W tej historii cała rodzina pożegnała się z jedyną prawdziwą religią, której oddali całe swoje życie. Zawsze zastanawiałem się dlaczego organizacja nastawiona jest bardziej na pozyskiwanie innych, więcej i więcej, niż na ratowanie owieczek które zbłądziły u nich.Teraz już wiem jaka jest przyczyna,. Nowe owieczki nic nie kumają, a więc łatwiej je zwerbować, a ratowanie tych, które są jeszcze w zborze nie ma sensu, bo one najczęściej wiedzą więcej o Biblii niż starsi, a konfrontacja z tymi owieczkami może doprowadzić, że te owieczki zjedzą swoich pasterzy na „śniadanie".
Rodzina Walkerów
"W sumie tych pięć osób należących do Świadków Jehowy, a stanowiących rodzinę osiągnęło 200 lat przynależności. Czas spędzony przez starszych, aby ‘przywrócić ich do stada’ ogółem wyniósł najwyżej z pięć czy sześć godzin."
"Niezwykły zapał starszych w pogoni za jakimikolwiek podejrzeniami bez liczenia się z czyimiś uczuciami pokazuje przypadek w małej miejscowości Dancy w stanie Missippi, wystarczająco tak małej, że nie występuje na większości map. Rodzina Walkerów mieszkała tam, a w latach 40-tych matka, a później 3 córki stały się Świadkami. (W tym czasie Sala Królestwa została wybudowana po przeciwnej stronie drogi, na ziemi ofiarowanej przez Raya Philipsa, męża jednej z córek, który jednocześnie budował Salę.)
Sue Walker, jedna z trzech córek została “pionierem” a później absolwentem misjonarskiej szkoły Strażnicy, Gilead. Spędziła dwanaście lat w służbie misjonarskiej w Boliwii w trudnych warunkach. Została między innymi przydzielona do miasta na skraju puszczy zwanej Trynidad, ona i jej towarzysz byli całkowicie odcięci od kontaktu z innymi Świadkami. Nisko położone miasto było całkowicie zalewane w pewnych porach roku, i jedynym sposobem poruszania się były małe łódki. (Sue przypomina sobie jak studiowała Biblie z kobietą, która zawsze trzymała kij przy boku. Dziwiła się, dlaczego, aż do momentu, kiedy wąż wyszedł z wody na werandę, a kobieta ta spokojnie wystawiła kij i wrzuciła go z powrotem do wody.) Sue i jej towarzysz pozostawali tam przez wiele lat walcząc z chorobą i kiepskim wyżywieniem.
W 1962 r., Sue została przeniesiona z Boliwii do Dominikany, gdzie stacjonowaliśmy wraz z żoną. Czasy były tam wtedy burzliwe, włączając rewolucję w 1965 r. i wiele razy Sue musiała chronić się przed obstrzałem wracając do domu ze studiów biblijnych, które prowadziła. Pomimo problemów ze zdrowiem do swoich dwunastu lat służby w Boliwii dodała kolejne trzynaście lat spędzonych w Republice Dominikany. Po tych dwudziestu pięciu latach jako misjonarz, Sue czuła, że jej obowiązkiem był powrót do Dancy w Mississipy, aby zająć się starzejącymi rodzicami (obecnie osiemdziesięcioletnimi.) Chociaż nadal pozostawała “pionierem” po powrocie była zmartwiona, kiedy stwierdziła, ze wielu miejscowych Świadków uważało, iż “porzuciła przydzielone jej miejsce służby.” Nawet krążyły pogłoski, że została odesłana do domu przez Towarzystwo za złe prowadzenie, co było zupełnie fałszywe.
Trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek, kto znał Sue Walker mógł mówić o niej w ten sposób. Jako nadzorujący oba oddziały w Puerto Rico i Republice Dominikany miałem do czynienia z więcej niż setką misjonarzy. Z nich wszystkich nikt bardziej niż Sue nie zasługiwał na jakiekolwiek skargi. O zrównoważonym usposobieniu, nie dająca się łatwo urazić, wykonywała swoją pracę w spokoju, bez zarzutów. Niewielu misjonarzy czytało Biblię osobiście, tak dużo jak ona. To w połączeniu z faktycznym doświadczeniem zdobytym w ciągu wielu lat i w wielu krajów spowodowało, że zachwiało jej przekonaniem do Organizacji, niewłaściwie odzwierciedlającą prawdziwego chrześcijańskiego ducha, ostatecznie uzmysłowiła sobie, że nie jest jedynym Bożym kanałem i wybranym narzędziem. Jej siostry doszły do podobnego punktu w ocenie Organizacji. To, co nastąpiło jeszcze raz graficznie ilustruje sposób, w jaki funkcjonuje “praca pasterska” Organizacji, której program tak często funkcjonuje wtedy, kiedy starsi uważają, że członkowie “odchodzą od stada.”
Pierwszą osobą, która zwróciła ich uwagę była siostrzenica Sue, również Sue (Phillips). Przekonana, że nauki Towarzystwa nie przedstawiają w sposób dokładny dobrej nowiny z pierwszego wieku, spokojnie wycofała się z uczestnictwa w zebraniach. Nadzorca okręgu wraz z obwodowym i miejscowymi starszymi złożyli jej wizytę, zadając pytania przez około godzinę tyczących jej nieobecności na zebraniach. Wyjaśniła swoje uczucia oraz fakt, że dużo studiowała Pismo Święte na własną rękę, i że nie może świadomie popierać niektórych przekonań nauczanych przez Organizację. Wspomniała między innymi o ograniczaniu pośrednictwa Chrystusa do szczególnej klasy i stwarzanie wrażenia, że zbawienie jest czymś, na co można zapracować specyficzną pracą. Jak to bywa w tysiącach takich sytuacji, sposób rozwiązywania takich pytań sprowadza się do koncentrowania się nie na Piśmie, ale na “Organizacji.” Zatem miejscowy starszy zapytał ja, “Gdzie dowiedziała się, jakie są zamierzenia Boże?” – zwykle oczekuje się na to odpowiedzi: “Od Bożej organizacji.” Ale Sue odpowiedziała: “Z Biblii.” Zapewniali, że ‘studiowali więcej niż ona i mają wyznaczoną pozycję w Organizacji.’ To była istota ich porady, czyli położenie głównego nacisku na ważność Organizacji, po czym wyszli.
W kilka tygodni po tej “wizycie pasterskiej,” Sue wróciła z wycieczki i znalazła zawiadomienie, że ma się zgłosić na sądownicze przesłuchanie tego samego dnia, 3 stycznia 1982 r. Wróciła do domu poważnie chora i poszła do szpitala w tym samym dniu. Upłynęło dwanaście dni zanim przyszła do siebie na, tyle, że mogła opuścić szpital. W tym czasie nikt z miejscowych Świadków jej nie odwiedził, chociaż dwie kobiety (Świadkowie) dzwoniły do jej matki i o nią pytały. W czasie dwunastu dni jej pobytu w szpitalu “pasterze” ze zboru zachowali się jak ci w przypowieści, do których było skierowane, “Byłem chory, a ... nie odwiedziliście mnie.”
Sue wróciła do domu w piątek. Dokładnie w dwa dni po opuszczeniu szpitala, w niedzielę, miejscowy starszy zadzwonił do niej, aby ustalić nowy termin sądowniczego przesłuchania. Poinformowała go, że nie ma zamiaru przyjść na takie przesłuchanie, bo właśnie wyszła ze szpitala i nadal nie czuje się dobrze. Wspomniał, iż słyszał o jej pobycie w szpitalu i jest mu przykro, ze jest chora. Ciągnął dalej, że jeśli nie przyjdzie na przesłuchanie wówczas “chyba będziemy musieli przedsięwziąć pewne działanie.” Odpowiedziała, “Dobrze, sądzę, ze zrobicie to, co będziecie chcieli zrobić.” Jego odpowiedz raczej w podnieceniu i uniesieniu brzmiała, “Zrobimy cokolwiek Organizacja powie nam, żeby zrobić.”
