A przecież zbór/społeczność braci to "duchowy raj na ziemi" Tak piszą w swoich wydawnictwach.
Skąd więc ta depresja?
Przyczyny mogą być dwie moim zdaniem:
Pierwsza - przedłużający się czas oczekiwania na "przyjście królestwa" które przecież miało być tuż tuż. To pokolenie (1914 r.) miało nie przeminąć...A tu masz, przeminęło i czas znów się wydłużył o co najmniej jedno pokolenie
Druga - dysonans poznawczy. Coraz więcej dociera do ŚJ informacji prawdy o "prawdzie". A to burzy cały poukładany w głowie świat, gdzie organizacja jest bez skazy
Przyczyn jest więcej.
- Poczucie tymczasowości, nic nie warto robić z myślą o dalszej przyszłości, bo to marność. W tym duchu ludzie rezygnują z zakładania rodzin, kształcenia się, rozwoju zawodowego - bo nie warto w to inwestować. Żyją z ciągłym poczuciem, że jutro może być koniec.
- Wyrzuty sumienia, że powinni robić więcej. Tymczasem nie mogą, nie chcą, nie potrafią. Literatura, kongresy są pełne doświadczeń ludzi, którzy rezygnują ze wszystkiego by służyć Jehowie, a oni nie mogą się zmusić by więcej głosić, boją się rzucić pracę, bo mają dzieci na utrzymaniu, mają poczucie obowiązku, że muszą zarabiać, żeby żyć.
- Poczucie inwigilacji, kiedy czują, że każdy ich ruch i słowo jest analizowane i rozkładane na czynniki pierwsze przez braci i starszych.
- Upierdliwi starsi, którzy trują życie swoimi dobrymi radami, jak sobie radzić w życiu, jak wychowywać dzieci.
- Normalna zniżka formy, która pod wpływem doradztwa psychologicznego starszych zamienia się w regularną depresję dotyczącą powyższych punktów.
- Poczucie inności w zborze - przychodzisz na zebranie po robocie, zrypany jak fix, zziajany i półprzytomy, witają cię same plastikowo uśmiechnięte twarze, na których nie widać cienia zmęczenia. I tak dwa razy w tygodniu... I zastanawiasz się "co jest? o co chodzi?" I tak trwasz w tym uczuciu, które procentuje zniżką poczucia własnej wartości, a stąd prosta droga do choroby.