Świadkowie Jehowy - forum dyskusyjne

BYLI... OBECNI... => NASZE HISTORIE => Wątek zaczęty przez: Ruben w 05 Grudzień, 2020, 21:09

Tytuł: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 05 Grudzień, 2020, 21:09
witajcie kochani, trochę spóźnione powitanie,  trochę o sobie dzisiaj, pozdrawiam serdecznie

Gdzieś w okolicy 1980 roku zaczęli nas odwiedzać świadkowie, początkowo mamę. Moja mama miała kontakt ze świadkami i poszła  na pare zebrań jakieś 12 lat wcześniej, ponieważ nasza ciotka, weteranka przymusowych robót w faszystowskich Niemczech została Świadkiem ( i jej dzieci) jakoś po wojnie. Jeszcze w latach 1991/1993 spotkałem podczas głoszenia na tych terenach  rodzinę, która twierdziła, że ich nieżyjąca już babcia była Badaczką i czytała książki Rusella, ale nie widziałem tych książek, wiec nie wiem czy istnieli tam Badacze, czy tez rodzina mówiła tak, ale w rzeczywistości  działo się to już w czasach Świadkowskich, czy rzeczywiście Badackich. była w tej okolicy mała grupa starszych wiekiem Świadków, ciocia Helenka, wujek Wicek z żoną Zosią (kochany wujek, ciocia mniej- chociaż szczera, ale nie pamiętam, kto zaczął cały ruch. Moja mama dostała w prezencie pierwszą Biblię, tzw. Gdańską i była na paru zebraniach. Potem ja się urodziłem, brat, i wyjechaliśmy na Śląsk, do Knurowa. Rodzice wcześniej wynajmowali dwa pokoje a tutaj dostali mieszkanie zakładowe z kiblem na półpiętrze- to był luksus. Kobieta, która się wyprowadzała i chyba wyjeżdżała do Niemiec, podarowała moim rodzicom starą książkę, „Kobieta lekarką domową”- pamiętam niemieckie teksty i rysunki medyczne, np. „Przekrój zamrożonego trupa kobiecego” ..... jakieś stare,  niemieckie gazety powtykane w dachówki na strychu. Spędziliśmy tam kilka fajnych lat z pomocą „światowej, katolickiej” rodziny, moi rodzice dostali mieszkanie zakładowe i nową pracę. Bieda piszczała, ale nie mieliśmy źle- miejscowe ciotki/ ślązaczki dbały o nas bardzo. Brat mojego pradziadka wyjechał na Śląsk przed pierwsza wojną światową i miał tam dwie córki. Ślązacy to ludzie-dusza, podzielą się wszystkim, nawet kiedy nie mają czym. Ciotka Róża zabierala nas nas do domu żeby nas wykąpać i nakarmić, Ciotka Hela podobnie- spaliśmy u nich po takiej kąpieli w prawdziwej wannie. Mieli duży ogród na Krywałdzie (gdzie Niemcy produkowali przed pierwsza wojną materiały wybuchowe przed wojna w zakładzie Lignoza. Kiedyś, jeszcze w czasach cesarza ‚Wilusia’ mnóstwo ludzi zginęło podczas wybuchu, kiedy próbowali wskoczyć do wody, która okazała się kondensatem wrzątku :-(. Dotarłem do historycznych zapisków, nie do końca zgodne z moimi wyobrażeniami, choć równie tragiczne- do dzisiaj istnieje zbiorowy pomnik ofiar :’/ Z moich ukochanych ciotecznej (katoliczek)- nikt  już z tych kochanych ludzi nie żyje :-(. Mieli duży, śląski ogród, z gruszkami „klapsami” i starymi czereśniami. Wujek pracował na kopalni i hodował króliki- nie lubiłem kiedy je zabijał na obiad :-( krew wypływała oczami po uderzeniu sztylem szpadla :-(. Nie jestem w stanie tego strawić do dzisiaj. Pamietam buchty drożdżowe z masłem i cynamonem i cukrem w przedszkolu, kaszę mannę na mleku podane podobnie. Jakimś cudem czasami dostawalismy winogrona na podwieczorek, Do dzisiaj robię i uwielbiam kluski śląskie :D, nawet jeśli moja żona, Ślązaczka  ich nienawidzi :D. Powiedziałbym ze wolę kluski niż mięso ( zwłaszcza królików). Pamietam kompoty z gruszek i czereśni. Pamiętam piwnicę  pełną słoików, węgla, wilgoci. Pamietam rodzinne spotkania, oraz to, kiedy wujek Alojz, Ślązak umarł i leżał w kaplicy :-(. Później zamieszkaliśmy w nowym mieszkaniu w  10-cio piętrowcu w Knurowie. Była winda, nie przeszkadzało nam ze hałasowała w nocy, a nasz, dziecięcy pokój był przy głównych drzwiach wejściowych. To było jak zmiana z kurnej mazowieckiej chaty na pałac- piec Junkers w łazience, ciepła woda, kaloryfery, szkoła nr. 5 (głęboka komuna). To nic, że w bloku, w zimie spaliśmy w dwóch pokojach, bo po drugiej stronie kaloryfery nie grzaly.  Ciotki dowoziły gruszki klapsy, do dziś pamietam ich smak. Wtedy pojawili się świadkowie, a mama przypomniała sobie o zebraniach. Nawet fajni byli, co tydzień przychodzili na studium, co tydzień upieczone ciasto, kawa, porządki w domu, ojciec coraz rzadziej pijany. Jakieś ‚zagadki biblijne’ o tym ‚ na czym Ewa wieszała w Raju pieluszki” zgadnąłem... przecież nie mieli dzieci .... och Ruben, jaki ty jesteś mądrusi, puci puci...pierwszy punkt- ” trojkatka” (po rosyjsku) czy jak to się tam nazywa ( słowotok wykuty na pamiec, żeby nie zapomnieć o niczym ważnym). Ciotka Grażyna ( wyglądała jak Jezebel ze Zbioru Opowieści) i wujek Franek (niedoszły ksiądz) wyrabiali godziny na naszej rodzinie. Nie było nic na przymus, ludzie byli jacyś fajniejsi, poszedłem na głoszenie pierwszy raz  zimą na Przyszowice. pamietam, ze miałem czapkę z nutrii i ze sypał śnieg. Wróciłem do domu dumny że wytrwałem. Imponowało mi ze robimy coś na przekór wszystkim. pamietam, jak bardzo chciałem, żeby moi rodzice zostali już zaakceptowani w „prawdzie” i żeby nie nazywali nas już „zainteresowanymi”, tylko „braćmi” :-(  Nie mogłem się doczekać ich chrztu, żeby traktowano nas tak samo jak pozostałych świadków. Nie stało się to automatycznie, trwało kilka lat. Pamietam kochanych ludzi, ciotkę Bożenę W., Grażynę- złote kobiety. Zawsze chodziliśmy razem na zebranie na piechotę, Ciotka Grażyna miała syna Sławka,pomagałem mu z matematyką, wyciągnąłem go z dwôjki na coś lepszego. Chłopak mądry nad wyraz, tylko zakrzyczany. Mam nadzieje że dobrze mu się wiedzie. Po latach dowiedziałem się ze chodził z moja żoną do jednej klasy podstawówki, wtedy, kiedy jeszcze była katoliczką. Jaki świat jest mały. Mały na tyle że dorastaliśmy na jednym podwórku, chodziliśmy do tych samych szkół,  po tych samych chodnikach, to samo podwórko i te same bloki widzieliśmy co rano. Knurów- to moje miasto. Lata szarej komuny, „tyta”(róg obfitości) w pierwszej klasie, siermiężne lamperie, obiady w stołówce szkolnej. To wszystko nie było złe, tylko takie jakieś smutne. pierwsze ‚profanum’ /niecenzuralne słowo, którego nie rozumiałem, za które zostałem ukarany („k****” to chyba było?). Lekcje biologii w zaciemnionej klasie, gdzie na eksponowanym miejscu był 1 ( słownie jeden) mikroskop, wąż zanurzony w płynie konserwującym, szczur w żywicy, sczeżuja (ślimak),  mnóstwo domowych kwiatków - to była pracownia „biologiczna”... ale było fajnie i wystarczało. Na korytarzu, podczas  szkolnej przerwy chodziliśmy jak więźniowie w więzieniu- w kółko. Można było cicho rozmawiać. Nie jestem pewny czy było to normalne. Trochę Oświęcim mi to przypominało po latach.
Nie można było biegać- - to było bardzo niewskazane, każdy odchył był napiętnowany.
