyć w przestrogi matki.
Choć jej zadziorna natura, buntownicze nastawienie mówiły coś innego, to gdzieś z tyłu głowy siedziały zalecenia matki.

Pogoda dopisywała od samego rana, gdy zbliżali się do Kościoła Mariackiego, zerwał się silny wiatr, rozszalała się taka burza, że wszyscy musieli się w nim schronić. Z oporami to robiła, szła na końcu grupy, jakby liczyła, że dla niej zabraknie miejsca. Nagle poczuła szarpnięcie za ramię, jakiś mężczyzna siłą ją wepchnął, zamykając drzwi budynku. Stała nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w posadzkę bojąc się na cokolwiek spojrzeć. Za plecami miała wnętrze zabytku, przed sobą szalejącą burzę, czuła się jak w potrzasku.
 Nie wiedziała, czy to próba od Jehowy, czy też szatan próbuje ją siłą wciągnąć w swoje sidła. Te kilkanaście minut ciągnęło się jak wieczność. Gdy wreszcie przestało padać, poczuła ogromną ulgę, była z siebie dumna, choć weszła pod przymusem to wykonała konieczne minimum i nie dała się wciągnąć dalej.

Wracała do domu cała w skowronkach, aby powiedzieć matce, jak była dzielna, że nie uległa, choć było ciężko, w głębi duszy liczyła na jej pochwałę, uznanie. Zwyczajnie, że u niej zapunktuje.
Jednak to jak zwykle były tylko dziecięce marzenia. Matka, gdy tylko usłyszała, że była w kościele zaraz ją zarzuciła swoimi teoriami, to nie były pytania, to były twierdzenia.
Tak musiałaś, akurat i pewnie chodziłaś oglądałaś i na pewno jak wszyscy się przeżegnałaś. Zginiesz w armagedonie, kruki i wrony itd itp.
Na nic jej tłumaczenia i mówienie jak było naprawdę, ona wiedziała lepiej. Przez łzy z dawała jej słowo, że nic takiego nie miało miejsca, a ta i tak wiedziała swoje.
W końcu wykrzyczała matce..tak pierwsza weszłam, przeżegnałam się jak każdy i nawet klęczałam przed ołtarzem. Prosiłam Boga, że jeśli gdzieś jest to niech mnie zabierze, bo nie mam ochoty żyć. To był jeden z kilku  momentów, kiedy chciała umrzeć.

Wybiegła z domu, zabierała ze sobą pamiątki z Krakowa, a następnie wrzuciła je do starej nieczynnej studni.
Gdy wróciła do domu było prawie ciemno, ojca nie było, matka z siostrą się do niej nie odzywały. Umyła się i poszła spać, nim zasnęła obiecała sobie, że kiedyś pojedzie znów do Krakowa, wejdzie do Bazyliki Mariackiej, usiądzie w ławce i będzie tak długo siedzieć, ile się jej będzie podobać.

Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #658 dnia: 21 Czerwiec, 2017, 19:55 »

Na prośbę Bohaterki nie podaję żadnych szczegółów ani miejsc.


    Kobieta po trzydziestce, aby ratować swoje chore dziecko, pakuje się w godzinę, zabiera córkę i uciekają z domu i z miasta. Zostawia rodzinie kartkę..nie będę patrzeć, jak moje dziecko umiera, powiedzcie w zborze, że nie chcę już być świadkiem, nie szukajcie mnie.
Jedno co miała zapewnione, to miejsce w specjalistycznym szpitalu, gdzieś na drugim końcu Polski, pomogła lekarka prowadząca. Rozumiała jej sytuację i obiecała zachować pełną dyskrecję.

Koczuje w szpitalu przy łóżku córki kilka miesięcy, gdy stan się poprawia, a dziewczynka nie wymaga już takiej opieki, ordynator zabrania nocowania w szpitalu. Jest zima, nie ma gdzie iść, dzień​ przesiaduje w szpitalu, ale noce, one są najgorsze.
Po kolejnej spędzonej na dworcowej ławce nocy poddaje się, siada na koszu w łazience, aby córka nie widziała, płacze z bezradności. Jest przekonana, że to kara za jej ucieczkę, bunt, porzucenie organizacji.
Gdy szlocha i złorzeczy całemu światu, ktoś podchodzi chwyta ją za ramię i pyta co się stało? Wyrzuca z siebie, że nie ma gdzie spać, pieniądze się jej kończą, a jak ją dopadnie przeziębienie nie będzie mogła przychodzić do córki. Ksiądz, szpitalny kapelan, mówi jej, że na wszystko jest jakaś rada i odchodzi.
Po godzinie odnajduje ją w świetlicy, daje kartkę z adresem, ma tam iść i powiedzieć, że jest od księdza Artura, to wystarczy.

