Ogólnie zrzutka fajna rzecz, ale ci którzy naprawdę potrzebują kasy, to rzadko wyciągają rękę po pieniądze.
Ja na przykład nie miałam problemu, że ktoś mnie z dnia na dzień wyrzucił z domu, ale miałam taki problem, że chciałam się usamodzielnić, ale niekoniecznie byłam przy forsie. Jak człowiek dopiero startuje w życie, a nie ma wspomagania finansowego ze strony rodziny, to sobie najzwyczajniej w świecie jakoś musi RADZIĆ.
Mi konkretnie zostawało (po opłaceniu rachunków) na życie ok. 300 zł na miesiąc, czyli dycha na dzień. Mogłam sobie wybrać czy chcę margarynę do chleba, czy chcę czekoladę czy jakiś owoc na przykład. A jak przyszedł dodatkowy wydatek, to się jadło suchy chleb.
Nauczyło mnie to, że trzeba liczyć na siebie, a nie wyciągać rękę po kasę. Po prostu maksymalnie ograniczasz swoje wydatki, albo zaczynasz kombinować jak zdobyć więcej kasy.
Zaczynasz być bardziej kreatywny...
Oczywiście są także sytuacje skrajne, gdy ktoś potrzebuje nagłej pomocy, ale nie zapominajmy, że istnieją MOPSy! Coś tam mogą dopłacić do czynszu, a jakiś caritas da zupkę gratis. Zawsze też się znajdzie jakaś organizacja, która ma ubrania itd.
Obecnie stać mnie już nawet na masło
do tego chleba , ale zostały mi umiejętności i nawyki , które nabyłam mając mało pieniędzy. Na przykład takie, że nie mam w zwyczaju trwonić pieniędzy na byle co i nimi szastać (ale też nie skąpię sobie, gdy czegoś potrzebuję).
Jestem zauroczona ideą minimalizmu, który mówi, że im mniej masz, tym lepiej. Nadmiar rzeczy nas przygniata!
A z drugiej strony...
Ubolewam nad tym, że w tym kraju nie da się normalnie żyć zarabiając najniższą krajową (ok. 2000 zł). Jak zapłacić czynsz za mieszkanie i media? Jak z tych pieniędzy kupić buty na zimę i jedzenie, gdy bochenek zwykłego chleba kosztuje już prawie 6 zł?
Nawet imigranci omijają Polskę szerokim łukiem!