Mój pradziadek zmarł gdy miałem 15 lat. On urodził się w w 1903 i uwielbiał Piłsudskiego, którego ja chyba nie lubiłem wtedy.  Prababcia zmarła gdy miałem chyba 19 lat, w 1991- byłem wtedy ‚pionierem’ . Przeżyli pierwsza i drugą wojnę jako świadomi ludzie. Pamietam ich z 1985, życzliwi ludzie, świnki w chlewiku, woda w studni, jabłka w sadzie, stolarka w stodole- cała okolica wspomina ich jako dobrych ludzi po latach :-(
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: sawaszi w 07 Grudzień, 2020, 20:29
Ruben dobrze opisałeś swą historie życia swego
Trzymaj się
Pozdrawiam - Zbyszek .
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 08 Grudzień, 2020, 10:23
Witajcie!
Trochę niechronologicznie będę opowiadał, bo różne wątki mi na pamięć przychodzą.
Przed czasokresem zboru, moja mama miała też incydent z Adwentyzmem, ale nie pamiętam konkretnych ludzi, chyba ktoś z Jej pracy ją zaintrygował. Kupiła sobie "Wielki Bój" E.G.White i zaczytywała się z wypiekami. To dziwne, ale chyba kupiła ją w 'katolickiej' księgarni Św.Jacka ;-) w Gliwicach. Książka sama w sobie fajnie napisana, w moim stylu- kobitka naprawdę miała talent do ilustrowania historii. Chyba tak samo ją lubiłem jak "Boski Plan Wieków". Oczywiście, wszystko interpretowane 'pod swoje teorie'- ale to nic nowego w sumie ;-). Tak jakoś zaimponowali nam pierwsi Chrześcijanie, i wszelkiej maści późniejsi dysydenci.
To ciekawe, że wszelkie sekty czerpią garściami z pierwszych chrześcijan- w większości 'odstępców' od Judaizmu, jednak same nie tolerują żadnej wolności myślenia. Myślę, że to taka 'ewolucja' społeczna i religii jest bardzo typowa- na początku fajnie, miłość, tolerancja, rodzinne uczucia w małych grupach i zborach- ale z upływem czasu, ktoś zaczyna komplikować, dodawać, nadawać sobie 'statusu', nie tolerować samodzielnego myślenia- aż dochodzimy do gó..na ostracyzmu i tyranii- wszędzie tam gdzie nie ma zewnętrznej kontroli i przyzwolenia na krytyczne myślenie :-/
To już nawet 'wyświechtana' demokracja wygląda lepiej- przynajmniej ci 'u góry' nie są całkowicie bezkarni, bo przekupstwo, skandale, kłamstwo- gdy wyjdzie na jaw- łamie im oficjalną karierę. Wiem, że to może i nie jest dotkliwa kara, bo jak są juz ustawieni, to zawsze ktoś ich 'oprzytuli' do korytka. Ale przynajmniej nie ma oficjalnej-nieoficjalnej NIEOMYLNOŚCI i kultu jednostki. Taka moja dygresyjka ;-)
Wracając do głównego wątku: mama zawsze lubiła dowiadywać się czegoś nowego (myślę, że mam tę przypadłość po niej hehe), od zawsze kupowała mi różne książki, encyklopedie, słowniki, popularnonaukowe- można było też ciekawie porozmawiać.
Ojciec początkowo trzymał się z boku, ale w końcu uległ 'plastikowej uprzejmości' i ' osobistemu  zainteresowaniu' starszego, który razem ze swoją żoną prowadził później z nimi studium. Nie powiem- była to zmiana na lepsze: oderwał się od pijącego towarzystwa, więc i materialnie i emocjonalnie się poprawiło w domu. Pamiętam, kiedy raz wróciliśmy z wakacji- a tu: rodzice sobie 'ciuciają', mają jakieś nowe ciuchy, nową meblościankę kupili (!- tak, istniało coś takiego 'dzieciaki' ;-) )- no suuuuper!. Dorastającym młokosom nie było nic więcej potrzebne, niż spokój w domu.
A jeszcze niedawno ściągałem 'starego' z klatki schodowej, gdy mijali mnie sąsiedzi i koledzy- coś strasznego :-( Zazdrościłem kumplom, że ich ojcowie ciągle coś robią w domu, na działce, kupują gdzieś "Rubiny" i mają kolorowe tv. Kurde, kiedy ktoś mi o kolorowym tv wspomniał, to myślałem, że ja też mam w domu 'kolorowy' - moja dziecięca wyobraźnia 'przerabiała' czarno biały i szary obraz na kolorowy, bez mojej świadomości hehehe.
No, nic to. W końcu przyjęli ten chrzest, nawet jakaś impreza była w domu, prawie jak małe 'wesele' lub komunia ;-). Pamiętam, że życie towarzyskie w zborze kwitło, po części ze względu na chyba bardzo towarzyską i rodzinną naturę Ślązaków, a po części, że prawie wszyscy się znali jeszcze ze świata, z pracy, z podwórka i szkoły. To nawet fajne było.
W okresie stanu wojennego i krótko po nim, niewiele można było ciekawych rzeczy robić, więc aktywność zborowa była odskocznią od burej codzienności (tak, nie było jeszcze ani tabletów, nintendo, jak już ktoś miał te słynne "Paletki" podłączane do TV, to była już sensacja na osiedlu). Czytało się też DUUUŻO, ja to chyba ze trzy razy w tygodniu przynosiłem naręcze z biblioteki. Uwielbiałem Szklarskiego- Tomek, to byłem ja na zagranicznych wojażach w Australii! Moim marzeniem było chyba zamieszkać  w Bibliotece hehe. Boże- to były czasy- wyobraźnia była lekiem na nudę i całe zło świata.
Kiedyś, ktoś stanął pod "Sam-em" z Donaldami i sprzedawał dzieciom, chyba złotówkę kosztował jeden. Takie papierkowe historyjki były w środku- papierek przyjemnie pachniał. Wymienialiśmy się tymi historyjkami, i płaciliśmy z inne 'dobra' jak pieniędzmi.  Niektóre dzieciaki miały rodzinę lub rodziców za granicą- w RFN głównie, więc dostawały zawsze transporty słodyczy.
W sklepach nic kolorowego ani atrakcyjnego nie było- wszystko takie na "minimum-minimorum". Większość tych dzieciaków lubiła się chwalić swoimi 'zapasami' - rzadko poczęstowali nawet kostką czekolady...Moi rodzice, ale i teściowie mieli żelazną zasadę: jak nie masz tyle, żeby się podzielić, to nie pokazuj innym, nie rób im żalu.
Jakimś ,szklokiem’ lub kopalniakiem zawsze można było się podzielić :-). Pomarańcze były raz do roku zimą jak przypłynęły od Fidela ;-), no i- o ile udało się je wystać i kupić te kilka sztuk- ale za to JAK smakowały! - poezja!
A banana to się kroiło w plasterki, coby dłużej się delektować!
Jabłek zawsze mieliśmy na ‚worki’, bo górnikom dowozili w ‚okolicach’ Barbórki i świąt. Uwielbiałem Makintosze(chyba zła pisownia) :D
Przegryzką do książki był stos kanapek.
Takie spokojne to życie było. Dzięki dziadkom na wsi, mieliśmy to co najważniejsze było w tych skromnych czasach.
Pamietam, jak w stanie wojennym wpadł do nas dawno nie widziany wujek(katolik), który wtedy był znanym na Śląsku działaczem solidarności- wiec się ukrywał po plebaniach. Nie poznaliśmy go w pierwszej chwili. Zbladł, gdy rodzice mu powiedzieli, ze ‚znaleźli’ coś nowego w życiu- myślał, ze przeszli na stronę Jedynie słusznej partii hahaha. Odetchnął, gdy usłyszał o Świadkach ;-). Później na krótko wyjechał do Australii, bo wtedy tak pozbywali się niewygodnych dysydentów, ze nawet im pozwalali. Nie odnalazł się tam, i po kilku latach wrócił. Nie żyje już, a my nie mamy kontaktu z ciotka ani dziećmi.
Zebrania, ‚konspiracja’, ‚zapach Hameryki’ gdy czytało się w publikacjach jaka to prężna jest Nowojorska Centrala- to było coś, z czego człowiek chciał się czuć dumny!
Za młody, żeby zauważyć zborową rywalizację starszych czy upierdliwość ciotek-klotek. Aktywność, to był obowiązek, dryl. W sumie, to szkoła teokratyczna mi się podobała. Do dzisiaj nie mam sobie równych w pracy, gdy mam prezentacje, lub temat mam opracować.

