Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Autor Wątek: Taka sobie Rubenowa historyjka...  (Przeczytany 4495 razy)

Offline Ruben

Taka sobie Rubenowa historyjka...
« dnia: 05 Grudzień, 2020, 21:09 »
witajcie kochani, trochę spóźnione powitanie,  trochę o sobie dzisiaj, pozdrawiam serdecznie

Gdzieś w okolicy 1980 roku zaczęli nas odwiedzać świadkowie, początkowo mamę. Moja mama miała kontakt ze świadkami i poszła  na pare zebrań jakieś 12 lat wcześniej, ponieważ nasza ciotka, weteranka przymusowych robót w faszystowskich Niemczech została Świadkiem ( i jej dzieci) jakoś po wojnie. Jeszcze w latach 1991/1993 spotkałem podczas głoszenia na tych terenach  rodzinę, która twierdziła, że ich nieżyjąca już babcia była Badaczką i czytała książki Rusella, ale nie widziałem tych książek, wiec nie wiem czy istnieli tam Badacze, czy tez rodzina mówiła tak, ale w rzeczywistości  działo się to już w czasach Świadkowskich, czy rzeczywiście Badackich. była w tej okolicy mała grupa starszych wiekiem Świadków, ciocia Helenka, wujek Wicek z żoną Zosią (kochany wujek, ciocia mniej- chociaż szczera, ale nie pamiętam, kto zaczął cały ruch. Moja mama dostała w prezencie pierwszą Biblię, tzw. Gdańską i była na paru zebraniach. Potem ja się urodziłem, brat, i wyjechaliśmy na Śląsk, do Knurowa. Rodzice wcześniej wynajmowali dwa pokoje a tutaj dostali mieszkanie zakładowe z kiblem na półpiętrze- to był luksus. Kobieta, która się wyprowadzała i chyba wyjeżdżała do Niemiec, podarowała moim rodzicom starą książkę, „Kobieta lekarką domową”- pamiętam niemieckie teksty i rysunki medyczne, np. „Przekrój zamrożonego trupa kobiecego” ..... jakieś stare,  niemieckie gazety powtykane w dachówki na strychu. Spędziliśmy tam kilka fajnych lat z pomocą „światowej, katolickiej” rodziny, moi rodzice dostali mieszkanie zakładowe i nową pracę. Bieda piszczała, ale nie mieliśmy źle- miejscowe ciotki/ ślązaczki dbały o nas bardzo. Brat mojego pradziadka wyjechał na Śląsk przed pierwsza wojną światową i miał tam dwie córki. Ślązacy to ludzie-dusza, podzielą się wszystkim, nawet kiedy nie mają czym. Ciotka Róża zabierala nas nas do domu żeby nas wykąpać i nakarmić, Ciotka Hela podobnie- spaliśmy u nich po takiej kąpieli w prawdziwej wannie. Mieli duży ogród na Krywałdzie (gdzie Niemcy produkowali przed pierwsza wojną materiały wybuchowe przed wojna w zakładzie Lignoza. Kiedyś, jeszcze w czasach cesarza ‚Wilusia’ mnóstwo ludzi zginęło podczas wybuchu, kiedy próbowali wskoczyć do wody, która okazała się kondensatem wrzątku :-(. Dotarłem do historycznych zapisków, nie do końca zgodne z moimi wyobrażeniami, choć równie tragiczne- do dzisiaj istnieje zbiorowy pomnik ofiar :’/ Z moich ukochanych ciotecznej (katoliczek)- nikt  już z tych kochanych ludzi nie żyje :-(. Mieli duży, śląski ogród, z gruszkami „klapsami” i starymi czereśniami. Wujek pracował na kopalni i hodował króliki- nie lubiłem kiedy je zabijał na obiad :-( krew wypływała oczami po uderzeniu sztylem szpadla :-(. Nie jestem w stanie tego strawić do dzisiaj. Pamietam buchty drożdżowe z masłem i cynamonem i cukrem w przedszkolu, kaszę mannę na mleku podane podobnie. Jakimś cudem czasami dostawalismy winogrona na podwieczorek, Do dzisiaj robię i uwielbiam kluski śląskie :D, nawet jeśli moja żona, Ślązaczka  ich nienawidzi :D. Powiedziałbym ze wolę kluski niż mięso ( zwłaszcza królików). Pamietam kompoty z gruszek i czereśni. Pamiętam piwnicę  pełną słoików, węgla, wilgoci. Pamietam rodzinne spotkania, oraz to, kiedy wujek Alojz, Ślązak umarł i leżał w kaplicy :-(. Później zamieszkaliśmy w nowym mieszkaniu w  10-cio piętrowcu w Knurowie. Była winda, nie przeszkadzało nam ze hałasowała w nocy, a nasz, dziecięcy pokój był przy głównych drzwiach wejściowych. To było jak zmiana z kurnej mazowieckiej chaty na pałac- piec Junkers w łazience, ciepła woda, kaloryfery, szkoła nr. 5 (głęboka komuna). To nic, że w bloku, w zimie spaliśmy w dwóch pokojach, bo po drugiej stronie kaloryfery nie grzaly.  