PoProstuJa.
Wybacz, że przywołuję Cię do tablicy.
Ale może dla zainteresowanych napisałabyś pokrótce parę słów, jak Ci się żyje bez zboru i całej tej organizacji?
Jak Ci się realizuje Twoje życie?
Czy jest Ci lepiej, niż wtedy gdy wysilałaś się dla teokracji?
Jak w ogóle oceniasz swoją obecną sytuację?
Czy nie żałujesz, że stamtąd odeszłaś?
Pozdrawiam serdecznie.
Witaj Estero,
w sumie myślałam, że moje dalsze losy są znane forumowiczom, ale faktycznie mało tu ostatnio piszę, a ponadto wiele moich wypowiedzi jest rozproszonych w różnych wątkach.
Odpowiadając na Twoje pytanie - żyje mi się lepiej
I gdybym wiedziała, że odejście ze zboru jest takie "łatwe", to zrobiłabym to szybciej.
Porównałabym odejście do zboru ze zjazdem z wysokiej zjeżdżalni w aquaparku. Sam zjazd trwa z kilkanaście sekund, ale przygotowanie się psychiczne do niego może trwać nawet latami (wystarczy, że ktoś nigdy nie próbuje, bo twierdzi że się boi i że to nie dla niego). Ja się zawsze bałam zjeżdżać na takich zjeżdżalniach, ale może dlatego, że groźnie wyglądały
I sobie wyobraziłam, że ten zjazd pewnie będzie straszny... i że sobie mogę coś złamać po drodze.. itd. Ale obserwowałam innych ludzi, a już najbardziej rozbrajające były dzieci i nastolatkowie, którzy nie kalkulowali bez końca, tylko po prostu jechali i już. No więc z bijącym sercem... postanowiłam również spróbować. Owszem, było w trakcie zjazdu sporo emocji, ale jak już to się skończyło, to stwierdziłam ze zdziwieniem... "Jak to, to już? To tyle? To ja żyję? I nic mi się nie stało? Nic sobie nie złamałam? Hmmm... muszę spróbować jeszcze raz.. i pójdę też na inne zjeżdżalnie... te najwyższe."
I tak samo jest z odejściem z orga... człowiek się waha latami, traci niepotrzebnie nerwy... a wystarczy zrobić jeden krok i ma świnty spokój.
Oczywiście są wyjątki od reguły... czasem ktoś nie ma wyboru i musi jeszcze tkwić w orgu.. ale myślę, że takich osób "z przymusem" jest procentowo coraz mniej.
Jak się żyje poza orgiem? To zależy od tego jak się żyło komuś w orgu. Jeśli był w zborze szczęśliwy i spełniony, to po co ma siebie unieszczęśliwiać odchodząc?
Ale jeśli miał tak jak ja, że:
- nie zgadzał się z ostracyzmem osób wykluczonych i widział rozpadające się rodziny z tego powodu;
- żył w ciągłym poczuciu winy, że powinien robić "więcej" w służbie... bo Armagedon i Bóg się patrzy niezadowolony, ale niestety ma coraz mniejszą gorliwość w służbie;
- był przygnębiony będąc w orgu... i nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z tego dlaczego nie czuje takiego szczęścia jak ludzie z okładki Strażnicy;
- jeśli czuł, że nie do końca pasuje do zboru i jest postrzegany jako "słaby duchowo", bo np. nie chodzi na zbiórki;
- jeśli uważał niektóre wymagania orga za bezsensowne, ale jeszcze wtedy nie wiedział, że de facto denerwują go zarządzenia CK;
- żył w obawie, że starsi zboru mogą go inwigilować, a inni członkowie zboru donosić, gdyby np. zobaczyli, że rozmawia z kimś wykluczonym;
- jeśli poczuł się oszukany fałszywymi naukami CK oraz tuszowaniem przez nich pedofilii;
- jeśli czuł, że jest samotny w tłumie... i niby w zborze jest 90 osób, a w praktyce to każdy go olewa i myśli tylko o sobie... A w końcu ludzie zaczynają go unikać, bo np. rzadziej chodzi na zebrania;
- jeśli nie czuł MIŁOŚCI w zborze...
... to odchodząc ze zboru nie miał tak naprawdę już nic do stracenia.