Odwaga w kontaktach z ludźmi, i obrona własnego stanowiska tez się wyrobiła dzięki temu wszystkiemu (i głoszeniu)- taki produkt uboczny, a jednak cenny.
No cóż, zaczęły pojawiać się pierwsze ZX- Spectrum, commodore- to był szał. Nie odstąpiłem zaszczytu zaproszenia do domu z takim cudeńkiem. Dobrze ze do szkoły kupili kilka ZX-ów, to się człek chociaż obswoił.

Pamietam, jak poźniej taki sklep otworzyli z używanymi komputerami w Gliwicach na rynku- potrafiłem wieczorem pojechać autobusem, żeby po zamknieciu sklepu przez szybę sobie popatrzeć na te cudeńka hehe.

A kto pamięta smak płynu lugola z 1986? Cokolwiek się działo- to koniec był taki bliski.....Miałem 14 lat wtedy. Myślałem, że cały komplet mojego zboru, z tymi najfajniejszym wujkami i ciotkami przeżyje razem ze mną. Dziś wielu już nie ma wśród żywych. Ich dzieci często i gęsto poza zborem- ironia? Oby im wszystkim dobrze się działo :-)
Pamiętam, jak szybciutko zbieraliśmy kaskę na naszą starą Salę. Poźniej remont wykonany własnymi siłami. Zebrania niedzielne przeniesione wreszcie z domów na Salę. O ludzie- pierwsze zebranie to był jakiś maraton przemówień. Och, jacy wszyscy byli podekscytowani, że to dla „wieczności” poświęcone Jehowie itp., itd. Bez Nadarzynowego kredytu. Dzisiaj już jest nowa sala, wg. Projektu ‘Towarzystwa’, którą trzeba ‘spłacić’ 😉. Gdzie podziały się pieniądze za starą? Trafiły do ‘wspólngo’ wora?!
Na obsłudze to się czekało na ostatnią część-„doświadczenia”. Najfajniejsze były te z innych stron świata. Dziś wiele z tych historii pewnie okazałoby się wyssanych z palca- taki głuchy telefon. A może i nie? Poźniej były zwykle spotkania do późnych godzin nocnych. Pamiętam Adama Bacha, hehe- zastanawiałem się wtedy czy ma coś wspólnego z „moim ukochanym” Janem Sebastianem 😉 Już wtedy miałem takie „nieprawomyślne” zainteresowania, z tym szczególnie nagannym- muzyką sakralną 😉. Poźniej A. Bach chyba wyjechał do RFN, na fali 1985-88 wyjazdów. Taki rozrywkowy był, mam nadzieję, że poza Orgiem.
Bossze- starsi patrzyli na mnie jak na wariata, albo Belzebuba- nawet moi rodzice. Ogólnie, to starsi zawsze byli wobec mnie podejrzliwi- albo tak to tylko odczuwałem. Nie wpisywałem się chyba w akceptowalne schematy bezmózgowego przytakiwania. Niestety, czasami ta zdroworozsądkowość mnie opuszczała, i angażowałem się w zbór całym sercem, czasem zaniedbując naukę. Całe szczęście, nauka zawsze szła mi łatwo, byłem też wyszczekany, więc dawałem sobie nienajgorzej radę. Nie uniknąłem niestety indoktrynizacji, więc i ja zostałem nawiedzonym, pieprzonym pionierem.
CDN
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Aliki w 08 Grudzień, 2020, 14:01
Hej Ruben jak Cię czytam to jakbyś był moim bratem prawie bliźniakiem bo troszkę młodsza jestem. Ten sam klimat - Knurów, kopalnioki, kluski śląskie z roladą, Macintosh... Pionierką też byłam w Knurowie...
 Jesteś PIMO czy POMO bo jeszcze nie ustaliłam? Może odezwiesz się na priv?
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Takajaja w 08 Grudzień, 2020, 16:55
Super! 😊 Pisz dalej bo świetnie się czyta twoje wspomnienia.

Miałam babcie na śląsku (Katowice), więc częsc dzieciństwa tam spędziłam...kluski ślaskie z dziurką  i rolada to do dziś moj ulubiony zestaw obiadowy 😋
No i kto by nie pamiętał gum do żucia Donalda lub Turbo 🤗
Tylko jakoś nie wiem czemu, ale żeby delektować się smakiem banana nigdy go nie ktoiłam, tylko ssałam😂 (żeby nikomu tu grzeszne myśli nie przyszły do głowy)
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Matylda w 08 Grudzień, 2020, 19:42
Czeee Rubens.
Fajna historia.
Kolorowe i ciekawe życie było wtedy dzięki świadkowaniu,dla nas dzieciaków ,W tych szarych czasach.
Choć byliśmy prześladowani i wyśmiewani przez rówieśników to wśród zborowych ciotek i wujków było fajnie.

Starsza jestem trochę od ciebie w 86 jakoś tak średnią szkołę kończyłam.Nie pamiętam smaku płynu lugola ale pamiętam dzień kiedy to było.Ze szkoły przyjechałam,dojeżdżałam codziennie do Szczecina, a mama już czekała na mnie na ulicy i mówi chyba znowu wojna będzie(stan wojenny miała na myśli),idź do ośrodka zdrowia tam dostaniesz jakiś płyn do picia.
 Moja mama też około 80tego roku "prawdę"poznała.
 Ze Śląska znam brata Manka i jego żonę Marysie.Manek to znany oszust,Kobalt produkował :o :o :o Może znana Ci historia.
Pozdrawiam :)

Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 08 Grudzień, 2020, 20:37
Hejka Matylda,
Dzięki za pozdrowienia!, Nie, tych oszustów ze Śląska na szczęście nie spotkałem i nie słyszałem o nich- w sumie nie ma mnie tam już dość długo, więc może mi umknęło :-).
Będę się plątał troche w tych wspomnieniach, bo nie piszę ze szkicu hehehe
Fajnie było- to prawda. Pewnie również dlatego, że nie zdawaliśmy sobie sprawy ze wszystkiego, co działo się za kulisami. Może też więcej działo sie bardziej "na spontanie"?

Pamiętam, jak koło 2000 zauważyłem dziwny 'ceremoniał' na Pamiątce- starsi co przynosili emblematy z sali po podaniu usiedli, a inni słudzy im jeszcze raz podali.
Tak się zamyśliłem- po co ten ceremoniał, i skąd nagle się wziął (może nie zauważyłem wcześniej). Pomyślałem wtedy: jeszcze im tylko księżowskie ornaty ubrać i kadzidło do ręki włożyć....
Takie dziwne te fragmenty wspomnień mam do dzisiaj- dużo dobrych, ale też dużo tych nieprzyjemnych, które dopiero teraz zaczynam rozumieć :-/

Pozdrawiam Matylda serdecznie,
Ruben
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Michu72 w 08 Grudzień, 2020, 22:12



A kto pamięta smak płynu lugola z 1986? Cokolwiek się działo- to koniec był taki bliski.....Miałem 14 lat wtedy.

  Bardzo dobrze pamietam,też miałem 14 l,mój organizm tego gówna nie przyjął,haftowałem jak po kilku jabolach :)
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Nadaszyniak w 08 Grudzień, 2020, 22:38
Witaj Ruben:
Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile radości, ciepła wniosłeś do Naszej rodzinki na Forum  - pozdrawiam  :)
Czyta się Twój post lekko i  sprawia zaciekawienie z każdym napisanym zdaniem
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 09 Grudzień, 2020, 06:47
Hej Ruben jak Cię czytam to jakbyś był moim bratem prawie bliźniakiem bo troszkę młodsza jestem. Ten sam klimat - Knurów, kopalnioki, kluski śląskie z roladą, Macintosh... Pionierką też byłam w Knurowie...
 Jesteś PIMO czy POMO bo jeszcze nie ustaliłam? Może odezwiesz się na priv?

