No więc, niesiony na fali powszechnego podekscytowania z roku 1989 (upadek Muru Berlińskiego) tak bardzo wierzyłem w swoim malutkim rozumku w nadchodzący bliski koniec (a Wujek Franz plótł z nieznoszącym sprzeciwu przekonaniem, że system przeminie przed końcem 20 wieku- bo przecież sam bardzo chciał tego końca doczekać, niestety zmarł w 1992 jak Mojżesz, nie oglądnąwszy ziemi obiecanej z bliska),
........że udało mi się w końcu przekonać rodziców, że nie będę kontynuować edukacji, tylko wyjadę w teren z potrzebami (zgroza!).
No i trafiłem, jako nieopierzony 18latek na terenz tzw „potrzebami”, gdzie zderzyłem się z rzeczywistością- zero życiowego doświadczenia, punkty na zebraniach na okrągło, w kapsie wiatr wieje- wydorośleć trza było w ‘tri miga’. Pomocy ‘duchowej’ nie było za wiele dostępnej dla takiego dzieciaka. Jakoś wytrzymałem trzy lata, obserwując z boku gospodarcze przemiany, to jak młodzi się odnajdują i rozwijają w nowej rzeczywistości. A to zainteresowanym dawałem korepetycje z matematyki i chemii „po godzinach” służby, a to byłem powiernikiem ludków z problemami, które mnie samego przerastały…
Tak pojawiła się deprecha: „co ja tu robię?!” Pracuję jak wół i poświęcam cały swój czas wszystkim ludkom, ale nie widać, ażeby czyniło mnie to w 100% szczęśliwym ☹. Rozmyślałem o swoim życiu i przyszłości, coraz bardziej żałując, że nie dokończyłem swojej szkoły, tak jak inni rówieśnicy to zrobili. Czułem się bardzo wyobcowany i niedoceniony. Na kongresach „achy i ochy” na temat „jak to ci wspaniali i wykształceni bracia poświęcają życie dla Jehowy”.
Br. Wiwatowski z Warszawy traktowany był jak eminencja na przykład- dodam, że bardzo skromny człowiek w kontaktach z drugimi. Nie znałem go bliżej, ale przypadkiem siedział kiedyś koło nas na kongresie- taki miły introwertyk- absolutnie nie zwracał na siebie uwagi, nie dostrzegłem też „aureoli”. Widziałem jednak, jak Nadarzyn i starsi traktowali tych pionierów „z papierami” i plecami (czyli „rodzinnymi” powiązaniami), a jak tych „bez”. Pamiętam też, jak oficjele z BO (jeszcze w Markach p. Warszawą) traktowali młodych, starających się o zaświadczenie do WKU. Czekaliśmy w kilku na korytarzu na piętrze, taki duży hol był. Wyszedł ktoś, chyba to był Tomaszewski, albo Mielczarek- nie jestem pewny ale taki wysoki, postawny brunet. Pozbierał nasze kartki od starszych i zniknął. Po chwili wrócił. Mnie odpuścił łatwo, bo pionierowałem, i chyba dobrą opinię przywiozłem, ale moich towarzyszy opierdzielił równo, że z TAKIMI GODZINAMI to on nie powinien wydać. Żadnego tzw. „braterskiego” traktowania się nie dopatrzyłem. Całkiem niedawno usłyszałem, że CK rozpirzyło polski Komitet Odziału, i zamianowało jakiegoś obcojęzycznego na nadzorcę, wieść gminna niosła, że ze względu na jakieś „nieprawidłowości w wykorzystywaniu funduszy Króla” do swoich prywatnych celów. Kurna- ‘byznesmeni pełną gębą…. 😉- też o tym słyszeliście?
Spotykałem i nadętych NO (w większości już po przemianach 1989) np. taki jeden chyba znad morza. Nazwiska nie chcę pamiętać. Wpadł na „genialny w swoim rozumieniu” pomysł geograficznej reorganizacji zborów. Porozdzielał rodziny, dziadków od dzieci, długoletnich przyjaciół. Knurów był dosłownie w żałobie. Pojechaliśmy na zgromadzenie do Gliwic, a on ma tam swoją mówkę: Bracia, mamy Wam coś do zakomunikowania. Wszystkie niedawne zmiany zostają niniejszym odwołane. Sala wpada w euforię, ludzie wstają, klaszczą, płaczą. A On spokojnie ciągnie dalej:”Wszyscy, którzy się cieszą, zdradzają brak usposobienia duchowego”. Normalnie zamarliśmy.