Ciotki dowoziły gruszki klapsy, do dziś pamietam ich smak. Wtedy pojawili się świadkowie, a mama przypomniała sobie o zebraniach. Nawet fajni byli, co tydzień przychodzili na studium, co tydzień upieczone ciasto, kawa, porządki w domu, ojciec coraz rzadziej pijany. Jakieś ‚zagadki biblijne’ o tym ‚ na czym Ewa wieszała w Raju pieluszki” zgadnąłem... przecież nie mieli dzieci .... och Ruben, jaki ty jesteś mądrusi, puci puci...pierwszy punkt- ” trojkatka” (po rosyjsku) czy jak to się tam nazywa ( słowotok wykuty na pamiec, żeby nie zapomnieć o niczym ważnym). Ciotka Grażyna ( wyglądała jak Jezebel ze Zbioru Opowieści) i wujek Franek (niedoszły ksiądz) wyrabiali godziny na naszej rodzinie. Nie było nic na przymus, ludzie byli jacyś fajniejsi, poszedłem na głoszenie pierwszy raz  zimą na Przyszowice. pamietam, ze miałem czapkę z nutrii i ze sypał śnieg. Wróciłem do domu dumny że wytrwałem. Imponowało mi ze robimy coś na przekór wszystkim. pamietam, jak bardzo chciałem, żeby moi rodzice zostali już zaakceptowani w „prawdzie” i żeby nie nazywali nas już „zainteresowanymi”, tylko „braćmi” :-(  Nie mogłem się doczekać ich chrztu, żeby traktowano nas tak samo jak pozostałych świadków. Nie stało się to automatycznie, trwało kilka lat. Pamietam kochanych ludzi, ciotkę Bożenę W., Grażynę- złote kobiety. Zawsze chodziliśmy razem na zebranie na piechotę, Ciotka Grażyna miała syna Sławka,pomagałem mu z matematyką, wyciągnąłem go z dwôjki na coś lepszego. Chłopak mądry nad wyraz, tylko zakrzyczany. Mam nadzieje że dobrze mu się wiedzie. Po latach dowiedziałem się ze chodził z moja żoną do jednej klasy podstawówki, wtedy, kiedy jeszcze była katoliczką. Jaki świat jest mały. Mały na tyle że dorastaliśmy na jednym podwórku, chodziliśmy do tych samych szkół,  po tych samych chodnikach, to samo podwórko i te same bloki widzieliśmy co rano. Knurów- to moje miasto. Lata szarej komuny, „tyta”(róg obfitości) w pierwszej klasie, siermiężne lamperie, obiady w stołówce szkolnej. To wszystko nie było złe, tylko takie jakieś smutne. pierwsze ‚profanum’ /niecenzuralne słowo, którego nie rozumiałem, za które zostałem ukarany („k****” to chyba było?). Lekcje biologii w zaciemnionej klasie, gdzie na eksponowanym miejscu był 1 ( słownie jeden) mikroskop, wąż zanurzony w płynie konserwującym, szczur w żywicy, sczeżuja (ślimak),  mnóstwo domowych kwiatków - to była pracownia „biologiczna”... ale było fajnie i wystarczało. Na korytarzu, podczas  szkolnej przerwy chodziliśmy jak więźniowie w więzieniu- w kółko. Można było cicho rozmawiać. Nie jestem pewny czy było to normalne. Trochę Oświęcim mi to przypominało po latach.
Nie można było biegać- - to było bardzo niewskazane, każdy odchył był napiętnowany.
Mój pradziadek zmarł gdy miałem 15 lat. On urodził się w w 1903 i uwielbiał Piłsudskiego, którego ja chyba nie lubiłem wtedy.  Prababcia zmarła gdy miałem chyba 19 lat, w 1991- byłem wtedy ‚pionierem’ . Przeżyli pierwsza i drugą wojnę jako świadomi ludzie. Pamietam ich z 1985, życzliwi ludzie, świnki w chlewiku, woda w studni, jabłka w sadzie, stolarka w stodole- cała okolica wspomina ich jako dobrych ludzi po latach :-(
« Ostatnia zmiana: 07 Grudzień, 2020, 20:03 wysłana przez gerontas »