Jak już wiesz, Odezwalem się na priv Aliki :-). Odpowiadam teraz na publiczne pytanie, coby czytelnicy nie błądzili- ja jeszcze jako PIMO, bo za dużo rodziny głęboko wierzącej mam, a nie dam Borg-owi/ starszakom „przyjemności” pozbawienia mnie z nią kontaktu, zanim sami (Borg) nie wylądują na śmietniku historii.
A poza tym, możliwość walki podjazdowej jest dzięki temu DUUZO większa  hehe. Jak to chyba powiedział kiedyś Lloyd Evans(pewny nie jestem, czy nie ktoś z komentarzy pod jednym z Jego filmôw) - „jak cudownie jest mieszkać w umysłach CIala Kierowniczego 24/7 za darmo!”.

Za wszystkie te ichniejsze kłamstwa i manipulacje , jesteśmy w pełni uprawnieni do prowadzenia podjazdowej „theocratic” warfare (nazwałbym to raczej wojną osobistą) w celu ocalenia najbliższych i innych....
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: HARNAŚ w 09 Grudzień, 2020, 07:12
Ruben super retrospekcja. Wspólnych wspomnień cała masa , żeby nie powiedzieć kupa :)
Oranżada w woreczku ze słomką ,oranżada w proszku ,temperówka z żyletką, tarcza szkolna na rękawie,tarcza czerwona wzorowy uczeń,fartuszki w szkole, vibovit , syfon z nabojami ,znikopis,mydło w kostce włożone do siatki po marchewce i zawieszone przy kranie i twoje gumy , tworzyło nasze pokolenie :)
P.S Czy to w tym Knurowie mieszkał Jurek Dudek?
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 09 Grudzień, 2020, 12:51
No więc, niesiony na fali powszechnego podekscytowania z roku 1989 (upadek Muru Berlińskiego) tak bardzo wierzyłem w swoim malutkim rozumku w nadchodzący bliski koniec (a Wujek Franz plótł z nieznoszącym sprzeciwu przekonaniem, że system przeminie przed końcem 20 wieku- bo przecież sam bardzo chciał tego końca doczekać, niestety zmarł w 1992 jak Mojżesz, nie oglądnąwszy ziemi obiecanej z bliska),
........że udało mi się w końcu przekonać rodziców, że nie będę kontynuować edukacji, tylko wyjadę w teren z potrzebami (zgroza!).

No i trafiłem, jako nieopierzony 18latek na terenz tzw „potrzebami”, gdzie zderzyłem się z rzeczywistością- zero życiowego doświadczenia, punkty na zebraniach na okrągło, w kapsie wiatr wieje- wydorośleć trza było w ‘tri miga’. Pomocy ‘duchowej’ nie było za wiele dostępnej dla takiego dzieciaka. Jakoś wytrzymałem trzy lata, obserwując z boku gospodarcze przemiany, to jak młodzi się odnajdują i rozwijają w nowej rzeczywistości. A to zainteresowanym dawałem korepetycje z matematyki i chemii „po godzinach” służby, a to byłem powiernikiem ludków z problemami, które mnie samego przerastały…

Tak pojawiła się deprecha: „co ja tu robię?!” Pracuję jak wół i poświęcam cały swój czas wszystkim ludkom, ale nie widać, ażeby czyniło mnie to w 100% szczęśliwym ☹.  Rozmyślałem o swoim życiu i przyszłości, coraz bardziej żałując, że nie dokończyłem swojej szkoły, tak jak inni rówieśnicy to zrobili. Czułem się bardzo wyobcowany i niedoceniony. Na kongresach „achy i ochy” na temat „jak to ci wspaniali i wykształceni bracia poświęcają życie dla Jehowy”.

Br. Wiwatowski z Warszawy traktowany był jak eminencja na przykład- dodam, że bardzo skromny człowiek w kontaktach z drugimi. Nie znałem go bliżej, ale przypadkiem siedział kiedyś koło nas na kongresie- taki miły introwertyk- absolutnie nie zwracał na siebie uwagi, nie dostrzegłem też „aureoli”.  Widziałem jednak, jak Nadarzyn i starsi traktowali tych pionierów „z papierami” i plecami (czyli „rodzinnymi” powiązaniami), a jak tych „bez”.  Pamiętam też, jak oficjele z BO (jeszcze w Markach p. Warszawą) traktowali młodych, starających się o zaświadczenie do WKU. Czekaliśmy w kilku na korytarzu na piętrze, taki duży hol był. Wyszedł ktoś, chyba to był Tomaszewski, albo Mielczarek- nie jestem pewny ale taki wysoki, postawny brunet. Pozbierał nasze kartki od starszych i zniknął. Po chwili wrócił. Mnie odpuścił łatwo, bo pionierowałem, i chyba dobrą opinię przywiozłem, ale moich towarzyszy opierdzielił równo, że z TAKIMI GODZINAMI to on nie powinien wydać. Żadnego tzw. „braterskiego” traktowania się nie dopatrzyłem. Całkiem niedawno usłyszałem, że CK rozpirzyło polski Komitet Odziału, i zamianowało jakiegoś obcojęzycznego na nadzorcę, wieść gminna niosła, że ze względu na  jakieś „nieprawidłowości w wykorzystywaniu funduszy Króla” do swoich prywatnych celów. Kurna- ‘byznesmeni pełną gębą…. 😉- też o tym słyszeliście?

Spotykałem i nadętych NO (w większości już po przemianach 1989) np. taki jeden chyba znad morza. Nazwiska nie chcę pamiętać. Wpadł na „genialny w swoim rozumieniu” pomysł geograficznej reorganizacji zborów. Porozdzielał rodziny, dziadków od dzieci, długoletnich przyjaciół. Knurów był dosłownie w żałobie. Pojechaliśmy na zgromadzenie do Gliwic, a on ma tam swoją mówkę: Bracia, mamy Wam coś do zakomunikowania. Wszystkie niedawne zmiany zostają niniejszym odwołane. Sala wpada w euforię, ludzie wstają, klaszczą, płaczą. A On spokojnie ciągnie dalej:”Wszyscy, którzy się cieszą, zdradzają brak usposobienia duchowego”. Normalnie zamarliśmy.

Teraz, po latach to wydaje mi się to TAK NIEPRAWDOPODOBNE, że aż proszę moich znajomych z okolicy (Aliki, proszę popytaj, bo pewnie jeszcze niektórzy pamiętają), którzy to przeczytają o weryfikację- pamiętajcie, nie obrażę się. Chciałbym mieć pewność, że to nie był zły sen ani wytwór mojej wyobraźni.

Kiedyś przeżyłem tez bardzo smutne wydarzenie: jeden z moich starszych (do dzisiaj „BUC” przez duże B), wyraził się publicznie, że takim bez wykształcenia i ubezpieczenia to tylko „iść się powiesić”. Wstrząsnęło to „mła” do głębi.
Coś jeszcze bardziej strasznego stało się krótko później ☹, najfajniejszy (taki skromny chłopak) syn tego właśnie starszego powiesił się po zawodzie miłosnym. Nie byłem w stanie wejść do kostnicy. Od tamtej pory bardzo staram się nie rzucać gównianych słów na wiatr, bo wiem, że życie nie jest sprawiedliwe, a nie chciałbym być nawet słowem „odpowiedzialny” za taką tragedię drugiego człowieka ☹. Po prostu, nie mogę wyobrazić sobie bólu tych rodziców, nawet jeżeli….wiecie o co mi chodzi- NAWET WROGOWI NIE ŻYCZY się takiej tragedii ☹.

Muszę wziąć oddech….

Takich to, różnych „nadzorców” się spotykało….
Krótko potem chyba DŻECHOWA zaingerował 😉 – moja mama z jedna kochaną siostrą z dawnego zboru napisała do mnie list, że mogę wrócić do dawnej szkoły i dokończyć bez chodzenia na zajęcia, zdając tylko egzaminy przed komisją (miałem dobrą opinię w szkole, i jeszcze mnie tam pamiętali o dziwo). Wszystko działo się tak szybko, że nie nadążałem. Tak więc, po kolejnych 12-stu miesiącach miałem wreszcie papierek „technika” w kieszeni- ufffffff!