W ogólnym rozrachunku straciłam kontakty z 3 osobami, na których mi zależało. Jednak ta próba pokazała, że osoby te nie są warte tego, abym poświęciła im teraz choć jedną dodatkową minutę swojego życia. Przez wiele lat myślałam, że to przyjaciele, a to byli po prostu tylko znajomi, z którymi kontakt się urwał.
Za to zyskałam coś więcej. Po pierwsze prawdziwe kontakty z ludźmi przed którymi nie muszę się obawiać, że będą mnie piętnowały za moje poglądy. Zostałam otoczona obłokiem ex-Świadków (i nie tylko) z którymi mam fajne relacje. Mam teraz więcej kontaktów z ludźmi niż jak byłam w orgu i znałam z 200 - 300 osób z różnych zborów.
Mam dla siebie święty spokój - żadnych wymuszonych zbiórek w weekend, żadnych przymusowych zebrań - cokolwiek chcę zrobić, to czynię to z własnej woli i chęci. Zniknęło poczucie winy i lęk.
Kolejna sprawa - bardzo poprawiły się moje relacje rodzinne. W tym nawiązałam lepszy kontakt z rodziną "ze świata", której raczej unikałam.
Zaczęłam też nawiązywać relacje z sąsiadami oraz ze znajomymi z pracy. Czuję się więc otoczona fajnymi ludźmi. Wcześniej nie miałam takiego poczucia, bo każdego człowieka ze świata trzymałam na dystans i starałam się nie zaprzyjaźniać z ludźmi spoza orga.
Nie było ani jednego dnia, w którym żałowałabym odejścia. Z tym, że psychicznie przygotowywałam się do tego jakieś 1,5 roku. I byłam tego całkowicie pewna.
Moje samopoczucie znacznie się poprawiło, jestem dużo bardziej zadowolona z życia.
Jeżeli ktoś się jeszcze waha czy wyjść, to przyszło mi do głowy takie skojarzenie... Otóż przez wiele lat byliśmy w więzieniu, ale nawet nie przyszło nam do głowy żeby zacząć piłować kraty i jakoś się z niego wydostać. Myśleliśmy, że to więzienie to nasz dom, a widok zza krat to pejzaż, który musimy oglądać tak długo aż nadejdzie Armagedon...
Tymczasem JW.ORG w ciągu tych kilku lat zdążył się bardzo skompromitować (czy to aferą pedofilską w Australii, czy to licznymi procesami o odszkodowanie za molestowanie, czy to wskazówkami jak się wyprzeć wykluczonych członków rodziny, czy w końcu swoimi decyzjami obnażającymi ich główne intencje polegające na tym, aby jak najbardziej wzbogacić się na "owieczkach" z całego świata). Okazuje się, że w więzieniu jw.orga tak naprawdę w oknach nie ma już krat, a główna brama stoi otworem. Jednak rzesze więźniów nadal boją się przekroczyć bramę i wyjść na zewnątrz, zrzucając z siebie piętno więźnia i rozpocząć nowe życie. Prawdopodobnie w ich umyśle cały czas widnieje pejzaż zza krat i uważają, że cały świat wygląda dokładnie tak jak im to opisała Strażnica. A może boją się, że nadmiar wolności ich zabije... i wolą mimo wszystko mieć łańcuchy na nogach?
To są nadal pytania, na które nie mogę znaleźć 100% i satysfakcjonującej odpowiedzi. Wiem tylko że lęk i strach blokuje wiele naszych poczynań, choćby były w efekcie końcowym bardzo dobre. Przysłowie mówi jednak,że strach ma wielkie oczy i to prawda... Strach, lęk, obawa trzyma ludzi w orgu przez wiele lat.
Ja jednak zachęcam do ponownego przemyślenia sprawy i odważenia się, aby zjechać z tej "zjeżdżalni"... czy też wyjść z tych więziennych murów.
Jeżeli jest tu ktoś, kto wyszedł z orga i jego życie zamieniło się na gorsze... to niech poniżej napisze o tym. Jeżeli są tu zaś inni, których życie zmieniło się po wyjściu z orga na lepsze - to również niech napiszą komentarz.
Spośród eksów których ja znam ani jeden nie żałował decyzji o odejściu... no ale ja nie znam wszystkich eksów
Pozdrawiam