Nigdy nie miałam komitetu za niemoralność. Ale myślę, że nawet jak bym miała, to po takich pytaniach pewnie podziękowałabym za przesłuchanie.
znam osobiście ex-siostrę, odstępczynię, która w odpowiedzi na zadawane (zbyt szczegółowe w jej ocenie) pytania podczas komitetu sądowniczego (niemalże krzycząc) spytała starszyznę retorycznie: "podniecają was takie pytania, starzy perwersyjni zboczeńcy?!" a po tych słowach trzasnęła drzwiami i wyszła...
pikanterii dodaje sprawie okoliczność, że niemalże do samego komitetu sądowniczego była to osoba bardzo gorliwa w głoszeniu i aktywna w zborze, a nawet dwa lub trzy tygodnie wcześniej dostąpiła przywileju ugoszczenia obiadem brata podróżującego i jego małżonki.
ponieważ brat podróżujący nieco spóźnił sie na obiad (i zadzwonił o tym poinformować), miała w telefonie jego nr komórki. Zadzwoniła do nadzorcy podróżującego, opowiedziała tę sytuację.
Brat podróżujący spokojnie wysłuchał jej opowiadania i nie powiedział nawet jednego złego słowa. Na pytanie "dlaczego wyszła" podczas komitetu sądowniczego kobieta spokojnie wyjaśniła: "broniłam w ten sposób swojej godności osobistej..." a brat podróżujący przytaknął że rozumie i obiecał że "zajmie się sprawą".
Po kilku dniach przyszło do niej dwóch starszych zboru (spośród trzech uczestniczących w tym komitecie), więc w pierwszej chwili myślała, że dostali opieprz i że podróżujący kazał im (jak przedszkolakom) "przyjść i przeprosić"...
A starsi zboru ku jej zaskoczeniu powiedzieli że "przyszli dokończyć niedokończoną rozmowę". Kobieta na to: "słucham, mówcie". Starszyzna: "jeśli nie chce _pani_ być świadkiem Jehowy, to będziemy wdzięczni, jeśli da nam _pani_ oświadczenie na piśmie".
Kobietę zatkało z wrażenia. Usłyszeć takie słowa po kilkunastu latach służby dla Organizacji?! Ona już nie jest dla nich _siostrą_ ale _panią_?
Po chwili wróciła z długopisem i kartką papieru i mówi "dyktujcie" a starszyzna: "dyktujemy treść: oświadczam, że nie chcę być świadkiem Jehowy, a poniżej pani imię i nazwisko"
Kobieta nie dowierza swoim uszom i jakoś próbuje wskazać im że ta sytuacja jest dziwna i chora, więc specjalnie pisze w słowo w słowo: "dyktujemy treść: oświadczam, że nie chcę być świadkiem Jehowy, a poniżej pani imię i nazwisko"
podkreślam że na kartce znalazły się słowa "dyktujemy treść" i słowa "a poniżej"
starszyzna obejrzała kartkę i orzekła że "to trzeba napisać jeszcze raz", pomijając słowa "dyktujemy treść" i pomijając słowa "a poniżej" a zamiast słów "pani imię i nazwisko" trzeba wpisać to imię i nazwisko które figuruje w pani dowodzie osobistym.
Kobieta udając idiotkę mówi: "okey, nareszcie zrozumiałam!"
Napisała co chcieli, wręczyła im kartkę, pokazała drzwi, wyszli, zamknęła za nimi drzwi.
Po chwili zobaczyła że odjechali samochodem i dopiero wtedy rozpłakała się.
Najdziwniejsze w całej historii jest to, że _nie_pomogła_ nawet interwencja podróżującego.
Podróżujący rozkazał starszyźnie dokończyć sprawę, ale widocznie męskie ego starszych zboru było tak tak mocno urażone zachowaniem osądzanej kobiety że woleli aby wieloletnia siostra odeszła z organizacji niż aby przeprosić ją i jakoś po ludzku dokończyć ten nieszczęsny komitet.
Dziwne, że "podyktowali" jej oświadczenie o tym, że ona "nie chce" być świadkiem Jehowy.
Pierwszy raz spotkałem się z taką (skuteczną) próbą "wypchnięcia za burtę" osoby która nagle stała się dla starszyzny "niewygodna".