Co ciekawe, po moim powrocie i trzech lat gorliwej służby, oraz pozytywnej opinii z poprzedniego zboru- nie zamianowali mnie na sługę hehe. Było w moim rodzinnym zborze kilku starszych co mnie lubiło (głownie takich duchowych „dziadków”), niestety/albo stety- więcej było tych co mnie nie lubiło. Na jakiś czas przynajmniej mogłem skupić się na życiu i zaniedbanej nauce 😊 Co cię nie zabije, to cię WZMOCNI? Hehehe

Aktywność utrzymywałem, ale już nie taką jak kiedyś. Najcudowniejsze spotkało mnie jednak niebawem 😉. Już miałem ochotę wymigać się od głoszenia z pionierką pomocniczą tego deszczowego grudniowego dnia…….jak pamiętam, to powiedziałem jej, że mam „zespół napięcia przedmiesiączkowego, i chyba lepiej byłoby żebyśmy nie poszli dzisiaj (sic!) hehe. Nie uwierzyła 😉 , a że miała jakieś zaległości, jak to zwykle bywało z pionierami (ze mną też swego czasu!) to nie miałem serca jej odmówić.

No i spotkałem tę cuuuuuudną katoliczkę, o której wiedziałem tylko, że śpiewa sopranem klasyczne kawałki, a nawet w krakowskiej Piwnicy pod Baranami udało jej się wystąpić z ich zespołem poezji śpiewanej. Jak dla mła- Fascynujące! 😉 Powziąłem więc przebiegły, lisi plan hehehe…. Pytam: czy miała okazję śpiewać „kawałki” Mesjasza J.F. Handel-a…mówi, że tak (oczy mi rozbłysły hehe)… to „się” pytam, a czy wiesz o czym się tam śpiewa? 😉 I tak od słowa, do słowa- że o proroctwach Izajasza o raju przywróconym, zmartwychwstaniu itp., itd. Ja wtedy angielskiego ani niemieckiego dobrze nie znałem, ale te „kawałki” to mogłem z głowy recytować hehe, bo znaczenie poznałem z polskich tłumaczeń 😉. W konsekwencji, ta cuuuuudna katoliczka zgodziła się na studium, i tak „studiujemy siebie z różnym skutkiem”, "nienawidzimy się i kochamy" już ponad 20-ścia lat hehe. Oj tam- no, zdarzały się i zdarzają gorsze dni, ale nawet te gorsze stają się śmieszne z czasem.
Później słyszałem, że jeden ze starszych w moim zborze był niepocieszony, że sprzątnąłem Jego synowi sprzed nosa taki kąsek ;-) hehehehe- Przynajmniej raz pokazałem mu wirtualnego FAKA, i się tego nie wstydzę do dzisiaj. >:D

A poza tym, mamy w domu dwóch przystojnych dryblasów, i psa. Starszy na uniwerku na trzecim roku- pasjonat chemii i medycyny. Młodszy w technikum, gry chce programować 😉. A piesek?-  to śliczny Yorek, który, kupiony dla dzieci- został podręcznym „potworem” pana domu hehehe.

Ale wracając do tamtych czasów jeszcze- booom na studentów porwał i mnie, ale dzięki „bogu” poszedłem na kierunek techniczny, który bardzo polubiłem. Pracowałem wtedy jeszcze fizycznie, ale post-komunistyczna dyrekcja mnie lubiła, więc postanowili mi pomóc w opłatach za naukę. Dostałem też dodatkowy, płatny urlop do wykorzystania na zajęcia, a na napisanie pracy to było chyba jeszcze jakieś dodatkowe sześć tygodni? Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu zakładowym, bardzo podobnym do tego, w którym zamieszkałem jako dziecko z rodzicami 😊- dupy nie urywało, ale był totalny spokój i cisza haha.

Niestety, klimat gospodarczy tamtych czasów i rynek pracy- nie pozwalał młodemu na dorobku (bez znaczącej pomocy rodziców)- żyć spokojnie. Każdy domowy sprzęt (lodówka, pralka) kupowało się na raty i spłacało ze śmiesznych wypłat po dwa lata. Na kalkulator na studia to wydałem chyba z pół mojej wypłaty!
Dlatego zdecydowaliśmy się wyjechać za lepszą pracą. Najpierw to była centralna Polska- ale nie wypaliło. Po kolejnym „interwju z idiotami”, na którym dowiedziałem się, że mogą mi zaproponować tylko najmniejszą krajową (a było to biuro projektowe)- coś we mnie pękło.

Na szczęście wtedy dołączyliśmy do Unii, a ja- zupełnie przypadkiem, trzy dni po tym pieprzonym załamującym „interwju”- dostałem propozycję pracy za granicą. Cud Nad Wisłą- prawie dosłownie!
Starsi oczywiście wtrącali MTG (to MTG od naszego Nadaszyniaka 😉)-…… jakie to niebudujące dla zboru, jak to „chleb smakuje tak samo za granicą i w Polsce”, że na pewno nie dadzą mi przekazu z zaleceniem na sługę…. Bla, bla, bla. Nikt nawet nie zapytał, jak MY sobie radzimy, a już jechaliśmy na pożyczkach i pańskiej łasce teściów…. naprawdę ciężko było- kto nie przeżył, ten nie wie.

Trzeba trafu, że mój bank zaproponował mi wtedy kartę kredytową- z której mogłem wyżyć jeden miesiąc, nie płacąc żadnych odsetek. Wiedziałem jednak, że ma to bardzo krótkie nogi, i po prostu muszę stanąć na głowie dla dzieci i żony, choćbym miał pęc, lub wyskoczyć z siebie i stanąć obok żeby znaleźć tę pracę szybko, i wykorzystać ten darmowy miesiąc.

No i tak to wylądowałem w zimny, grudniowy dzień 2005 na obcej ziemi, gdzie nikogo nie znałem blisko, języka mówionego nie za wiele- ale musiałem sobie poradzić- NIE BYŁO innego wyjścia 😊.
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Nadaszyniak w 09 Grudzień, 2020, 13:21
 '.... oczywiście wtrącali MTG od naszego Nadaszyniaka 😉-…… jakie to niebudujące dla zboru, jak to „chleb smakuje tak samo za granicą i w Polsce”, że na pewno nie dadzą mi przekazu z zaleceniem na sługę…. Bla, bla, bla. Nikt nawet nie zapytał, jak MY sobie radzimy, a już jechaliśmy na pożyczkach i pańskiej łasce teściów…. naprawdę ciężko było- kto nie przeżył, ten nie wie. ...'
Witaj Ruben:
Czyżby znalibyśmy się z (Ww),że cytujesz wywołując mnie do tablicy?
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 09 Grudzień, 2020, 13:25
'.... oczywiście wtrącali MTG od naszego Nadaszyniaka 😉-…… jakie to niebudujące dla zboru, jak to „chleb smakuje tak samo za granicą i w Polsce”, że na pewno nie dadzą mi przekazu z zaleceniem na sługę…. Bla, bla, bla. Nikt nawet nie zapytał, jak MY sobie radzimy, a już jechaliśmy na pożyczkach i pańskiej łasce teściów…. naprawdę ciężko było- kto nie przeżył, ten nie wie. ...'
Witaj Ruben:
Czyżby znalibyśmy się z (Ww),że cytujesz wywołując mnie do tablicy?

Nie, Nadaszyniak, pewnie się nie znamy, ale podoba mi się twoja maksyma MTG "moje trzy grosze" :-), już poprawiłem, żeby było jaśniej hehe

A i dziękuję za ciepły komentarz  :) Naprawdę miło mi się zrobiło.
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Nadaszyniak w 09 Grudzień, 2020, 13:41
Ruben kiedy pisze się z marszu to tak wychodzi, wszystko ok-pisz jestem pod wrażeniem Twoich postów  :)
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 09 Grudzień, 2020, 18:25
Ruben super retrospekcja. Wspólnych wspomnień cała masa , żeby nie powiedzieć kupa :)
Oranżada w woreczku ze słomką ,oranżada w proszku ,temperówka z żyletką, tarcza szkolna na rękawie,tarcza czerwona wzorowy uczeń (takiej się nie dopracowałem ;-)- uwaga Rubenowa haha),fartuszki w szkole, vibovit , syfon z nabojami ,znikopis,mydło w kostce włożone do siatki po marchewce i zawieszone przy kranie i twoje gumy , tworzyło nasze pokolenie :)
P.S Czy to w tym Knurowie mieszkał Jurek Dudek?

