Ciąg dalszy...
Ta część wspomnień będzie początkowo ciemna, ale- nie zniechęcajcie się :-)
….No więc, stoję na tej obcej ziemi z nadziejami , ale i porażającym strachem w sercu- jak się to wszystko poukłada???. Po kilku godzinach oczekiwania (pierwszy sygnał ostrzegawczy?!) na tzw "rezydenta", który miał mnie odebrać, docieram do miejsca zakwaterowania. Okazuje się, że kilkunastu chłopa mieszka chwilowo w dużym, wynajętym od dewelopera domu(oczekującym chyba na sprzedaż).
W każdej następnej godzinie dowiaduję się, że warunki na miejscu, różnią się od tych proponowanych jeszcze w Polsce. Tak to bywa, gdy trafi się na "Polskie agencje pracy-"krzaki".
Przygnębiony, poszedłem na piechotę (ze 4 km chyba to było, a nie wiedziałem jakim autobusem mogę dojechać) zebranie do lokalnej Sali. Byłem pierwszym Polakiem, z którym mieli do czynienia. Starsze małżeństwo nawet zaprosiło mnie na kolację następnego dnia- cudowni, bardzo skromni i gościnni ludzie. Po raz pierwszy w życiu spróbowałem tradycyjnej kuchni angielskiej (miałem wyobrażenia, że jest dużo bardziej wyrafinowana niż nasza , polska- pomyliłem się hehe). Odwdzięczyłem się, czym miałem- zabrałem ze sobą do samolotu dosłownie dwadzieścia kilogramów polskich wędzonek i słodyczy, które rozdawałem na prawo i lewo hehe.
Pewna 'czarnoskóra' siostra z Jamajki chyba- ostrzegała mnie po zebraniu przed tą "Agencją" i poradziła, żebym szukał czegokolwiek innego, bo okazało się, że Ją również wykorzystywali kilkanaście miesięcy....
Nieciekawie się poczułem- co tu teraz robić? Niestety, nie mam żadnej alternatywy na podorędziu, ale MUSZĘ stanąć na nogi jak najszybciej…
Mówię do współlokatorów wieczorem- „chłopaki, każdy z nas po studiach (tak właśnie było) a mamy nie poradzić sobie w tej sytuacji???... szukajmy innej pracy!”
Kręcili głowami, ale nikt nie poszedł za moją sugestią
Agencja zaoferowała nam tzw „zero-hours conract” czyli tzw kontakt na zero-godzin, co oznacza, że gwarancji pracy nie ma, może być nawet kilka dni przerwy w pracy, za co nie zapłacą, ale musimy co tydzień płacić haracz za miejsce w dwuosobowym pokoju, płacić za zbiorowy dojazd z miejsca zakwaterowania do fabryki, a tam tylko praca na „taśmie” zamiast tej obiecanej przy „automatyce”….
Na szczęście jestem z tych, którzy potrafią powiedzieć NIE, gdy ktoś przegina pałę i próbuje mnie oszukać.
Miałem w nowym kraju kilkoro znajomych- niezbyt zażyłe znajomości- więc obawiam się do nich zadzwonić po radę- nie było jednak wyjścia z sytuacji
Telefon odebrała tylko jedna osoba, mój „przyszywany kuzyn”- urodzony w Londynie w czasach jeszcze „przedunijnych”, a jakże – Świadek Jehowy od urodzenia. Oprócz tego oczywistego- również gej, wtedy jeszcze wiernie dreptający co tydzień na wszystkie zebranka, i trzymający się wszystkich zasad „Borg-a”. Nikt, poza nim nie odebrał mojego telefonu. Nikt inny nie UCIESZYŁ się z tego, że jestem na Wyspach. Zdziwił się, że wcześniej mu nie powiedziałem, że przyjeżdżam!
Mówi do mnie: „Ruben, sprawdzam rozkład pociągów… jutro o 6.30 rano masz na lokalnej stacji pociąg do ……… Kupuj bilet i przyjeżdżaj- odbiorę cię ze stacji osobiście. Zamieszkasz u mnie na razie, poszukasz pracy i jakoś się to wszystko ułoży. „Nie bój żaby” (…)
Pakuję manatki, i decyduję spędzić noc na stacji, w oczekiwaniu na pociąg- nie mogłem już znieść tej atmosfery niepewności i poczucia „bycia oszukanym” w miejscu zakwaterowania.
Rano, po trzech i pół godzinach w pociągu docieram na miejsce. Słońce wychodzi zza chmur. Dawid z uśmiechem „dookoła głowy” przytula mnie „na klatę”.
