JW, ja przystępując do Świadków jako nastolatka miałam w głowie tylko jak najlepszy obraz o nich - ten propagandowy ze Strażnicy i zebrań. Byłam przekonana, że przyłączam się do religii idealnej, doskonałej. Gdzież by mi do głowy przyszło, że brat brata może rozmyślnie oszukać?! Że kombinatorów w zborach jest sporo...
A gdy się coś takiego zdarzało na przestrzeni lat, to tłumaczyłam to sobie również... niedoskonałością.
Byłam kiedyś katoliczką i fałsz i obłudę dostrzegłam tam dość wcześnie. Więc dla mnie odejście z tej religii nie było żadnym problemem. Odchodziłam z pełnym przekonaniem.
Może gdybym wychowywała się u Świadków od dzieciństwa i również widziała jak naprawdę oni funkcjonują na co dzień, a nie tylko na zebraniach - uśmiechnięci, w garniturach - to szybciej dostrzegłabym tę obłudę.
Ale ja właśnie - przystępując do orga - znałam Świadków tylko z tej ich najlepszej, garniturowej strony
Widzę z Twojego posta, że doświadczasz już mini ostracyzmu. Tak właśnie to wygląda - nie przyjdziesz parę razy na zebranie i już nie jesteś postrzegany jako przykładny głosiciel. I w tej kwestii nie ma tak, że ktoś przyjdzie żeby Cię pokrzepić, tylko możesz być nawet obiektem drwin (podam przykład z życia; pewien starszy witając się z bratem który opuścił ze 1 - 2miesiące zebrań, witając się z nim - niby żartem - powiedział: witamy nowego brata).
I jak tak każdy wrzuci Ci swój niemiły kamyczek do ogródka, to zaczynasz czuć się gorzej. Wręcz zaczynasz obawiać się chodzić na zebrania żeby ktoś znowu nie palnął w Twoją stronę jakiegoś głupiego hasła.
Jak już masz taką łatkę "słabego duchowo", to już trudno wrócić do "normalnej" pozycji w zborze.
Pocieszę Cię JW, że chyba 99% z nas było na takim etapie, czyli uważanych za "słabych duchowo", nieaktywnych, za "złe towarzystwo", dziwnych.
I ja w pewnym momencie przestałam się z tym godzić. Bardzo mi to doskwierało, przygnębiało. Zastanawiałam się... gdzie tu jest miłość?! Dlaczego ludzie są oceniani tak powierzchownie?! Każdy osądzi: "słaby duchowo, bo nie chodzi na zebrania", ale już nie pomyśli: "a może ten brat / siostra ma jakiś problem?! Zaproponuję mu pomoc!".
Takie traktowanie jest o tyle przykre, że jest ze strony... duchowych "braci". A przecież zwykle po "światusach" spodziewamy się wszystkiego najgorszego, a nie ze strony... "braci"!
Takie traktowanie przez zbór było u mnie takim ostatnim przełomowym argumentem, który doprowadził mnie do oficjalnego wyjścia. Pomyślałam sobie - skoro już teraz - gdy jestem ŚJ - traktują mnie jak wykluczoną, to gdy odejdę niewiele się zmieni... bo będą mnie traktować tak samo!
Straciłam złudzenia, że w zborze znajdę zrozumienie i miłość.
Na pocieszenie dodam, że po odejściu spotkałam fajnych ludzi na swojej drodze, w tym całkiem pokaźną grupkę dawnych znajomych ze zboru, którzy również odeszli.
No i przed nimi nie muszę się pilnować czy nie palnę czegoś "nieteokratycznego" i mogę się spotykać z nimi gdzie tylko zechcę... bez ukrywania się przed zborem.
No ale Ty JW jesteś na etapie nabywania wiedzy i myślę, że jeszcze masz trochę złudzeń, że w tej religii część rzeczy to prawda.
Owszem... u Świadków nie ma samych kłamstw. Są też prawdziwe rzeczy, typu... przykazanie "miłuj bliźniego swego". Namawiają do dobrych rzeczy... żeby miłować. Natomiast ich interpretacja czym jest ta miłość to już jest masakra.
Jest taka Strażnica sprzed paru lat (chyba 2016 / 2017 ?), która mówi, że miłość do bliźniego polega na tym, że:
- głosi mu się
- zaprasza się na obiady nadzorców z żonami.
Świadkowie z pogardą odnoszą się do pomocy typu: nakarmić głodnego, odziać biednego. Dla nich najwyższą formą pomocy i miłosierdzia jest wręczenie Strażnicy!
A zatem mądre i szlachetne słowa Jezusa można w tak spektakularny sposób wypaczyć!
Zachęcam Cię, abyś ponownie poczytał Franza - ale nie skacząc po jego książce na szybko, ale od deski do deski, zaczynając od samego początku.
----------------
Jeśli chodzi o jakieś doktryny religijne typu boskość Jezusa itd. Po latach myślę, że niektóre z tych nauk są dość proste i logiczne. I w przypadku Jezusa faktycznie ma sens stwierdzenie, że był naprawdę kimś więcej niż zwykłym aniołem zamienionym w śmiertelnika.
No ale lata propagandy strażnicowej sprawiły, że każdy Świadek do nauk innych niż podaje organizacja odnosi się z ogromnym dystansem, a wręcz obrzydzeniem.
Byliśmy warunkowani na zasadzie: bodziec - reakcja. Pieknie to widać po filmach o Piotrusiu. Gdy Piotruś chce poczęstować się urodzinową babeczką kolegi z klasy, to o mało piorun w niego nie trzaśnie, a historia babeczkowa staje się dla niego przykładem najwiekszego grzechu jaki można w życiu popełnić.
I takie obrzydzenie ma każdy Świadek wyuczony na strażnicy:
totalne obrzydzenie do transfuzji krwi; do krzyży wiszących w kościołach; do kościołów ogólnie - i jako religii i jako budynków; do choinek i zwyczajów świątecznych itd. itp.
Jeśli takie obrzydzenie jest to rzeczy, to równie dobrze może być do wszelkich nauk i poglądów innych niż te ze Strażnicy.
Badając więc jakiekolwiek nauki musimy odrzucić to uczucie niechęci/obrzydzenia które mamy w sobie wdrukowane. Nie jest to łatwe po latach indoktrynacji, ale da się
Ideałem jest więc uczenie się wszystkiego z otwartym umysłem, bez uprzedzeń, bez posiłkowania się narzucanymi nam przez lata interpretacjami.
P.S. To, że Świadkowie wszystkie swoje nauki są w stanie zmieścić w małej książeczce wielkości pocztówki zawsze uważałam za fajne.
Jednak gdy stałam się "odstępcą" i zaczęłam poznawać prawdę o "prawdzie" uznałam, że nie ma takich prostych odpowiedzi na wszystkie pytania. Na niektóre z nich nigdy nie otrzymamy odpowiedzi... i z tym również warto się pogodzić!