---dosłownie wszystko z wymienionych hehe :D, vibovit jedzony na przerwach językiem na sucho (pomijam, jak "graficznie" twarz wyglądała po takiej konsumpcji, i język hehe), woda 'niemoralna' ze szklanego syfonu (nabijanego w punkcie) była, taki na naboje- w domu, ja pamietam tylko gumy Donaldy, Turbo były chyba później albo w innych rejonach,....

Taaaaa... Jerzy Dudek to był z Knurowa :D (debiut w Concordia Knurów)- na takim zapyziałym stadioniku "pod" kopalnią i śmierdzącą koksownią zaczynał hehehe....... to były czasy!
Pozdrawiam!
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 09 Grudzień, 2020, 22:06
Super! 😊 Pisz dalej bo świetnie się czyta twoje wspomnienia.

Miałam babcie na śląsku (Katowice), więc częsc dzieciństwa tam spędziłam...kluski ślaskie z dziurką  i rolada to do dziś moj ulubiony zestaw obiadowy 😋
No i kto by nie pamiętał gum do żucia Donalda lub Turbo 🤗
Tylko jakoś nie wiem czemu, ale żeby delektować się smakiem banana nigdy go nie ktoiłam, tylko ssałam😂 (żeby nikomu tu grzeszne myśli nie przyszły do głowy)

Takajaja, ja zawsze oddawałem roladę za kluski ze sosem w dziurkach - mojemu młodszemu bratu.  Chłopaki to zawsze kroili banana w plasterki hehe, nie wiedziałem ze koleżanki wolą inaczej ;-) Żartuje!!! Przytulas!!! Zlot w Ustroniu będę postulował!   Kiedyś te słynne kremówki spróbuję- jak Papież to lubił, to MUSI być dobre! :D

Swoją drogą, ogladnąłem kiedyś film o przeżyciach Wojtyły w Krakowie, podczas  pogromu Żydów..... mądry film, polecam.
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Aliki w 09 Grudzień, 2020, 23:11
Taaak, Jerzy Dudek chodził do szkoły górniczej na ulicy Szpitalnej, a zaraz obok była moja podstawówka, nr 8. Na stadion chodziłam już jak byłam małą dziołszką, bo mieszkałam w familoku przy starej grubie. I wtedy piłka jeszcze mnie nie interesowała ino ta tytka słonecznika do skubania hihihi.
Pamiętam że jedna fajna sis, Sylwia że Szczygłowic to chwaliła się jakimiś fotkami z młodzieżowych imprez na których bywał też JD...
A ze starszym, który stracił syna byłam na ośrodku pionierskim. Nie dość że tak chrapał że trudno było noc przespać to ogólnie był jakiś dziwak i nie dało się go lubić.

Pisz dalej Ruben... Fajnie że tu trafiłeś. :)
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: farlopa w 10 Grudzień, 2020, 15:21
Tez pamietam A.Bacha,w mieszkaniu moich rodziców na początku lat80 wyświetlał przeźrocza ,w 94 moi rodzice spotkali się z nim i jego żona u niego w domu w Niemczech .Ciekawe czy jeszcze żyje i jesli tak czy dalej kroczy,,drogą prawdy"?
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 11 Grudzień, 2020, 08:15
Ciąg dalszy...

Ta część wspomnień będzie początkowo ciemna, ale- nie zniechęcajcie się :-)
….No więc, stoję na tej obcej ziemi z nadziejami , ale i porażającym strachem w sercu- jak się to wszystko poukłada???. Po kilku godzinach oczekiwania (pierwszy sygnał ostrzegawczy?!) na tzw "rezydenta", który miał mnie odebrać, docieram do miejsca zakwaterowania. Okazuje się, że kilkunastu chłopa mieszka chwilowo w dużym, wynajętym od dewelopera domu(oczekującym chyba na sprzedaż).

W każdej następnej godzinie dowiaduję się, że warunki na miejscu, różnią się od tych proponowanych jeszcze w Polsce. Tak to bywa, gdy trafi się na "Polskie agencje pracy-"krzaki".

Przygnębiony, poszedłem na piechotę (ze 4 km chyba to było, a nie wiedziałem jakim autobusem mogę dojechać) zebranie do lokalnej Sali. Byłem pierwszym Polakiem, z którym mieli do czynienia. Starsze małżeństwo nawet zaprosiło mnie na kolację następnego dnia- cudowni, bardzo skromni i gościnni ludzie. Po raz pierwszy w życiu spróbowałem tradycyjnej kuchni angielskiej (miałem wyobrażenia, że jest dużo bardziej wyrafinowana niż nasza , polska- pomyliłem się hehe). Odwdzięczyłem się, czym miałem- zabrałem ze sobą do samolotu dosłownie dwadzieścia kilogramów polskich wędzonek i słodyczy, które rozdawałem na prawo i lewo hehe.

Pewna 'czarnoskóra' siostra z Jamajki chyba- ostrzegała mnie po zebraniu przed tą "Agencją" i poradziła, żebym szukał czegokolwiek innego, bo okazało się, że Ją również wykorzystywali kilkanaście miesięcy....
Nieciekawie się poczułem- co tu teraz robić? Niestety, nie mam żadnej alternatywy na podorędziu, ale MUSZĘ stanąć na nogi jak najszybciej…
Mówię do współlokatorów wieczorem- „chłopaki, każdy z nas po studiach (tak właśnie było) a mamy nie poradzić sobie w tej sytuacji???... szukajmy innej pracy!”
Kręcili głowami, ale nikt nie poszedł za moją sugestią  :-\


Agencja zaoferowała nam tzw „zero-hours conract” czyli tzw kontakt na zero-godzin, co oznacza, że gwarancji pracy nie ma, może być nawet kilka dni przerwy w pracy, za co nie zapłacą, ale musimy co tydzień płacić haracz za miejsce w dwuosobowym pokoju, płacić za zbiorowy dojazd z miejsca zakwaterowania do fabryki, a tam tylko praca na „taśmie” zamiast tej obiecanej przy „automatyce”….

Na szczęście jestem z tych, którzy potrafią powiedzieć NIE, gdy ktoś przegina pałę i próbuje mnie oszukać.
Miałem w nowym kraju kilkoro znajomych- niezbyt zażyłe znajomości- więc obawiam się do nich zadzwonić po radę- nie było jednak wyjścia z sytuacji  :-\

Telefon odebrała tylko jedna osoba, mój „przyszywany kuzyn”- urodzony w Londynie w czasach jeszcze „przedunijnych”, a jakże – Świadek Jehowy od urodzenia. Oprócz tego oczywistego- również gej, wtedy jeszcze wiernie dreptający co tydzień na wszystkie zebranka, i trzymający się wszystkich zasad „Borg-a”. Nikt, poza nim nie odebrał mojego telefonu. Nikt inny nie UCIESZYŁ się z tego, że jestem na Wyspach. Zdziwił się, że wcześniej mu nie powiedziałem, że przyjeżdżam!

Mówi do mnie: „Ruben, sprawdzam rozkład pociągów… jutro o 6.30 rano masz na lokalnej stacji pociąg do ……… Kupuj bilet i przyjeżdżaj- odbiorę cię ze stacji osobiście. Zamieszkasz u mnie na razie, poszukasz pracy i jakoś się to wszystko ułoży. „Nie bój żaby” (…)
Pakuję manatki, i decyduję spędzić noc na stacji, w oczekiwaniu na pociąg- nie mogłem już znieść tej atmosfery niepewności i poczucia „bycia oszukanym” w miejscu zakwaterowania.
Rano, po trzech i pół godzinach w pociągu docieram na miejsce. Słońce wychodzi zza chmur. Dawid z uśmiechem „dookoła głowy” przytula mnie „na klatę”.

W ciągu trzech następnych dni znajduję z Jego pomocą pierwszą pracę we włoskiej restauracji. Robię zimne przystawki. Przezornie wyrzuciłem z CV wszystkie informacje o wykształceniu i praktyce zawodowej 😉. Praca tylko do Nowego Roku.

Zima 2005/2006, minus 26 w miejscu mojego zamieszkania w Polsce. Woda zamarzła w rurach w łazience. Trzeba coś dzieciom i żonie wysłać jak najszybciej. Później dwie prace po sobie po tzw „domach opieki”- nie wybrzydzam, nawet mi się podoba. Starsi ludzie w większości bardzo mili- postanowili ćwiczyć ze mną mówiony angielski :D  Poprawiam angielski z każdym dniem.