Drzwi otworzyła jej starsza zakonnica, kobieta nie wiedziała jak się przywitać, a więc wyrzuciła szybko z siebie..ja od księdza Artura.
Uśmiechnęła się do niej i powiedziała..wejdź dziecko. Zaprowadziła ją do pokoju, pokazała gdzie jest łazienka i że śniadanie jest o ósmej. Nim się zdążyła dobrze rozejrzeć, ktoś zapukał do drzwi, otworzyła. Ta sama zakonnica stała z tacą, a na niej kilka kanapek i kubek herbaty. Rano, gdy nie zeszła na śniadanie, znów przyszła do niej z tacą. A przed wyjściem dała pakunek, aby zaniosła córce.
Czuła się dziwnie, bała się, że to sen, że ta pomoc ze strony tych ludzi to znów podpucha ze strony szatana, aby później jej dowalić.

Dzieliła się ze mną tymi wątpliwościami, długo musiałam tłumaczyć, żeby nie doszukiwała się w tej pomocy nic złego. Aby wyzbyła się tego świadkowego podejścia, nie patrzyła na nich przez pryzmat nauk, jakie jej wpojono.
To tylko dobrzy ludzie, którzy chcą jej pomóc i nic więcej. To, że o nic nie pytają, wiedzą tyle ile im sama powiedziała, są taktowni to bardzo istotne.
Kobieta się miota, jest wdzięczna, że ma kąt do spania, a z czasem i pracę. Jednak boi się otworzyć, boi się, że kontakt nie tyle ze światem, ale tzw. religią fałszywą to coś jak zdrada. Przecież inaczej ją nauczono, w innej religii wyrosła, kiedyś nimi prawie gardziła, a teraz przyjmuje ich pomoc..cdn
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Z życia wzięte .....
« Odpowiedź #659 dnia: 24 Czerwiec, 2017, 21:12 »
cd.

    Opowiadam jej o sobie, po odejściu też walczyłam z naciekami, jakie stamtąd wyniosłam. Nigdy nie ukrywałam, że patrząc na innych, długo patrzyłam jako świadek, ten lepszy, mądrzejszy, bo znałam prawdę. Z czasem się tego wyzbyłam i choć nie wpadłam w ramiona żadnej innej religii, to starałam się z nimi oswoić. Szłam sobie w ciekawości do kościoła (czy to katolickiego, czy innego), posiedziałam, pooglądałam sobie. To nie tylko miejsce modlitwy, to także w wielu przypadkach zabytki i tak je najlepiej postrzegać.

Pewnego dnia, odważyła się i poszła do kaplicy, stanęła w kąciku, jakby się bała, że ktoś ją zauważy. Wyszła i nic złego się nie stało.
Później, gdy chciała w spokoju porozmyślać, nie szła już do ubikacji, ale do kaplicy. Mówiła, że udzielała się jej dziwnie, spokojna atmosfera.

Już czuła się coraz lepiej, miała oszczędności, rozglądała się za jakimś mieszkaniem. Jednak jej spokój zakłócali bliscy, bombardując ją telefonami. Nie bolało ją to, że wymyślali jej od niewdzięcznych córek szatana, ale że nigdy nie zapytali o małą.
Widać dla nich była już przegrana, mieli świadomość, że została poddana leczeniu, jakiego organizacja nie popiera.
Gdy płakała rzewnymi łzami, pytałam..a kim oni są, aby tak wyrokować? To, że im się nie podoba, wcale nie znaczy, że Bogu też.
Każda religia to wymysł ludzki i żadna nie ma wyłączności na tego na górze. A skąd wiesz, czy za rok lub dwa im się nie odmieni, wymyślą nowe światło, to co teraz złe, będzie dobre?
To ludzie ludziom zgotowali ten los, choć powołują się na niebiosa.

Zbiera się w sobie, pracuje, pomaga w szpitalu przetrwać dzieciom ciężki czas. Zauważ ją pewna pani, pyta, czy nie zechciałaby pracować dla ich fundacji? Ma potencjał, dzieci ją lubią, dogaduje się z nimi jak mało kto, ma dar, żal go zmarnować.
Początkowo zajmuje mały pokoik w siedzibie fundacji i pracuje tam. Gdy córka całkiem wyzdrowiała, wynajmują większe mieszkanie.
Zmieniła numer telefonu, nie mogła dłużej słuchać tych gróźb. Raz na kwartał wysyła maila do kuzynki, aby wiedzieli, że żyją i mają się dobrze. Poznała kogoś, boi się zapeszyć, ale córka bardziej do niego lgnie, niż kiedykolwiek do własnego ojca.
Pisze mi ostatnio...jestem szczęśliwa, Q pierwszy raz w życiu jestem szczęśliwa!
I oby tak na zawsze zostało, czego jej życzę z całego serca.
« Ostatnia zmiana: 24 Czerwiec, 2017, 21:27 wysłana przez Tazła »
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).