Ja z moją żoną, pierwszy raz od 30 lat nie będziemy obecni na tej uroczystości.
Już w zeszłym roku myśleliśmy , żeby tam nie być, no ale suma sumarum, przed Zoomem, to jeszcze się na to zdobyliśmy .
Ale obecnie dojrzałem już tak dalece, że nie chcę już być utożsamiany ze Świadkami Jehowy.
Na razie postanowienie to jest nieformalne. Bo do formalnego, na papierze jeszcze potrzebujemy widocznie troszkę czasu.
Gostek Pamiętam swoją pierwszą opuszczoną pamiątkę.
Dziwne to uczucie po prawie trzech dekadach, nagle, świadomie się nie wybierasz tam, na tą najważniejszą uroczystość religijną u nich.
Emocje duże jak przy zdawaniu super ważnego egzaminu, od którego zależy Twoje dalsze życie.
Takie podobne, jak przy robieniu czegoś szczególnego pierwszy raz.
Wszystkie je pamiętam do dziś, jak mną zamiatały, ale mimo wszystko, chciałam te decyzje podjąć.
Szukałam drogi odcięcia się od tej organizacji
Bo kolidowało to z moim wnętrzem, całym moim jestestwem i zasadami.
Pierwsze odmówienie zrobienia punktu do TSSK;
Pierwsze opuszczone zgromadzenie obwodowe, wiosenne, jesienne.
Pierwsze opuszczone zgromadzenie letnie.
Pierwsze nie złożone sprawozdanie ze służby.
Pierwsza nieobecność na zebraniach obsługowych.
No ... i ... pierwsza opuszczona pamiątka ...
Serce za każdym razem kołatało, jakie będą reakcje starszyzny ze zboru?
Czy bliższych znajomych, przyjaciół?
... A tu się okazało, że wcale nie było tak strasznie, jakbym się spodziewała! ... Wyobrażenia o reakcjach, jak pokazało życie, były na wyrost.
Nic się nie działo, tylko we mnie tkwił jakiś strach sekciarski z pytaniem siebie samej, "ciekawe co będzie?"
Reakcja starszyzny, a właściwie jej brak, umocniły tylko moją decyzję o jak najszybszym wyjściu z tego pola bitwy o swoją tożsamość.
Żaden starszy się właściwie nie zainteresował, dlaczego mnie nie ma.
Żaden telefon do mnie nie zadzwonił, ani od starszych, ani od kogokolwiek ze zboru.
Była zupełna cisza w tym temacie.
Jakbym przestała dla nich wszystkich istnieć.
Trochę byłam zaskoczona tym brakiem walki o mnie, tym bardziej, że tam tyle się mówiło o miłości braterskiej.
I o pasterskim dbaniu o tych, co osłabli duchowo i znaleźli się na duchowej pustyni
A ja już sobie wyobrażałam, że przynajmniej z nieobecności na pamiątce się będę musiała jakoś wytłumaczyć.
A tu nic takiego się nie stało, z czego ogólnie byłam bardzo zadowolona.
Po upływie pierwszego roku z tymi pierwszymi decyzjami, z tym pierwszym postawionym ... veto!!! ... w każdym kierunku teokratycznym.
Czy to w sprawie bycia na zgromadzeniach, czy złożenia sprawozdania, czy nie uczestniczenia w pamiątce.
Z zaznaczeniem, że decyzja o nie byciu na pamiątce, to chyba miała swoje największe oczy strachu.
No bo przecież
... pamiątka ... to taaaaaakie ważne święto w życiu świadka Jehowy!!!
A tu cisza i spokój, zero zainteresowania, no i super.
Ten stan mi się bardzo podobał i właściwie pomógł odpłynąć na swoje szerokie wody wolności od tej sekty.
Emocjonalnie czułam się bardzo dobrze, pozbyłam się strachu.
Zajęłam się swoim życiem i życiem swojej rodziny.
Potem to już wszystko szło jak po maśle.
Następne lata były super.
A na dziś, to już w ogóle lajcik.
Cieszę się, że mnie tam nie ma.
Nawet bardzo, bardzo.
Pozdrawiam.