„Kuzyn” przywozi z pracy ogłoszenie o pracę w moim zawodzie. Jedzie ze mną na „interwju”- żebym się nie zgubił, i żby dotrzymać mi towarzystwa. Dostaję pierwszą pracę w swoim fachu. Biuro projektowe. Przyjeżdza żona z dzieciakami: mają wtedy 3 i 6 lat i zero języka. Mieszkamy skromnie, w najbiedniejszej dzielnicy- ale wygodnie. Mamy nawet trzecią sypialnię. „Kuzyn” musi wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania, ponieważ zostało sprzedane. Oczywiste jest, że odwdzięczam się za Jego dobroć i pomoc wobec mnie w trudnych chwilach- zamieszkuje u nas. Załatwiam mu pracę w mojej firmie na stanowisku biurowym.

Po kilku miesiącach znajduje lepszą, i się wyprowadza. Domyślacie się, że był to TEN KUMPEL, o którym pisałem w poście o „różnicach pomiędzy Świadkami Jehowy z różnych krajów?
Niestety, kiedy Jego matka/Świadek Jehowy się dowiedziała, że woli chłopaków- wyrzekła się syna- jedynaka. Dzisiaj mieszka z partnerem w Amsterdamie.

Takie to życie pokręcone- potrafi zaskoczyć. Czasem podaje nam pomocną dłoń ktoś, od kogo byśmy tej pomocy nie oczekiwali. Dobrze jest nie zamykać się na ludzi- oddając tę pomoc, gdy sami jej potrzebują.
U nas poszło już wszystko jak burza. Coraz lepsza praca, lepsze pieniądze. Dzieciaki w mig opanowały język, z lokalnym akcentem nawet. Teraz to już „konie”, które myślą intensywnie o dziewczynach hehe.

A my…. Zaczynamy myśleć intensywnie o powrocie w jakiś cichy, turystycznie i sportowo atrakcyjny zakątek Polski. Kości na stare lata chcemy wygrzewać w Polsce. Ja chcę mieć duży ogród warzywny, ule z pszczołami i kurnik na kurczaki i przepiórki.

Cieszę się, że na „stare lata” opadła mi zasłona. Nagrania tej słynnej tu „Australijskiej Komisji Królewskiej” były dla mnie przełomem. Wszystkie elementy poukładały się w jedną całość, wszystkie wątpliwości odzyskały sens.
Teraz już „Strażnica nie ma nade mną żadnej władzy”- to powiedzenie Gerrit-a Losch-a zostało z dnia na dzień moim ulubionym powiedzeniem.

Już nigdy nie pozwolę „Strażnicy” dyrygować moim życiem, lub życiem moich bliskich. Nie pozwolę jej na manipulowanie sobą w sposobie oceniania innych ludzi, wartości, ludzkiego postępowania, spraw codziennego życia nawet.

To już koniec „Strażnico”- na własne życzenie straciłaś kogoś, kto naprawdę ci głęboko w sercu naiwnie wierzył.
„To, co poprzednie przeminęło”,
„To se ne wrati Panie Hawranek”
To już KONIEC, koniec z głupotami!

Takie to były moje wspomnienia, ze Strażnicą w tle.

Piszcie o swoich- bardzo lubię czytać te Wasze wspomnienia  :D
O wiele bardziej niż kłótnie „o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy” hehe To znaczy- kłóćmy się, ale inteligentnie, i z szacunkiem do poglądów i przeżyć pozostałych interlokutorów.
Postarajmy się zrozumieć, dlaczego ten ktoś inny może mieć inne zdanie, nawet jeśli się z nimi z jakiegoś powodu nie zgadzamy.

Tego sobie i Innym na tym forum serdecznie życzę.
Trzymajcie się kochani!

Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Matylda w 11 Grudzień, 2020, 08:18
Ruben super retrospekcja. Wspólnych wspomnień cała masa , żeby nie powiedzieć kupa :)
Oranżada w woreczku ze słomką ,oranżada w proszku ,temperówka z żyletką, tarcza szkolna na rękawie,tarcza czerwona wzorowy uczeń,fartuszki w szkole, vibovit , syfon z nabojami ,znikopis,mydło w kostce włożone do siatki po marchewce i zawieszone przy kranie i twoje gumy , tworzyło nasze pokolenie :)
P.S Czy to w tym Knurowie mieszkał Jurek Dudek?
Blok bambino, chleb z chrupiacą skórką kupowany na spółę, soki bulgar, Wigry 2 albo Wigry 3, czasopismo Płomyczek.,Świat Młodych jogurty owocowe takie same wcale Polsce, brązowe piórniki drewniane, Dla"doroslych"Zefiry, Caro w niebieskich o sportach nie wspominając.
To sie nie wrati 😞😞😞😞😞

Ruben Twój ostatni wpis odswierzyl też wszystkie moje wspomnienia imigracyjne. Szczerze się wzruszyłam. Naprawdę podobne losy łączą nasze pokolenie. Ja paradoksalnie chociaż jestem ponad 30 lat poza świadkami, nie pomyślałam (głupia) żeby pójść na studia. Za bardzo pochłaniała mnie troska o przetrwanie bo porzucajac sekte zostałam sama jak niechciany pies.
Nie żałuję jednak ani sekundy ze swojego życia "na wolności"
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 11 Grudzień, 2020, 10:40
Blok bambino, chleb z chrupiacą skórką kupowany na spółę, soki bulgar, Wigry 2 albo Wigry 3, czasopismo Płomyczek.,Świat Młodych jogurty owocowe takie same wcale Polsce, brązowe piórniki drewniane, Dla"doroslych"Zefiry, Caro w niebieskich o sportach nie wspominając.
To sie nie wrati 😞😞😞😞😞

Ruben Twój ostatni wpis odswierzyl też wszystkie moje wspomnienia imigracyjne. Szczerze się wzruszyłam. Naprawdę podobne losy łączą nasze pokolenie. Ja paradoksalnie chociaż jestem ponad 30 lat poza świadkami, nie pomyślałam (głupia) żeby pójść na studia. Za bardzo pochłaniała mnie troska o przetrwanie bo porzucajac sekte zostałam sama jak niechciany pies.
Nie żałuję jednak ani sekundy ze swojego życia "na wolności"

To prawda Matylda,
Ja pamiętam jeszcze "Szkiełko i oko"- które kupowała mi mama. Te jogurty były w kwadratowych pudełeczkach- wodniste takie, ALE ZA TO bez tych świńskich zagęszczaczy i konserwantów- psuły się po kilku dniach, więc trzeba bylo na świeżo wypijać, u nas to było "do bułki"... Miałem tego składaka Wigry2- dziadek mi kupił jeszcze na "katolicką komunię"- na krótko przed przygodą ze Swiadkami- na wycieczki szkolne się tym nawet dało jeździć hehe

Wiesz, kiedy ja zaczynałem w Polsce studia, dołączyła do nas Pani Marysia- miała skończone studium policealne w tej samej dziedzinie. Pracowała w biurze projektów i była poniżana przez "magistrów inżynierów". Niedawno zmarł jej na zawał mąż, a dzieci wyjechały na studia.

W wieku 55lat zdecydowała się na studia, i skończyła je z wyróżnieniem PRZED CZASEM (dzięki swojej długoletniej praktyce zawodowej szło jej "jak z płatka").

Jesteśmy młodzi, dopóki sami się takimi czujemy i pozostajemy pozytywnie aktywni!!!
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Takajaja w 11 Grudzień, 2020, 18:00
Ruben, mam pytanko...

W trakcie tych początkowych zagranicznych perypeti byłeś gorliwym Świdkiem Jehowy zapewne. Nie kusilo cię żeby nakablować na kuzyn (że jest gejem)? Lub poprostu z nim pierwsze porozmawiac, aby sprowadzic na dobrą drogę?
Nie baleś sie wtedy, że korzystasz z pomocy "grzesznika"?
Nie baleś się że bedziesz winny krwi, jeśli nie wezmiesz sprawy w swoje ręce?
Jak się wtedy czułeś? Jakie uczucia tobą targały?
Bo teraz masz inne podejscie, ale wtedy....?

P.S przepraszam, mialo być "pytanko"🙄, ale wyszlo więcej
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 11 Grudzień, 2020, 19:05
Hejka Takajaja,
Nie, nie kusiło mnie, chociaż byłem wtedy prawowiernym wyznawcą, to po pierwsze. Wierzylem mu, kiedy mówił, że żyje w celibacie. Sam wierzył głęboko, i jak mówiłem wcześniej- dreptał na wszystkie zebranka, do służby chodził. Wierzył, że to co robi jest dobre.