Trzy dni później Sue napisała list do zboru i do tych, których dobrze znała. W tym liście umieściła takie stwierdzenia:
Od ponad roku czytam i studiuję Słowo Boże, Biblię, bardzo pilnie. Nigdy w moim życiu nie poświęciłam tak dużo czasu, myśli i modlitwy studiowaniu Biblii. To, czego zaczęłam się uczyć i widzieć spowodowało, ze zmieniłam całe życie. Decyzje, jakie powzięłam przyszły po długim studium, rozmyślaniu i modlitwie. To nie była decyzja podjęta w ciągu nocy. Bardzo kocham Boga Jehowę i Jezusa Chrystusa i nie chcę uczynić niczego, co by Ich niezadowoliło. Oddaje całe moje serce chrześcijańskiej drodze jako najlepszej drogi życia. Nie chcę innego życia dla siebie. Akceptuję Biblię jako natchnione Słowo Boga i jako mój życiowy przewodnik. Dla mnie dobra nowina o Jezusie Chrystusie, to, co zrobił dla ludzkości i to, co to oznacza dla wszystkich wyznających wiarę w Niego jest najwspanialszą, najbardziej ekscytującą nowiną. Dla każdego chrześcijanina lojalność Bogu Jehowie, Jezusowi Chrystusowi, Biblii, dobrej nowinie i chrześcijaństwu jest sprawą nadrzędną. Moja lojalność i poparcie są absolutnie takie same. Po wielu miesiącach studiowania Biblii i modleniu się doszłam do wniosku, że to, w co przedtem wierzyłam było po prostu nie biblijne. Jako chrześcijanka, zobaczyłam, ze poczyniono wiele zmian, że po prostu istnieje wiele rzeczy, którym już nie mogę dać swojego poparcia.
W kilka dni po otrzymaniu listu, starsi zakomunikowali Mantee – zborowi Świadków Jehowy, (który zbiera się w Dancy), że Sue Phillips została wykluczona “za postępowanie niewłaściwe dla chrześcijanina.” Zawiadomienie o tym podpisane jedynie przez “Zbór Mantee” zostało wysłane do jej domu.
W sumie miejscowi starsi i nadzorca podróżujący w “wysiłku pasterskim” spędzili około półtorej godziny z tą młodą kobietą, która od dzieciństwa była wychowywana jako Świadek. Bez wątpienia byli przekonani, że spełnili “długotrwały, życzliwy wysiłek” zgodnie z dyrektywą biura głównego Strażnicy. List, który był jasnym dowodem jej głębokiego szacunku dla Pisma i jej szczere zainteresowanie tym by zadowolić Boga i Chrystusa, nie gwarantowało żadnej wyrozumiałości ze strony starszych, żadnego przejawu tolerancyjnej cierpliwości, ani żadnej myśli, że być może spokojnym, łagodnym podejściem, mogli rozwiązać jej wątpliwości. Nie stracono czasu by oficjalnie poinformować, ze już nie nadaje się na członka zboru.
Jest częstym zjawiskiem, że w publikacjach Strażnicy daje się do zrozumienia, iż ci, którzy nie zgadzają się z Organizacją czynią tak z powodu negatywnych emocji, takich jak duma, buntowniczość, pragnienie ucieczki przed chodzeniem od drzwi do drzwi ze względu na brak pokory i temu podobne zarzuty. Nie wątpię, że mogą istnieć pewne jednostki o powyższych cechach. Ale również wiem, że to okazało się całkowicie bezpodstawne w wielu przypadkach. To oczywiście było nieprawdą w stosunku do ciotki Sue Phillips, byłej misjonarki Sue Walker. W swojej ponad czterdziestoletniej służbie, bez wątpienia spędziła daleko więcej godzin chodząc od drzwi do drzwi niż ktokolwiek na tym terenie włączając starszych i nadzorców podróżujących. Po powrocie ze służby misjonarskiej, kontynuowała aktywną działalność w zborze Mantee, regularnie uczęszczając na zebrania, aktywnie angażując się w “świadczenie” i prowadząc domowe studia biblijne z zainteresowanymi osobami. Wobec postępowania Organizacji w stosunku do jej siostrzenicy, czuła, iż sprawy doszły do takiego stanu, że trzeba było podjąć decyzję. Powiedziała swojej siostrzenicy: “Jestem następną, po którą przyjdą.” A więc napisała list rezygnacyjny i w niedzielę wyszła z domu przeszła przez jezdnię do Sali Królestwa i osobiście wręczyła kopię każdemu ze starszych.
