Wczoraj będąc na zakupach przechodziłam kilka razy koło pana ( zawsze stały dwie kobiety) przy stojaku.
Gdy szłam pierwszy raz pan się dziwnie kręcił, pomyślałam...ciepło jest, a więc nogi mu nie zmarzły, może ścierpły?
Wracam a chłopina jeszcze bardziej się wierci... wsiadłam do samochodu, jakieś 5 - 7 m od niego i mu się przyglądam. Widzę, że gość ma ewidentną potrzebę pójścia na stronę.
Wysiadam, podchodzę i pytam....a pan tu sam dziś urzęduje. Chłopina odpowiada że tak, bo znajoma go zostawiła a sama pojechała w inne miejsce. Drążę dalej....pan się dobrze czuje? Odp...że boli go bardzo brzuch i musi na stronę, ale tego nie może zostawić ani zabrać ze sobą w krzaki (tam brak publicznej toalety).A więc mówię...niech pan idzie ja przypilnuję, gość zadowolony wyciąga chusteczki z walizki.
A ja jak to ja rzucam za odchodzącym facetem....powinien pan wiedzieć, że jestem wykluczona.
Wrócił i zaczął coś stękać nieskładnie że....w takim wypadku.... Pytam co w takim wypadku, woli się pan zes....niż zostawić te kilka broszur z odstępcą?
Machnął rękę i podreptał, wyraźnie ściskając..... a ja sobie poszłam usiąść do samochodu.
Wrócił po jakiś 10 minutach, podszedł do mnie uścisnął mi dłoń, podziękował i przeprosił za swój pierwszy odruch.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że czasem warto na ludzi patrzeć własnymi oczami a nie oczami organizacji.
Oto taka przygoda mi się przytrafiła. Mój syn stwierdził, że jestem specjalistka od wyszukiwania sobie ,,misji''