Offline sawaszi

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #1 dnia: 07 Grudzień, 2020, 20:29 »
Ruben dobrze opisałeś swą historie życia swego
Trzymaj się
Pozdrawiam - Zbyszek .


Offline Ruben

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #2 dnia: 08 Grudzień, 2020, 10:23 »
Witajcie!
Trochę niechronologicznie będę opowiadał, bo różne wątki mi na pamięć przychodzą.
Przed czasokresem zboru, moja mama miała też incydent z Adwentyzmem, ale nie pamiętam konkretnych ludzi, chyba ktoś z Jej pracy ją zaintrygował. Kupiła sobie "Wielki Bój" E.G.White i zaczytywała się z wypiekami. To dziwne, ale chyba kupiła ją w 'katolickiej' księgarni Św.Jacka ;-) w Gliwicach. Książka sama w sobie fajnie napisana, w moim stylu- kobitka naprawdę miała talent do ilustrowania historii. Chyba tak samo ją lubiłem jak "Boski Plan Wieków". Oczywiście, wszystko interpretowane 'pod swoje teorie'- ale to nic nowego w sumie ;-). Tak jakoś zaimponowali nam pierwsi Chrześcijanie, i wszelkiej maści późniejsi dysydenci.
To ciekawe, że wszelkie sekty czerpią garściami z pierwszych chrześcijan- w większości 'odstępców' od Judaizmu, jednak same nie tolerują żadnej wolności myślenia. Myślę, że to taka 'ewolucja' społeczna i religii jest bardzo typowa- na początku fajnie, miłość, tolerancja, rodzinne uczucia w małych grupach i zborach- ale z upływem czasu, ktoś zaczyna komplikować, dodawać, nadawać sobie 'statusu', nie tolerować samodzielnego myślenia- aż dochodzimy do gó..na ostracyzmu i tyranii- wszędzie tam gdzie nie ma zewnętrznej kontroli i przyzwolenia na krytyczne myślenie :-/
To już nawet 'wyświechtana' demokracja wygląda lepiej- przynajmniej ci 'u góry' nie są całkowicie bezkarni, bo przekupstwo, skandale, kłamstwo- gdy wyjdzie na jaw- łamie im oficjalną karierę. Wiem, że to może i nie jest dotkliwa kara, bo jak są juz ustawieni, to zawsze ktoś ich 'oprzytuli' do korytka. Ale przynajmniej nie ma oficjalnej-nieoficjalnej NIEOMYLNOŚCI i kultu jednostki. Taka moja dygresyjka ;-)
Wracając do głównego wątku: mama zawsze lubiła dowiadywać się czegoś nowego (myślę, że mam tę przypadłość po niej hehe), od zawsze kupowała mi różne książki, encyklopedie, słowniki, popularnonaukowe- można było też ciekawie porozmawiać.
Ojciec początkowo trzymał się z boku, ale w końcu uległ 'plastikowej uprzejmości' i ' osobistemu  zainteresowaniu' starszego, który razem ze swoją żoną prowadził później z nimi studium. Nie powiem- była to zmiana na lepsze: oderwał się od pijącego towarzystwa, więc i materialnie i emocjonalnie się poprawiło w domu. Pamiętam, kiedy raz wróciliśmy z wakacji- a tu: rodzice sobie 'ciuciają', mają jakieś nowe ciuchy, nową meblościankę kupili (!- tak, istniało coś takiego 'dzieciaki' ;-) )- no suuuuper!. Dorastającym młokosom nie było nic więcej potrzebne, niż spokój w domu.
A jeszcze niedawno ściągałem 'starego' z klatki schodowej, gdy mijali mnie sąsiedzi i koledzy- coś strasznego :-( Zazdrościłem kumplom, że ich ojcowie ciągle coś robią w domu, na działce, kupują gdzieś "Rubiny" i mają kolorowe tv. Kurde, kiedy ktoś mi o kolorowym tv wspomniał, to myślałem, że ja też mam w domu 'kolorowy' - moja dziecięca wyobraźnia 'przerabiała' czarno biały i szary obraz na kolorowy, bez mojej świadomości hehehe.
No, nic to. W końcu przyjęli ten chrzest, nawet jakaś impreza była w domu, prawie jak małe 'wesele' lub komunia ;-). Pamiętam, że życie towarzyskie w zborze kwitło, po części ze względu na chyba bardzo towarzyską i rodzinną naturę Ślązaków, a po części, że prawie wszyscy się znali jeszcze ze świata, z pracy, z podwórka i szkoły. To nawet fajne było.
W okresie stanu wojennego i krótko po nim, niewiele można było ciekawych rzeczy robić, więc aktywność zborowa była odskocznią od burej codzienności (tak, nie było jeszcze ani tabletów, nintendo, jak już ktoś miał te słynne "Paletki" podłączane do TV, to była już sensacja na osiedlu). Czytało się też DUUUŻO, ja to chyba ze trzy razy w tygodniu przynosiłem naręcze z biblioteki. Uwielbiałem Szklarskiego- Tomek, to byłem ja na zagranicznych wojażach w Australii! Moim marzeniem było chyba zamieszkać  w Bibliotece hehe. Boże- to były czasy- wyobraźnia była lekiem na nudę i całe zło świata.
Kiedyś, ktoś stanął pod "Sam-em" z Donaldami i sprzedawał dzieciom, chyba złotówkę kosztował jeden. Takie papierkowe historyjki były w środku- papierek przyjemnie pachniał. Wymienialiśmy się tymi historyjkami, i płaciliśmy z inne 'dobra' jak pieniędzmi.  Niektóre dzieciaki miały rodzinę lub rodziców za granicą- w RFN głównie, więc dostawały zawsze transporty słodyczy.
W sklepach nic kolorowego ani atrakcyjnego nie było- wszystko takie na "minimum-minimorum". Większość tych dzieciaków lubiła się chwalić swoimi 'zapasami' - rzadko poczęstowali nawet kostką czekolady...Moi rodzice, ale i teściowie mieli żelazną zasadę: jak nie masz tyle, żeby się podzielić, to nie pokazuj innym, nie rób im żalu.
Jakimś ,szklokiem’ lub kopalniakiem zawsze można było się podzielić :-). Pomarańcze były raz do roku zimą jak przypłynęły od Fidela ;-), no i- o ile udało się je wystać i kupić te kilka sztuk- ale za to JAK smakowały! - poezja!
A banana to się kroiło w plasterki, coby dłużej się delektować!
Jabłek zawsze mieliśmy na ‚worki’, bo górnikom dowozili w ‚okolicach’ Barbórki i świąt. Uwielbiałem Makintosze(chyba zła pisownia) :D
Przegryzką do książki był stos kanapek.
Takie spokojne to życie było. Dzięki dziadkom na wsi, mieliśmy to co najważniejsze było w tych skromnych czasach.
Pamietam, jak w stanie wojennym wpadł do nas dawno nie widziany wujek(katolik), który wtedy był znanym na Śląsku działaczem solidarności- wiec się ukrywał po plebaniach. Nie poznaliśmy go w pierwszej chwili. Zbladł, gdy rodzice mu powiedzieli, ze ‚znaleźli’ coś nowego w życiu- myślał, ze przeszli na stronę Jedynie słusznej partii hahaha. Odetchnął, gdy usłyszał o Świadkach ;-). Później na krótko wyjechał do Australii, bo wtedy tak pozbywali się niewygodnych dysydentów, ze nawet im pozwalali. Nie odnalazł się tam, i po kilku latach wrócił. Nie żyje już, a my nie mamy kontaktu z ciotka ani dziećmi.
Zebrania, ‚konspiracja’, ‚zapach Hameryki’ gdy czytało się w publikacjach jaka to prężna jest Nowojorska Centrala- to było coś, z czego człowiek chciał się czuć dumny!
Za młody, żeby zauważyć zborową rywalizację starszych czy upierdliwość ciotek-klotek. Aktywność, to był obowiązek, dryl. W sumie, to szkoła teokratyczna mi się podobała. Do dzisiaj nie mam sobie równych w pracy, gdy mam prezentacje, lub temat mam opracować.