Sue Walker miała wtedy 63 lata. Czterdzieści dwa lata spędziła jako Świadek, z czego trzydzieści pięć na służbie w pełnym wymiarze godzin, w tym dwadzieścia pięć lat jako misjonarz w różnych krajach, wyrzekła się małżeństwa i dzieci, znosiła wiele niedostatków, pracowała na pierwotnych obszarach, wytrwale starała się żyć w harmonii z Biblią i innymi zasadami. Czyż nie byłoby czymś normalnym chcieć zatrzymać taką osobę w zborze, czuć, że to będzie zdecydowaną stratą nie mieć jej i jej przykładu? Gdyby istniało to odczucie, że przekonania Świadków są rzeczywiście mocno, solidnie oparte na Piśmie Świętym, czyż nie dokonano by próby, żeby przynajmniej utrzymywać kontakt z taką osobą w nadziei pogodzenia różnic? Sądzę, ze tak. Ale starsi przeszkoleni przez Organizację oczywiście tak nie sądzili. Po otrzymaniu od niej listu nie spróbowali przedyskutować jego treści, punktualnie ogłosili jej oficjalne “odłączenie” i zgodnie z polityką Organizacji od tego momentu Sue Walker w efekcie przestała być osobą dla członków zboru, z którą się nie rozmawia, ani nie jest się z nią związanym.
Co więcej, Sue Walker nadal pomagała swojej leciwej matce przechodzić przez jezdnię do Sali Królestwa ilekroć matka ją o to prosiła, siedząc cicho na zebraniach wraz z matką, chociaż jej obecność nie była uznawana przez obecnych, a czyniła to całkowicie dla swojej matki, aby mogła nadal pozostać Świadkiem. Kiedy jej matka ze względu na zdrowie w końcu przestała być obecna na zebraniach, członkowie zboru rzadko ją odwiedzali ze względu na konieczność kontaktu z jej “wykluczoną” córką. Opinia jej matki na temat Organizacji uległa zmianie i kiedy jej mąż (nigdy nie był Świadkiem) zmarł, wraz z córkami poprosiła mnie, abym przyjechał i poprowadził pogrzeb. Zanim sama zmarła, wyraziła życzenie, żebym również poprowadził jej pogrzeb. W małej wiejskiej społeczności, gdzie każdy zna każdego, sto osób, które przyszło na pogrzeb nie mogło nie zauważyć, że chociaż ich sąsiadka Pani Walker nie była wykluczona czy sama “odłączyła się,” nie było nikogo ze Świadków, z kim chodziła do zboru przez więcej niż czterdzieści lat. Organizacyjna polityka, a nie osobiste odczucia powstrzymały tych ludzi od przyjścia na pogrzeb.
Jedna z trzech córek pani Walker, Lavenia, pozostała Świadkiem, osoba o łagodnym usposobieniu, która wówczas mieszkała w Nowym Orleanie na terenie Luisianny.(…)
Usłyszawszy jej wytłumaczenie, dlaczego nie uczęszcza na zebrania, nadzorca obwodu wypisał krótkie oświadczenie i powiedział, że jeśli nie zamierza uczęszczać (jak było w oświadczeniu) może po prostu to podpisać. Podpisała. Skutek? Uważano ją oficjalnie za “odłączoną” tak jak gdyby popełniła jakiś czyn, za który się ekskomunikuje, z którą się już nie rozmawia i nie kontaktuje. Pasterskie wysiłki, które w publikacjach Strażnicy są przedstawiane jako długotrwałe wysiłki w “odzyskiwaniu” zagubionej owcy trwały najwyżej godzinę. Chociaż Lavenia była w łączności od trzydziestu lat."
Fragment książki "IN SEARCH OF CHRISTIAN FREEDOM by Raymond Franz