Przeżyłam osobiście taką sytuację.
Poznałam „prawdę” jako młoda dziewczyna, jeszcze się uczyłam. Razem z siostrą i koleżanką mieszkałyśmy u starszego małżeństwa – dla nas, w wieku naszych dziadków. Żona brata zmarła i brat - wdowiec ok. 80 lat został sam w bardzo dużym mieszkaniu. W między czasie ja ochrzciłam się, potem podjęłam służbę pionierską w innych miastach, w tym czasie u brata zamieszkiwało małżeństwo. Kiedy zakończyłam służbę pionierską i wróciłam po kilku latach do zboru, okazało się, że mogę zamieszkać u tego brata. Starsi zboru i wszyscy w zborze, a przede wszystkim Jego córka z rodziną byli szczęśliwi, bo brat miał opiekę z mojej strony, zakupy, czasem gotowanie, sprzątanie, załatwianie urzędowych spraw, towarzystwo do rozmowy, a przede wszystkim to właśnie ja miałam wpływ na to, aby brat pozwolił na wymalowanie pokoi, żeby mogły być tygodniowe zebrania ( sal królestwa nie było), wcześniejsze starania braci nie odniosły skutku. Starszy brat- wdowiec miał „wsteczną” pamięć i tak mnie polubił i miał zaufanie, że po latach pamiętał.
Wszyscy byli zadowoleni, ja też bo mogłam mieszkać..... do czasu wizyty nadzorcy obwodu ( wymyka mi się niecenzuralne słowo i to nie jedno) więc powiem delikatniej – służbisty. Przyszedł do mnie z wizytą „pasterską” ze swoją żoną, moją najlepszą koleżanką, którą zapoznałam z „prawdą”, jakby nie było ten nadzorca jako jeszcze kawaler, też ze mną współpracował w służbie, więc nasze relacje były przyjacielskie. Nagle w czasie wizyty ( nie było miło, jego żona czerwieniła się ze wstydu za Niego), poinformował mnie, że ja nie mogę razem mieszkać z tym bratem-wdowcem, bo to powód do plotek dla „świata” i zgorszenie w zborze. Wyssane z palca, nie było takiej opinii. Jeśli w przeciągu miesiąca nie wyprowadzę się, to zostanę wykluczona! Nie muszę chyba powiedzieć, co poczułam. Całkowity brak zrozumienia mojej ówczesnej sytuacji.
Mało tego, zaczął „szantażować” starszych zboru, że muszą zrobić „porządek”, przypilnować sprawy i Jemu się wyspowiadać. Starsi zboru z bólem serca złożyli mi wizytę, wspomnieli, że absolutnie nie popierają decyzji nadzorcy, są nawet zszokowani Jego postawą, bo znają moją dobrą opinię, widzą że jestem też pomocna bratu ale muszą dostosować się do wytycznych.
Ten „nadzorca” z fałszywym uśmiechem to służbista do kwadratu, zadufany w sobie facet – narcyz, brak całkowitej empatii dla ludzi, wtrącał się do prywatnego życia wielu i tylko ze względu na Jego żonę powściągnęłam język, bo Ona była Bogu ducha winna, że ma takiego męża. Miałam z Nim jeszcze do czynienia jak już byłam mężatką, a Jego "nowe światło" przy wizytach pasterskich było takie - "jak się komuś nie podoba być świadkiem Jehowy,droga wolna, może napisać list o odłączenie". Ta "rada" też była szokiem dla starszych. Nie wiem czy jest nadal nadzorcą (ma ok.60 lat).Tak więc przez takie jednostki całe zbory cierpiały, bo nadzorca to Pan Bóg i wyrocznia.