Z kartami nie wiem jak jest, niech M powie.
Ale jak był ten koordynator z Australii to wtedy powiedział, co to znaczy ze masz swój teren. Nie ma prywatnych terenów.
Wrócili do starej metody Rutherforda: najazdy szarańczy, jak to nazwali kiedyś.
Chętnie się dowiem, jak to jest. Za moich czasow (parę lat temu) były zalaminowane karty z mapkami. Zeszyt zakładało się swój, i się w nim notowało, bo jeszcze kiedyś dawniej, w latach 90., jak byłam nastolatką, pamiętam grube bruliony które się przekazywało; pamiętam ostrzeżenia o jednym mieszkaniu, w którym był jakiś facet, co zawsze siostrom otwierał w ręczniku
A z kolei zbór angielski pracował jeszcze inaczej. Tereny były większe niż karty zwykłych zborów, praca wyglądała inaczej: dzwoniło się do jednego przypadkowego mieszkania w całej kamienicy (głównie w centrum miasta) z pytaniem: "czy orientuje się Pan/i czy w tej kamienicy/bloku mieszkają jacyś obcokrajowcy?" - przez co doszło kiedyś do sytuacji śmiesznej, bo po takim pytaniu jakaś pani odpowiedziała "o, to państwo szukacie obcokrajowców, a już myślałam, że to świadkowie Jehowy"
Jeśli ktoś pytał, po co nam obcokrajowcy, mówiliśmy, zgodnie z prawdą, że organizujemy dla nich spotkania w języku angielskim.
Teren zboru angielskiego pokrywał się z terenami zborów lokalnych, tylko my głosiliśmy inaczej, nie "od domu do domu". "Najfajniejsze" było chyba to, że można było ze dwie godzinki pospacerować, nikogo nie znaleźć, a czas leciał i do owocu jak najbardziej się liczył!
Głoszenie nieoficjalne polegało natomiast na zaczepianiu na ulicy osób o innym kolorze skóry, lub podsłuchanych mówiących nie po polsku
co w naszym turystycznym mieście było dość proste, takich osób jest na pęczki. Byłam w tym zborze 3 lata przed odejściem i wspominam to jako "zelżenie", w stosunku do wcześniejszego jarzma głoszeniowego
Ja zresztą cynicznie już wówczas weszłam do tego zboru, żeby "ćwiczyć język" (2xtydz. normalne, zaawansowane zebrania w języku angielskim, który ze względu na specyficzną świadkowską nowomowę jest po prostu specyficznym językiem "technicznym"), z czym się wśród zaufanych nie kryłam. To był okres, kiedy zaczynałam coraz więcej widzieć, tylko nie wiedziałam jeszcze jak to ugryźć i nie miałam na to siły.