A mi się wydaje, że ci młodzi ludzie, którzy dostają się do Betel nie są do końca świadomi na co się zgadzają. Są przeświadczeni, że robią coś wielkiego dla Boga, zapewne mają spory poklask w rodzinie oraz zborze co jeszcze bardziej podnosi im ego. Myślą, będąc naładowani propagandą, że tam czeka ich szczęście, najlepszy start w dorosłym życiu, teokratyczne wykształcenie i ochrona przed "światem".
Jednak życie weryfikuje co innego bo po pierwsze o tym pisał już R. Franz w "Kryzysie sumienia", że natłok biurokracji i teokratycznych obowiązków nakłada się być może w wyższej mierze jak zwykłe życie szaraczka, a już tym bardziej gdy wiele rzeczy będą robić teraz sami, oczywiście ciągle będąc we wszystkim podporządkowani i pokorni pod ciągłym nadzorem Jehowy (czyt. komitetów oddziału). Szybko czar pryska!