Odwaga w kontaktach z ludźmi, i obrona własnego stanowiska tez się wyrobiła dzięki temu wszystkiemu (i głoszeniu)- taki produkt uboczny, a jednak cenny.
No cóż, zaczęły pojawiać się pierwsze ZX- Spectrum, commodore- to był szał. Nie odstąpiłem zaszczytu zaproszenia do domu z takim cudeńkiem. Dobrze ze do szkoły kupili kilka ZX-ów, to się człek chociaż obswoił.

Pamietam, jak poźniej taki sklep otworzyli z używanymi komputerami w Gliwicach na rynku- potrafiłem wieczorem pojechać autobusem, żeby po zamknieciu sklepu przez szybę sobie popatrzeć na te cudeńka hehe.

A kto pamięta smak płynu lugola z 1986? Cokolwiek się działo- to koniec był taki bliski.....Miałem 14 lat wtedy. Myślałem, że cały komplet mojego zboru, z tymi najfajniejszym wujkami i ciotkami przeżyje razem ze mną. Dziś wielu już nie ma wśród żywych. Ich dzieci często i gęsto poza zborem- ironia? Oby im wszystkim dobrze się działo :-)
Pamiętam, jak szybciutko zbieraliśmy kaskę na naszą starą Salę. Poźniej remont wykonany własnymi siłami. Zebrania niedzielne przeniesione wreszcie z domów na Salę. O ludzie- pierwsze zebranie to był jakiś maraton przemówień. Och, jacy wszyscy byli podekscytowani, że to dla „wieczności” poświęcone Jehowie itp., itd. Bez Nadarzynowego kredytu. Dzisiaj już jest nowa sala, wg. Projektu ‘Towarzystwa’, którą trzeba ‘spłacić’ 😉. Gdzie podziały się pieniądze za starą? Trafiły do ‘wspólngo’ wora?!
Na obsłudze to się czekało na ostatnią część-„doświadczenia”. Najfajniejsze były te z innych stron świata. Dziś wiele z tych historii pewnie okazałoby się wyssanych z palca- taki głuchy telefon. A może i nie? Poźniej były zwykle spotkania do późnych godzin nocnych. Pamiętam Adama Bacha, hehe- zastanawiałem się wtedy czy ma coś wspólnego z „moim ukochanym” Janem Sebastianem 😉 Już wtedy miałem takie „nieprawomyślne” zainteresowania, z tym szczególnie nagannym- muzyką sakralną 😉. Poźniej A. Bach chyba wyjechał do RFN, na fali 1985-88 wyjazdów. Taki rozrywkowy był, mam nadzieję, że poza Orgiem.
Bossze- starsi patrzyli na mnie jak na wariata, albo Belzebuba- nawet moi rodzice. Ogólnie, to starsi zawsze byli wobec mnie podejrzliwi- albo tak to tylko odczuwałem. Nie wpisywałem się chyba w akceptowalne schematy bezmózgowego przytakiwania. Niestety, czasami ta zdroworozsądkowość mnie opuszczała, i angażowałem się w zbór całym sercem, czasem zaniedbując naukę. Całe szczęście, nauka zawsze szła mi łatwo, byłem też wyszczekany, więc dawałem sobie nienajgorzej radę. Nie uniknąłem niestety indoktrynizacji, więc i ja zostałem nawiedzonym, pieprzonym pionierem.
CDN
« Ostatnia zmiana: 08 Grudzień, 2020, 11:22 wysłana przez Ruben »


Offline Aliki

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #3 dnia: 08 Grudzień, 2020, 14:01 »
Hej Ruben jak Cię czytam to jakbyś był moim bratem prawie bliźniakiem bo troszkę młodsza jestem. Ten sam klimat - Knurów, kopalnioki, kluski śląskie z roladą, Macintosh... Pionierką też byłam w Knurowie...
 Jesteś PIMO czy POMO bo jeszcze nie ustaliłam? Może odezwiesz się na priv?
« Ostatnia zmiana: 08 Grudzień, 2020, 14:35 wysłana przez Aliki »


Offline Takajaja

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #4 dnia: 08 Grudzień, 2020, 16:55 »
Super! 😊 Pisz dalej bo świetnie się czyta twoje wspomnienia.

