Dzisiaj przypomniało mi się jak to organizacja sprzyja pasożytowaniu Świadków korzystających z różnych kursów na organizmie innych braci.
Otóż znam pewną siostrę (emerytkę), która po tym jak owdowiała miała w mieszkaniu "nadprogramowy" pokój. Nie uszło to uwadze starszych zboru, którzy pytali ową siostrę czy nie mogłaby u siebie gościć braci / siostry będących na kursach pionierskich i kursach dla małżeństw. No więc ona się zgadzała i wyglądało to mniej więcej następująco:
- na Sali Królestwa był kurs dla pionierów (wtedy kursy trwały chyba 7 albo 10 dni). W kursie brała udział m.in. pewna mężatka, która mieszkała W TYM SAMYM MIEŚCIE w którym była Sala Królestwa. Zatem NA LOGIKĘ powinna codziennie wstawać rano, wsiąść w autobus czy auto i dojechać na swoją salę... proste. Hmmm... no nie takie proste, bo siostra ta została zakwaterowana w mieszkaniu owej gorliwej emerytki. Mieszkała u niej przez cały kurs! Zapytacie czemu?! No podobno powód taki, że dzięki temu owa pionierka mogła lepiej skupić się na kursie, przyswajać wiedzę wieczorami itd.
Nie wiem czy pionierka dorzuciła się choć złotówką do czynszu i mediów emerytki, ale raczej nie sądzę...
W kolejnych latach również odbywały się kursy dla pionierów i siostra nadal miała kolejnych gości na kwaterze (ale szczegółów już nie znam ilu ich było).
- na tej samej Sali Królestwa za jakiś czas był 2 miesięczny kurs dla małżeństw. No więc nasza emerytka znów została poproszona przez starszych o użyczenie kwatery. No i użyczyła i opowiadała mi o tym, a mi gały wychodziły na wierzch.
Zacznijmy od tego, że to małżeństwo mieszkało u niej przez 2 miesiące! Nie dorzucili się do czynszu. Żywili się niby na Sali podczas kursu, ale kolacji tam nie dostawali. Kolację zapewniała im zatem emerytka. I żaliła się, że ten chłop, który u niej mieszka, to głównie kiełbasę lubi jeść. Jakby jej wydatków było mało, to okazało się, że wtedy był boom na stronę JW.ORG, tablety, itd. Owa emerytka postanowiła zatem zapewnić małżeństwu internet, żeby mogli sobie surfować po jw.orgu. A więc poszła podpisać umowę o abonament i to od razu na rok czy na dwa lata - i to głównie z ich powodu! Miesięczny abonament wynosił wtedy jakieś 70 zł!
Emerytka powiedziała, że ze strony zboru nie dostała żadnej pomocy i żadnego dofinansowania. Raz tylko na zebraniu podeszła do niej jakaś siostra i włożyła jej 20 zł do ręki... Wow...
- zbiórki polowe. Mieszkanie owej siostry stało się centrum zbiórkowym, zbór nauczył się, że zbiórki są tylko u niej. A więc jak emerytka miała remont i wszystkie meble były przykryte folią, to braciom to nie przeszkadzało. Zbiórki nadal się odbywały, a bracia siadali na kanapie przykrytej folią...
- jeśli chodzi o kursy pionierskie, to było to obciążenie finansowe i logistyczne dla braci, którzy mieli to szczęście bądź nieszczęście mieć zebrania na sali, na ktorej odbywały się kursy. Bo to bracia (a bardziej siostry) zajmowali się gotowaniem dla kursantów, pieczeniem ciast itd.
Pamiętam jak zobaczyłam, że na taki kurs zapisał się starszy zboru (z dobrą emeryturą), który mieszkał jakieś 15 km od Sali (oczywiście miał swój samochód). Nie wiem czy był u kogoś na kwaterze w pobliżu sali czy dojeżdżał z domu. Ale jadł wszystkie posiłki podczas kursu. A ja ze zdumieniem dowiedziałam się, że za te kursy się nie płaci (no chyba, że ktoś się chce dorzucić) i że oni jedzą i piją na koszt braci. I o ile rozumiem, że biedni pionierzy pracujący na pół etatu mogli potrzebować takiej pomocy, o tyle bogaty emeryt żyjący na koszt innych wzbudził we mnie niesmak. Dodam, że miałam z tym starszym inną "przygodę" pokazującą jego cwaniactwo, więc nie podejrzewam, że dorzucił się do skarbony.
