Czyli w Organizacji ludzie dobierają się względem gorliwości, a im ktoś gorliwszy tym więcej przyjaciół, bo przecież wspólny cel definiuje się jako służbę polową?
w dużym stopniu TAK
pamiętam czasy gdy byłem pionierem stałym i regularnie głosiłem od domu do domu
miałem wtedy bliską przyjaciółkę i była to przyjaźń w sensie ścisłym, bez żadnego podtekstu seksualnego;
oboje mieliśmy około 20 lat i oboje mieliśmy serdecznie dość ciągłych plotek kto kogo podrywa, kto z kim będzie sobie układać życie itd.;
Anetka miała świadomość że mi się nie podoba z wyglądu (bo nie była ani blondynką ani rudowłosą) i bardzo dobrze (bo Anetce z kolei zupełnie nie odpowiadałby facet z nadwagą).
Oboje mocno wierzyliśmy w nadciągający armagedon, oboje bardzo dużo głosiliśmy i oboje byliśmy bardzo zadowoleni że nie musimy robić jego jednoosobowo.
Ja wiedziałem że Anetka zawsze ma czas pójść ze mną w teren, Anetka wiedziała że ja zawsze mam czas i ten czas spędzaliśmy razem w służbie Bożej, a nie na rozmyślaniach "czy ja mu się spodobałam" albo "jak tu zagadać do Anetki w drodze powrotnej, aby rozpocząć podryw".
Przy innych pionierkach nie mogłem skupić się na służbie, ale przy Anetce mogłem, ponieważ po pierwsze była brunetką, a po drugie miała krótkie włosy, a więc ani odrobinkę nie podniecała mnie pod względem seksualnym.
Oboje jako pionierzy mieliśmy za zadanie nie tylko głosić ale "wyciągać za uszy" w teren tych głosicieli, co mają opory przed uczestnictwem w świętej służbie.
Niektórzy nieaktywni głosiciele bardzo cenili sobie, że "dzieliłem sie z nimi owocem".
Przykładowo szliśmy na 3 godziny w teren i ja rozpowszechniałem 38 czasopism, a osoba która mi towarzyszyła tylko 2 czasopisma, ale "dzieliliśmy sie po połowie", każde wpisywało 20 do owocu.
Takie osoby także przyjaźniły sie ze mną, cieszyły się że maja "owoc", którego nie muszą wstydzić się. Cieszyły się także, że mogą iść z Sebastianem i to Sebastianowi buzia się nie zamyka, a one stoją i milczą, ale mogą "legalnie" zapisać sobie że były w świętej służbie i uniknąć marudzenia że popadają w nieregularność.
Dzisiaj brzmi to dla mnie wszystko jak jakieś wielkie wariactwo, ale wtedy w tamtym okresie czasu kilkadziesiąt lat temu taka "przysługa" jak podrasowanie czyjegoś owocu była bardzo ceniona.
Nastoletni chłopiec może autentycznie polubić kolegę który jest super-kumplem ponieważ daje ściągać na każdej kartkówce z matematyki i "po koleżeńsku" tak trzyma ręce na ławce, aby siedzący obok kolega widział tekst napisany na kartce i mógł komfortowo przepisywać go na swoją kartkę.
Ten sam nastoletni chłopiec może autentycznie polubić kilka lat starszego kolegę imieniem Sebastian który jest super-kumplem bo zabiera go do służby podczas której w ogóle nie trzeba nic mówić a godziny same lecą. A jeszcze pozwala "na legalu" oszukiwać system i wpisywać sobie "osiągnięcia" w postaci 20 rozpowszechnionych czasopism, mimo że nastoletni chłopiec ani razu nikomu niczego nie zaproponował.
Za taką służbę dostawałem od młodszego kolegi np. płytkę CD z nagraniami zespołu Budka Suflera, który uwielbiałem. Mogłem sobie w domu posłuchać muzyki, na której zakup nie było mnie wtedy stać, gdyż nie pracowałem zawodowo i żyłem z zasiłku dla bezrobotnych.
To takie dwa wspomnienia dwóch przyjaźni (jedna przyjaźń z osobą "silną duchowo" i jedna z osobą "słabą duchowo") które nawiązały się _dlatego_ że razem głosiliśmy od domu do domu.