Miałam babcie na śląsku (Katowice), więc częsc dzieciństwa tam spędziłam...kluski ślaskie z dziurką  i rolada to do dziś moj ulubiony zestaw obiadowy 😋
No i kto by nie pamiętał gum do żucia Donalda lub Turbo 🤗
Tylko jakoś nie wiem czemu, ale żeby delektować się smakiem banana nigdy go nie ktoiłam, tylko ssałam😂 (żeby nikomu tu grzeszne myśli nie przyszły do głowy)
« Ostatnia zmiana: 08 Grudzień, 2020, 17:47 wysłana przez Takajaja »


Offline Matylda

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #5 dnia: 08 Grudzień, 2020, 19:42 »
Czeee Rubens.
Fajna historia.
Kolorowe i ciekawe życie było wtedy dzięki świadkowaniu,dla nas dzieciaków ,W tych szarych czasach.
Choć byliśmy prześladowani i wyśmiewani przez rówieśników to wśród zborowych ciotek i wujków było fajnie.

Starsza jestem trochę od ciebie w 86 jakoś tak średnią szkołę kończyłam.Nie pamiętam smaku płynu lugola ale pamiętam dzień kiedy to było.Ze szkoły przyjechałam,dojeżdżałam codziennie do Szczecina, a mama już czekała na mnie na ulicy i mówi chyba znowu wojna będzie(stan wojenny miała na myśli),idź do ośrodka zdrowia tam dostaniesz jakiś płyn do picia.
 Moja mama też około 80tego roku "prawdę"poznała.
 Ze Śląska znam brata Manka i jego żonę Marysie.Manek to znany oszust,Kobalt produkował :o :o :o Może znana Ci historia.
Pozdrawiam :)



Offline Ruben

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #6 dnia: 08 Grudzień, 2020, 20:37 »
Hejka Matylda,
Dzięki za pozdrowienia!, Nie, tych oszustów ze Śląska na szczęście nie spotkałem i nie słyszałem o nich- w sumie nie ma mnie tam już dość długo, więc może mi umknęło :-).
Będę się plątał troche w tych wspomnieniach, bo nie piszę ze szkicu hehehe
Fajnie było- to prawda. Pewnie również dlatego, że nie zdawaliśmy sobie sprawy ze wszystkiego, co działo się za kulisami. Może też więcej działo sie bardziej "na spontanie"?

Pamiętam, jak koło 2000 zauważyłem dziwny 'ceremoniał' na Pamiątce- starsi co przynosili emblematy z sali po podaniu usiedli, a inni słudzy im jeszcze raz podali.
Tak się zamyśliłem- po co ten ceremoniał, i skąd nagle się wziął (może nie zauważyłem wcześniej). Pomyślałem wtedy: jeszcze im tylko księżowskie ornaty ubrać i kadzidło do ręki włożyć....
Takie dziwne te fragmenty wspomnień mam do dzisiaj- dużo dobrych, ale też dużo tych nieprzyjemnych, które dopiero teraz zaczynam rozumieć :-/

Pozdrawiam Matylda serdecznie,
Ruben


Offline Michu72

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #7 dnia: 08 Grudzień, 2020, 22:12 »



A kto pamięta smak płynu lugola z 1986? Cokolwiek się działo- to koniec był taki bliski.....Miałem 14 lat wtedy.

  Bardzo dobrze pamietam,też miałem 14 l,mój organizm tego gówna nie przyjął,haftowałem jak po kilku jabolach :)


Offline Nadaszyniak

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 6 000
  • Polubień: 8491
  • Psychomanipulacja owieczek # wielkiej wieży(Ww)
Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #8 dnia: 08 Grudzień, 2020, 22:38 »
Witaj Ruben:
Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile radości, ciepła wniosłeś do Naszej rodzinki na Forum  - pozdrawiam  :)
Czyta się Twój post lekko i  sprawia zaciekawienie z każdym napisanym zdaniem


Offline Ruben

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #9 dnia: 09 Grudzień, 2020, 06:47 »
Hej Ruben jak Cię czytam to jakbyś był moim bratem prawie bliźniakiem bo troszkę młodsza jestem. Ten sam klimat - Knurów, kopalnioki, kluski śląskie z roladą, Macintosh... Pionierką też byłam w Knurowie...
 Jesteś PIMO czy POMO bo jeszcze nie ustaliłam? Może odezwiesz się na priv?

Jak już wiesz, Odezwalem się na priv Aliki :-). Odpowiadam teraz na publiczne pytanie, coby czytelnicy nie błądzili- ja jeszcze jako PIMO, bo za dużo rodziny głęboko wierzącej mam, a nie dam Borg-owi/ starszakom „przyjemności” pozbawienia mnie z nią kontaktu, zanim sami (Borg) nie wylądują na śmietniku historii.
A poza tym, możliwość walki podjazdowej jest dzięki temu DUUZO większa  hehe. Jak to chyba powiedział kiedyś Lloyd Evans(pewny nie jestem, czy nie ktoś z komentarzy pod jednym z Jego filmôw) - „jak cudownie jest mieszkać w umysłach CIala Kierowniczego 24/7 za darmo!”.