- koszty transportu na ośrodku pionierskim - tu "bohaterem" jest starszy zboru (dobrze sytuowany emeryt) o którym napisałam wyżej. Otóż jako uczestnicy ośrodka zrzucaliśmy się na wspolne zakupy żywnościowe, z których były robione obiady i inne koszty. Skarbniczka zbierająca pieniadze zapytała starszego jaki chce zwrot za paliwo, które zużył NA MIEJSCU w którym się znajdowaliśmy. Dodam, że do tej miejscowości wiekszość przybyła pociągiem, a ów brat swoim samochodem. Kiedy już był na miejscu, to on wcale nie chciał nas gdzieś podwozić i eksploatować swojego auta. Może 1-2 razy nas zawiozł, a tak, to na teren jeździliśmy głównie autobusami lub busami. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy ten brat rozliczył sobie kosmiczne koszty za paliwo i wyszło na to, że cały ośrodek sfinansuje mu całą podroż tam i z powrotem do domu (kilkaset km trasy) plus koszty na miejscu. A przecież myśmy wszyscy płacili za bilety na pociąg, więc dlaczego on ma jechać swoim autem za nasze pieniądze?! Gdy skarbniczka mi o tym powiedziała, to się zagotowałam. Postanowiłam zastosować donos
Otóż napisałam liścik do drugiego prowadzącego ośrodek z informacją o tym jaką kwotę zażyczył sobie ów brat i nadmieniłam, że on NIECHĘTNIE kogokolwiek wiózł swoim autem w czasie osrodka, a głównie jeździliśmy autobusami.
Widocznie odbyła się rozmowa pomiędzy prowadzącym ośrodek a starszym-cwaniakiem, bo dzień później ów starszy niby to żartując niby to się tłumacząc mówił, że ON SIĘ POMYLIŁ w rozliczeniach... taaa...taka duża "pomyłka" na jego korzyść....
- "pomocny" pionier. Był sobie taki pionier, który bał się roboty. Co zaczął pracować, to się okazywało, że praca koliduje mu z zebraniami. Zatem rzucał tę pracę... Ogólnie facet narobił sobie długów m.in. u braci. A dodatkowo aby jakoś przezyć postanowił wykorzystać starsze emerytki ze zboru. A to zrobił im zakupy, a to przyszedł im wiadro węgla przynieść z piwnicy... i już wdzięczna siostra dawała mu obiad i parę groszy. Zatem pionier chętnie codziennie im po ten węgiel chodził. A w lecie miał zapewne inne powody żeby je odwiedzać.
Pamiętam jak rozmawiałam z wkurzoną córką emerytki, która mówiła, że kupuje swojej matce kawę, herbatę i inne produkty żywnościowe, a tymczasem okazuje się, że jej matka tym jedzeniem dzieli się z pionierem. Oprócz tego są u niej robione zebrania książki i zbiórki do służby, więc kawa i herbata znikają błyskawicznie...
To takich kilka z brzegu historii, które widziałam na własne oczy i osobiście rozmawiałam z tymi, którzy byli dosłownie wykorzystywani przez braci.
Żeby nie było... jest sporo pionierów, którzy sami na siebie pracują i choć przymierają głodem, to nie wykorzystują staruszek. Ale są też tacy pionierzy lub nawet starsi zboru, którzy nauczyli się cwaniactwa i postanawiają bez skrupułów wykorzystać braci i siostry (a zwłaszcza samotne emerytki) finansowo i lokalowo!
Zapewne Wy też znacie takie historie o wykorzystywanych braciach/siostrach, którzy mieli miękkie serce...
P.S. Opisane historie dotyczą sytuacji sprzed minimum kilku lat i dotyczą braci z Polski.
EDIT:
Powyżej opisałam historie "szaraczków", a całkiem zapomniałam o nadzorcach obwodu!
Zacznijmy od tego, że za pracę dla Strażnicy dostają oni wypłatę. Co prawda najniższą krajową, ale żona z mężem uciułają razem przy obecnych stawkach zarobków ok. 4000 zł. A oprócz tego zbory płacą im za media / czynsz oraz dają pełne wyżywienie. Albo braci zaprasza się na obiad i inne posiłki, albo daje się im kasę na wyżywienie, albo robi im się zakupy żywnościowe. Sama pamiętam jak starszy zboru mi mówił, że bracia jednak nie przyjdą do nas na kolację, ale poprosił żebyśmy im kupili jakieś produkty na kolację. No to się im kupiło sporą reklamówkę jedzenia.
A do tego trzeba jeszcze dodać nowe służbowe samochody, które nadzorcy dostali do użytku z centrali oraz zwrot kosztów paliwa - czyli jeżdżą za darmochę. Słyszałam także o takich nadzorcach, którzy nie mieli oporu żeby prosić zbór o sfinansowanie innych potrzeb typu rachunek za telefon itp.
I to wszystko za pieniądze braci i sióstr ze zboru!