W ciągu trzech następnych dni znajduję z Jego pomocą pierwszą pracę we włoskiej restauracji. Robię zimne przystawki. Przezornie wyrzuciłem z CV wszystkie informacje o wykształceniu i praktyce zawodowej 😉. Praca tylko do Nowego Roku.
Zima 2005/2006, minus 26 w miejscu mojego zamieszkania w Polsce. Woda zamarzła w rurach w łazience. Trzeba coś dzieciom i żonie wysłać jak najszybciej. Później dwie prace po sobie po tzw „domach opieki”- nie wybrzydzam, nawet mi się podoba. Starsi ludzie w większości bardzo mili- postanowili ćwiczyć ze mną mówiony angielski
Poprawiam angielski z każdym dniem.
„Kuzyn” przywozi z pracy ogłoszenie o pracę w moim zawodzie. Jedzie ze mną na „interwju”- żebym się nie zgubił, i żby dotrzymać mi towarzystwa. Dostaję pierwszą pracę w swoim fachu. Biuro projektowe. Przyjeżdza żona z dzieciakami: mają wtedy 3 i 6 lat i zero języka. Mieszkamy skromnie, w najbiedniejszej dzielnicy- ale wygodnie. Mamy nawet trzecią sypialnię. „Kuzyn” musi wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania, ponieważ zostało sprzedane. Oczywiste jest, że odwdzięczam się za Jego dobroć i pomoc wobec mnie w trudnych chwilach- zamieszkuje u nas. Załatwiam mu pracę w mojej firmie na stanowisku biurowym.
Po kilku miesiącach znajduje lepszą, i się wyprowadza. Domyślacie się, że był to TEN KUMPEL, o którym pisałem w poście o „różnicach pomiędzy Świadkami Jehowy z różnych krajów?
Niestety, kiedy Jego matka/Świadek Jehowy się dowiedziała, że woli chłopaków- wyrzekła się syna- jedynaka. Dzisiaj mieszka z partnerem w Amsterdamie.
Takie to życie pokręcone- potrafi zaskoczyć. Czasem podaje nam pomocną dłoń ktoś, od kogo byśmy tej pomocy nie oczekiwali. Dobrze jest nie zamykać się na ludzi- oddając tę pomoc, gdy sami jej potrzebują.
U nas poszło już wszystko jak burza. Coraz lepsza praca, lepsze pieniądze. Dzieciaki w mig opanowały język, z lokalnym akcentem nawet. Teraz to już „konie”, które myślą intensywnie o dziewczynach hehe.
A my…. Zaczynamy myśleć intensywnie o powrocie w jakiś cichy, turystycznie i sportowo atrakcyjny zakątek Polski. Kości na stare lata chcemy wygrzewać w Polsce. Ja chcę mieć duży ogród warzywny, ule z pszczołami i kurnik na kurczaki i przepiórki.
Cieszę się, że na „stare lata” opadła mi zasłona. Nagrania tej słynnej tu „Australijskiej Komisji Królewskiej” były dla mnie przełomem. Wszystkie elementy poukładały się w jedną całość, wszystkie wątpliwości odzyskały sens.
Teraz już „Strażnica nie ma nade mną żadnej władzy”- to powiedzenie Gerrit-a Losch-a zostało z dnia na dzień moim ulubionym powiedzeniem.
Już nigdy nie pozwolę „Strażnicy” dyrygować moim życiem, lub życiem moich bliskich. Nie pozwolę jej na manipulowanie sobą w sposobie oceniania innych ludzi, wartości, ludzkiego postępowania, spraw codziennego życia nawet.
To już koniec „Strażnico”- na własne życzenie straciłaś kogoś, kto naprawdę ci głęboko w sercu naiwnie wierzył.
„To, co poprzednie przeminęło”,
„To se ne wrati Panie Hawranek”
To już KONIEC, koniec z głupotami!
Takie to były moje wspomnienia, ze Strażnicą w tle.
Piszcie o swoich- bardzo lubię czytać te Wasze wspomnienia
O wiele bardziej niż kłótnie „o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy” hehe To znaczy- kłóćmy się, ale inteligentnie, i z szacunkiem do poglądów i przeżyć pozostałych interlokutorów.
Postarajmy się zrozumieć, dlaczego ten ktoś inny może mieć inne zdanie, nawet jeśli się z nimi z jakiegoś powodu nie zgadzamy.
Tego sobie i Innym na tym forum serdecznie życzę.
Trzymajcie się kochani!