Za wszystkie te ichniejsze kłamstwa i manipulacje , jesteśmy w pełni uprawnieni do prowadzenia podjazdowej „theocratic” warfare (nazwałbym to raczej wojną osobistą) w celu ocalenia najbliższych i innych....
« Ostatnia zmiana: 09 Grudzień, 2020, 06:56 wysłana przez Ruben »


Offline HARNAŚ

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #10 dnia: 09 Grudzień, 2020, 07:12 »
Ruben super retrospekcja. Wspólnych wspomnień cała masa , żeby nie powiedzieć kupa :)
Oranżada w woreczku ze słomką ,oranżada w proszku ,temperówka z żyletką, tarcza szkolna na rękawie,tarcza czerwona wzorowy uczeń,fartuszki w szkole, vibovit , syfon z nabojami ,znikopis,mydło w kostce włożone do siatki po marchewce i zawieszone przy kranie i twoje gumy , tworzyło nasze pokolenie :)
P.S Czy to w tym Knurowie mieszkał Jurek Dudek?


Offline Ruben

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #11 dnia: 09 Grudzień, 2020, 12:51 »
No więc, niesiony na fali powszechnego podekscytowania z roku 1989 (upadek Muru Berlińskiego) tak bardzo wierzyłem w swoim malutkim rozumku w nadchodzący bliski koniec (a Wujek Franz plótł z nieznoszącym sprzeciwu przekonaniem, że system przeminie przed końcem 20 wieku- bo przecież sam bardzo chciał tego końca doczekać, niestety zmarł w 1992 jak Mojżesz, nie oglądnąwszy ziemi obiecanej z bliska),
........że udało mi się w końcu przekonać rodziców, że nie będę kontynuować edukacji, tylko wyjadę w teren z potrzebami (zgroza!).

No i trafiłem, jako nieopierzony 18latek na terenz tzw „potrzebami”, gdzie zderzyłem się z rzeczywistością- zero życiowego doświadczenia, punkty na zebraniach na okrągło, w kapsie wiatr wieje- wydorośleć trza było w ‘tri miga’. Pomocy ‘duchowej’ nie było za wiele dostępnej dla takiego dzieciaka. Jakoś wytrzymałem trzy lata, obserwując z boku gospodarcze przemiany, to jak młodzi się odnajdują i rozwijają w nowej rzeczywistości. A to zainteresowanym dawałem korepetycje z matematyki i chemii „po godzinach” służby, a to byłem powiernikiem ludków z problemami, które mnie samego przerastały…

Tak pojawiła się deprecha: „co ja tu robię?!” Pracuję jak wół i poświęcam cały swój czas wszystkim ludkom, ale nie widać, ażeby czyniło mnie to w 100% szczęśliwym ☹.  Rozmyślałem o swoim życiu i przyszłości, coraz bardziej żałując, że nie dokończyłem swojej szkoły, tak jak inni rówieśnicy to zrobili. Czułem się bardzo wyobcowany i niedoceniony. Na kongresach „achy i ochy” na temat „jak to ci wspaniali i wykształceni bracia poświęcają życie dla Jehowy”.

Br. Wiwatowski z Warszawy traktowany był jak eminencja na przykład- dodam, że bardzo skromny człowiek w kontaktach z drugimi. Nie znałem go bliżej, ale przypadkiem siedział kiedyś koło nas na kongresie- taki miły introwertyk- absolutnie nie zwracał na siebie uwagi, nie dostrzegłem też „aureoli”.  Widziałem jednak, jak Nadarzyn i starsi traktowali tych pionierów „z papierami” i plecami (czyli „rodzinnymi” powiązaniami), a jak tych „bez”.  Pamiętam też, jak oficjele z BO (jeszcze w Markach p. Warszawą) traktowali młodych, starających się o zaświadczenie do WKU. Czekaliśmy w kilku na korytarzu na piętrze, taki duży hol był. Wyszedł ktoś, chyba to był Tomaszewski, albo Mielczarek- nie jestem pewny ale taki wysoki, postawny brunet. Pozbierał nasze kartki od starszych i zniknął. Po chwili wrócił. Mnie odpuścił łatwo, bo pionierowałem, i chyba dobrą opinię przywiozłem, ale moich towarzyszy opierdzielił równo, że z TAKIMI GODZINAMI to on nie powinien wydać. Żadnego tzw. „braterskiego” traktowania się nie dopatrzyłem. Całkiem niedawno usłyszałem, że CK rozpirzyło polski Komitet Odziału, i zamianowało jakiegoś obcojęzycznego na nadzorcę, wieść gminna niosła, że ze względu na  jakieś „nieprawidłowości w wykorzystywaniu funduszy Króla” do swoich prywatnych celów. Kurna- ‘byznesmeni pełną gębą…. 😉- też o tym słyszeliście?

Spotykałem i nadętych NO (w większości już po przemianach 1989) np. taki jeden chyba znad morza. Nazwiska nie chcę pamiętać. Wpadł na „genialny w swoim rozumieniu” pomysł geograficznej reorganizacji zborów. Porozdzielał rodziny, dziadków od dzieci, długoletnich przyjaciół. Knurów był dosłownie w żałobie. Pojechaliśmy na zgromadzenie do Gliwic, a on ma tam swoją mówkę: Bracia, mamy Wam coś do zakomunikowania. Wszystkie niedawne zmiany zostają niniejszym odwołane. Sala wpada w euforię, ludzie wstają, klaszczą, płaczą. A On spokojnie ciągnie dalej:”Wszyscy, którzy się cieszą, zdradzają brak usposobienia duchowego”. Normalnie zamarliśmy.