Po drugie, już wtedy otworzyłem z lekka oczy- NIKT mi tak nie pomógł, jak On. Dosłownie NIKT- to było dla mnie jak kubeł zimnej wody na moją głowę, lub rozżażone węgle- jak ktoś woli. Wcześniej miałem takie wyobrażenia na temat gejów jakie prawdopodobnie mają niektórzy z Was. Tak nas wychowano w Polsce i w Borg-u. Miałem możliwość poznać kogoś bliskiego z tego środowiska, i okazał się zupełnie inny, niż stereotypy o "pedałach". Cały czas mówił, że czeka na Nowy Świat, bo Jehowa go wyleczy. Starsi w Jego zborze również wiedzieli, zwłaszcza od czasu tego cyrku z "siostrą", która próbowała Go wrobić w nie Jego dziecko (pisałem w wątku o różnicach miedzy świadkami Jehowy z różnych krajów): tutaj link: https://sjwp.pl/zycie-zborowe-gloszenie-sale-krolestwa/czy-sj-z-roznych-panstw-sa-inni-niz-nasi/msg227555/#msg227555

Przyznam, że była to dla mnie niespodziewana, przyśpieszona i niełatwa lekcja zrozumienia i tolerancji. Dużo rozmawialiśmy o różnych sprawach, nawet bardzo intymnych.
Dodam, że gdy musiał opuścić wynajmowane mieszkanie, i moja żonka oponowała (bo co powiedzą bracia w zborze) to powiedziałem, że mam "w dupie" ich opinię, bo to nie oni mi pomogli, gdy tego potrzebowałem. Ze dwa dni się o to kłóciliśmy, ale później zrozumiała i było ok.

Później, już w pracy, zetknąłem się ze współpracownikami gejami (architekci), niektórzy poślubieni- miałem okazję spotkać ich partnerów. Normalnie pełny opad szczęki. Nie zachowywali się tak, jak ci słynni zboczeńcy na tzw "Paradach".

Po trzecie, mam jeszcze jeden prywatny powód, którego nie chciałbym dyskutować publicznie (wrażliwe informacje).

Pozdrawiam serdecznie,



 
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Gandalf Szary w 11 Grudzień, 2020, 19:33
Witaj Rubenie, do tej pory się nie przywitałem. Fajnie się Ciebie czyta, pamiętam też te czasy. Pionierowanie, praca, słabe zarobki, plan pioniera powieszony na ścianie, wizyta w Markach po zaświadczenie dla WKU.
Ps. O ile dobrze pamiętam Mielczarek był chyba lekko puszysty i niezbyt wysoki. Choć czas zaciera pamięć. Ja byłem sam jak palec w Markach, na audiencję czekałem w sali na dole. Pamiętam biblioteczkę i publikacje oprawione w skórę. Zrobiło to na mnie wrażenie. U nas na sali były oprawne tomy ale w zwykłych oprawach i w dodatku oprawiane przez braci w zborze, co po domach dorabiali na introligatorstwie.
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Takajaja w 11 Grudzień, 2020, 20:09
Dziekuje za odpowiedz.
Mam podobne po tez wielu przejsciach w zyciu. I powiem ze czlowiek często, gęsto otrzymuje pomoc od osob, po ktorych sie nie spodziewa. A mi osobiscie zawsze chetni do pomocy byly osoby....wroć Świadkowie Jehowy, ktorzy byli przez innych Świadkow Jehowy postrzegani jako "słabi duchowo" bo nie wypowiadali sie elokwentnie na zebraniu lub tez chodzili na nie w kratkę. Nie byli starszymi, nie byli pionierami itp.

Takie postępowanie "zborowe ELIT" dało mi duzo w zborze do myślenia. Słabsi się nie liczą!!! A o miłości duzo się tylko mówi.

Dlatego teraz lata mi kolo d.....(4liter), kto sie zwie SJ, Kk Protestantem, Hetero, Homo, czy Bog wie jeszcze jak... Liczy sie kto jakim czlowiekiem jest w srodku!! I jesli jest to osoba dobra, uczciwa to taką osobe szanuję!
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Dietrich w 11 Grudzień, 2020, 21:05

Mam podobne po tez wielu przejsciach w zyciu. I powiem ze czlowiek często, gęsto otrzymuje pomoc od osob, po ktorych sie nie spodziewa. A mi osobiscie zawsze chetni do pomocy byly osoby....wroć Świadkowie Jehowy, ktorzy byli przez innych Świadkow Jehowy postrzegani jako "słabi duchowo" bo nie wypowiadali sie elokwentnie na zebraniu lub tez chodzili na nie w kratkę. Nie byli starszymi, nie byli pionierami itp.

Takie postępowanie "zborowe ELIT" dało mi duzo w zborze do myślenia. Słabsi się nie liczą!!! A o miłości duzo się tylko mówi.

Dlatego teraz lata mi kolo d.....(4liter), kto sie zwie SJ, Kk Protestantem, Hetero, Homo, czy Bog wie jeszcze jak... Liczy sie kto jakim czlowiekiem jest w srodku!! I jesli jest to osoba dobra, uczciwa to taką osobe szanuję!


Mam bardzo podobne spostrzeżenia... Może zabrzmi to dość lapidarnie, ale milion razy przekonałem się, że im ktoś bardziej "pobożny",  to przy bliższym poznaniu okazuje się większym cwaniakiem, mendą i hipokrytą.  O zborowych elitach, plotach, intrygach, nieczystych interesach, ekscesach damsko-męskich mógłbym napisać grube tomy. 

Najciekawsze jest to, że nawet będąc jeszcze mocno zaangażowany w organizacji jakoś nie potrafiłem dokonać takiego sztywnego podziału: "bracia" oraz reszta świata. Od zawsze było powtarzane: co z tego, że to dobry człowiek. Ale on nie służy Jehowie.  Nie jest dobrym towarzystwem.  Jehowa go zaciupie w Armagedonie, a krukowie trupowi jego oczy wykolą.

Ale członek zboru, któremu można zarzucić wielokrotnie więcej - jest "niedoskonały".  ;D
 
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: NieZnaPrawdy w 20 Grudzień, 2020, 19:55
Ja pamiętam jeszcze "Szkiełko i oko"- które kupowała mi mama.

Też pamiętam i też mama mi je kupowała.
Wcześniej nazwało się Mała Delta, dla odróżnienia od Delty , która jest wydawana chyba do dziś.
Pamiętam artykuł o dinozaurach i moją lekką konsternację bo w Biblii o nich nie było.

Czytywało się jeszcze Kalejdoskop Techniki i Młody Technik.

Przeminęło z wiatrem.....
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Sebastian w 21 Grudzień, 2020, 01:17
  Bardzo dobrze pamietam,też miałem 14 l,mój organizm tego gówna nie przyjął,haftowałem jak po kilku jabolach :)
A ja też miałem 14 lat i stałem w kolejce 3x i napiłem się 3 dawki, bo z rozmów kolejkowiczów zrozumiałem że to chroni przed śmiercią po napromieniowaniu. A ja miałem 14 lat i chciałem żyć (w g... sekciarskie wdepnąłem dopiero kilka miesięcy po katastrofie czarnobylskiej)
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Ruben w 25 Grudzień, 2020, 09:01
Blok bambino, chleb z chrupiacą skórką kupowany na spółę, soki bulgar, Wigry 2 albo Wigry 3, czasopismo Płomyczek.,Świat Młodych jogurty owocowe takie same w calej Polsce, brązowe piórniki drewniane, Dla"doroslych"Zefiry, Caro w niebieskich o sportach nie wspominając.
To sie nie wrati 😞😞😞😞😞

(...)

Ale fajny filmik dzisiaj sobie obejrzałem przy porannej, świątecznej kawce z gruntem i dżindżerem... az się gęba uśmiechneła....



fajnie byłoby wrócić do tych czasów, ze swoim dzisiejszym rozumem hehe  :'(
Tytuł: Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
Wiadomość wysłana przez: Estera w 25 Grudzień, 2020, 09:29
   Ruben.
   Nie rozmydlaj filmami wątku, tylko dawaj następny ciekawy opis swojej historii.
   Ile można czekać, czas wolny, święta, pisz  :-* :-*
   Czekamy.