Teraz, po latach to wydaje mi się to TAK NIEPRAWDOPODOBNE, że aż proszę moich znajomych z okolicy (Aliki, proszę popytaj, bo pewnie jeszcze niektórzy pamiętają), którzy to przeczytają o weryfikację- pamiętajcie, nie obrażę się. Chciałbym mieć pewność, że to nie był zły sen ani wytwór mojej wyobraźni.

Kiedyś przeżyłem tez bardzo smutne wydarzenie: jeden z moich starszych (do dzisiaj „BUC” przez duże B), wyraził się publicznie, że takim bez wykształcenia i ubezpieczenia to tylko „iść się powiesić”. Wstrząsnęło to „mła” do głębi.
Coś jeszcze bardziej strasznego stało się krótko później ☹, najfajniejszy (taki skromny chłopak) syn tego właśnie starszego powiesił się po zawodzie miłosnym. Nie byłem w stanie wejść do kostnicy. Od tamtej pory bardzo staram się nie rzucać gównianych słów na wiatr, bo wiem, że życie nie jest sprawiedliwe, a nie chciałbym być nawet słowem „odpowiedzialny” za taką tragedię drugiego człowieka ☹. Po prostu, nie mogę wyobrazić sobie bólu tych rodziców, nawet jeżeli….wiecie o co mi chodzi- NAWET WROGOWI NIE ŻYCZY się takiej tragedii ☹.

Muszę wziąć oddech….

Takich to, różnych „nadzorców” się spotykało….
Krótko potem chyba DŻECHOWA zaingerował 😉 – moja mama z jedna kochaną siostrą z dawnego zboru napisała do mnie list, że mogę wrócić do dawnej szkoły i dokończyć bez chodzenia na zajęcia, zdając tylko egzaminy przed komisją (miałem dobrą opinię w szkole, i jeszcze mnie tam pamiętali o dziwo). Wszystko działo się tak szybko, że nie nadążałem. Tak więc, po kolejnych 12-stu miesiącach miałem wreszcie papierek „technika” w kieszeni- ufffffff!

Co ciekawe, po moim powrocie i trzech lat gorliwej służby, oraz pozytywnej opinii z poprzedniego zboru- nie zamianowali mnie na sługę hehe. Było w moim rodzinnym zborze kilku starszych co mnie lubiło (głownie takich duchowych „dziadków”), niestety/albo stety- więcej było tych co mnie nie lubiło. Na jakiś czas przynajmniej mogłem skupić się na życiu i zaniedbanej nauce 😊 Co cię nie zabije, to cię WZMOCNI? Hehehe

Aktywność utrzymywałem, ale już nie taką jak kiedyś. Najcudowniejsze spotkało mnie jednak niebawem 😉. Już miałem ochotę wymigać się od głoszenia z pionierką pomocniczą tego deszczowego grudniowego dnia…….jak pamiętam, to powiedziałem jej, że mam „zespół napięcia przedmiesiączkowego, i chyba lepiej byłoby żebyśmy nie poszli dzisiaj (sic!) hehe. Nie uwierzyła 😉 , a że miała jakieś zaległości, jak to zwykle bywało z pionierami (ze mną też swego czasu!) to nie miałem serca jej odmówić.

No i spotkałem tę cuuuuuudną katoliczkę, o której wiedziałem tylko, że śpiewa sopranem klasyczne kawałki, a nawet w krakowskiej Piwnicy pod Baranami udało jej się wystąpić z ich zespołem poezji śpiewanej. Jak dla mła- Fascynujące! 😉 Powziąłem więc przebiegły, lisi plan hehehe…. Pytam: czy miała okazję śpiewać „kawałki” Mesjasza J.F. Handel-a…mówi, że tak (oczy mi rozbłysły hehe)… to „się” pytam, a czy wiesz o czym się tam śpiewa? 😉 I tak od słowa, do słowa- że o proroctwach Izajasza o raju przywróconym, zmartwychwstaniu itp., itd. Ja wtedy angielskiego ani niemieckiego dobrze nie znałem, ale te „kawałki” to mogłem z głowy recytować hehe, bo znaczenie poznałem z polskich tłumaczeń 😉. W konsekwencji, ta cuuuuudna katoliczka zgodziła się na studium, i tak „studiujemy siebie z różnym skutkiem”, "nienawidzimy się i kochamy" już ponad 20-ścia lat hehe. Oj tam- no, zdarzały się i zdarzają gorsze dni, ale nawet te gorsze stają się śmieszne z czasem.
Później słyszałem, że jeden ze starszych w moim zborze był niepocieszony, że sprzątnąłem Jego synowi sprzed nosa taki kąsek ;-) hehehehe- Przynajmniej raz pokazałem mu wirtualnego FAKA, i się tego nie wstydzę do dzisiaj. >:D

A poza tym, mamy w domu dwóch przystojnych dryblasów, i psa. Starszy na uniwerku na trzecim roku- pasjonat chemii i medycyny. Młodszy w technikum, gry chce programować 😉. A piesek?-  to śliczny Yorek, który, kupiony dla dzieci- został podręcznym „potworem” pana domu hehehe.

Ale wracając do tamtych czasów jeszcze- booom na studentów porwał i mnie, ale dzięki „bogu” poszedłem na kierunek techniczny, który bardzo polubiłem. Pracowałem wtedy jeszcze fizycznie, ale post-komunistyczna dyrekcja mnie lubiła, więc postanowili mi pomóc w opłatach za naukę. Dostałem też dodatkowy, płatny urlop do wykorzystania na zajęcia, a na napisanie pracy to było chyba jeszcze jakieś dodatkowe sześć tygodni? Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu zakładowym, bardzo podobnym do tego, w którym zamieszkałem jako dziecko z rodzicami 😊- dupy nie urywało, ale był totalny spokój i cisza haha.

Niestety, klimat gospodarczy tamtych czasów i rynek pracy- nie pozwalał młodemu na dorobku (bez znaczącej pomocy rodziców)- żyć spokojnie. Każdy domowy sprzęt (lodówka, pralka) kupowało się na raty i spłacało ze śmiesznych wypłat po dwa lata. Na kalkulator na studia to wydałem chyba z pół mojej wypłaty!
Dlatego zdecydowaliśmy się wyjechać za lepszą pracą. Najpierw to była centralna Polska- ale nie wypaliło. Po kolejnym „interwju z idiotami”, na którym dowiedziałem się, że mogą mi zaproponować tylko najmniejszą krajową (a było to biuro projektowe)- coś we mnie pękło.

Na szczęście wtedy dołączyliśmy do Unii, a ja- zupełnie przypadkiem, trzy dni po tym pieprzonym załamującym „interwju”- dostałem propozycję pracy za granicą. Cud Nad Wisłą- prawie dosłownie!
Starsi oczywiście wtrącali MTG (to MTG od naszego Nadaszyniaka 😉)-…… jakie to niebudujące dla zboru, jak to „chleb smakuje tak samo za granicą i w Polsce”, że na pewno nie dadzą mi przekazu z zaleceniem na sługę…. Bla, bla, bla. Nikt nawet nie zapytał, jak MY sobie radzimy, a już jechaliśmy na pożyczkach i pańskiej łasce teściów…. naprawdę ciężko było- kto nie przeżył, ten nie wie.

Trzeba trafu, że mój bank zaproponował mi wtedy kartę kredytową- z której mogłem wyżyć jeden miesiąc, nie płacąc żadnych odsetek. Wiedziałem jednak, że ma to bardzo krótkie nogi, i po prostu muszę stanąć na głowie dla dzieci i żony, choćbym miał pęc, lub wyskoczyć z siebie i stanąć obok żeby znaleźć tę pracę szybko, i wykorzystać ten darmowy miesiąc.

No i tak to wylądowałem w zimny, grudniowy dzień 2005 na obcej ziemi, gdzie nikogo nie znałem blisko, języka mówionego nie za wiele- ale musiałem sobie poradzić- NIE BYŁO innego wyjścia 😊.
« Ostatnia zmiana: 09 Grudzień, 2020, 13:26 wysłana przez Ruben »


Offline Nadaszyniak

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 6 000
  • Polubień: 8491
  • Psychomanipulacja owieczek # wielkiej wieży(Ww)
Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #12 dnia: 09 Grudzień, 2020, 13:21 »
 '.... oczywiście wtrącali MTG od naszego Nadaszyniaka 😉-…… jakie to niebudujące dla zboru, jak to „chleb smakuje tak samo za granicą i w Polsce”, że na pewno nie dadzą mi przekazu z zaleceniem na sługę…. Bla, bla, bla. Nikt nawet nie zapytał, jak MY sobie radzimy, a już jechaliśmy na pożyczkach i pańskiej łasce teściów…. naprawdę ciężko było- kto nie przeżył, ten nie wie. ...'
Witaj Ruben:
Czyżby znalibyśmy się z (Ww),że cytujesz wywołując mnie do tablicy?


Offline Ruben

Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #13 dnia: 09 Grudzień, 2020, 13:25 »
'.... oczywiście wtrącali MTG od naszego Nadaszyniaka 😉-…… jakie to niebudujące dla zboru, jak to „chleb smakuje tak samo za granicą i w Polsce”, że na pewno nie dadzą mi przekazu z zaleceniem na sługę…. Bla, bla, bla. Nikt nawet nie zapytał, jak MY sobie radzimy, a już jechaliśmy na pożyczkach i pańskiej łasce teściów…. naprawdę ciężko było- kto nie przeżył, ten nie wie. ...'
Witaj Ruben:
Czyżby znalibyśmy się z (Ww),że cytujesz wywołując mnie do tablicy?

Nie, Nadaszyniak, pewnie się nie znamy, ale podoba mi się twoja maksyma MTG "moje trzy grosze" :-), już poprawiłem, żeby było jaśniej hehe

A i dziękuję za ciepły komentarz  :) Naprawdę miło mi się zrobiło.
« Ostatnia zmiana: 09 Grudzień, 2020, 13:27 wysłana przez Ruben »


Offline Nadaszyniak

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 6 000
  • Polubień: 8491
  • Psychomanipulacja owieczek # wielkiej wieży(Ww)
Odp: Taka sobie Rubenowa historyjka...
« Odpowiedź #14 dnia: 09 Grudzień, 2020, 13:41 »
Ruben kiedy pisze się z marszu to tak wychodzi, wszystko ok-pisz jestem pod wrażeniem Twoich postów  :)