Teraz, po latach to wydaje mi się to TAK NIEPRAWDOPODOBNE, że aż proszę moich znajomych z okolicy (
Aliki, proszę popytaj, bo pewnie jeszcze niektórzy pamiętają), którzy to przeczytają o weryfikację- pamiętajcie, nie obrażę się. Chciałbym mieć pewność, że to nie był zły sen ani wytwór mojej wyobraźni.
Kiedyś przeżyłem tez bardzo smutne wydarzenie: jeden z moich starszych (do dzisiaj „BUC” przez duże B), wyraził się publicznie, że takim bez wykształcenia i ubezpieczenia to tylko „iść się powiesić”. Wstrząsnęło to „mła” do głębi.
Coś jeszcze bardziej strasznego stało się krótko później ☹, najfajniejszy (taki skromny chłopak) syn tego właśnie starszego powiesił się po zawodzie miłosnym. Nie byłem w stanie wejść do kostnicy. Od tamtej pory bardzo staram się nie rzucać gównianych słów na wiatr, bo wiem, że życie nie jest sprawiedliwe, a nie chciałbym być nawet słowem „odpowiedzialny” za taką tragedię drugiego człowieka ☹. Po prostu, nie mogę wyobrazić sobie bólu tych rodziców, nawet jeżeli….wiecie o co mi chodzi- NAWET WROGOWI NIE ŻYCZY się takiej tragedii ☹.
Muszę wziąć oddech….
Takich to, różnych „nadzorców” się spotykało….
Krótko potem chyba DŻECHOWA zaingerował 😉 – moja mama z jedna kochaną siostrą z dawnego zboru napisała do mnie list, że mogę wrócić do dawnej szkoły i dokończyć bez chodzenia na zajęcia, zdając tylko egzaminy przed komisją (miałem dobrą opinię w szkole, i jeszcze mnie tam pamiętali o dziwo). Wszystko działo się tak szybko, że nie nadążałem. Tak więc, po kolejnych 12-stu miesiącach miałem wreszcie papierek „technika” w kieszeni- ufffffff!
Co ciekawe, po moim powrocie i trzech lat gorliwej służby, oraz pozytywnej opinii z poprzedniego zboru- nie zamianowali mnie na sługę hehe. Było w moim rodzinnym zborze kilku starszych co mnie lubiło (głownie takich duchowych „dziadków”), niestety/albo stety- więcej było tych co mnie nie lubiło. Na jakiś czas przynajmniej mogłem skupić się na życiu i zaniedbanej nauce 😊 Co cię nie zabije, to cię WZMOCNI? Hehehe
Aktywność utrzymywałem, ale już nie taką jak kiedyś. Najcudowniejsze spotkało mnie jednak niebawem 😉. Już miałem ochotę wymigać się od głoszenia z pionierką pomocniczą tego deszczowego grudniowego dnia…….jak pamiętam, to powiedziałem jej, że mam „zespół napięcia przedmiesiączkowego, i chyba lepiej byłoby żebyśmy nie poszli dzisiaj (sic!) hehe. Nie uwierzyła 😉 , a że miała jakieś zaległości, jak to zwykle bywało z pionierami (ze mną też swego czasu!) to nie miałem serca jej odmówić.
No i spotkałem tę cuuuuuudną katoliczkę, o której wiedziałem tylko, że śpiewa sopranem klasyczne kawałki, a nawet w krakowskiej Piwnicy pod Baranami udało jej się wystąpić z ich zespołem poezji śpiewanej. Jak dla mła- Fascynujące! 😉 Powziąłem więc przebiegły, lisi plan hehehe…. Pytam: czy miała okazję śpiewać „kawałki” Mesjasza J.F. Handel-a…mówi, że tak (oczy mi rozbłysły hehe)… to „się” pytam, a czy wiesz o czym się tam śpiewa? 😉 I tak od słowa, do słowa- że o proroctwach Izajasza o raju przywróconym, zmartwychwstaniu itp., itd. Ja wtedy angielskiego ani niemieckiego dobrze nie znałem, ale te „kawałki” to mogłem z głowy recytować hehe, bo znaczenie poznałem z polskich tłumaczeń 😉. W konsekwencji, ta cuuuuudna katoliczka zgodziła się na studium, i tak „studiujemy siebie z różnym skutkiem”, "nienawidzimy się i kochamy" już ponad 20-ścia lat hehe. Oj tam- no, zdarzały się i zdarzają gorsze dni, ale nawet te gorsze stają się śmieszne z czasem.
Później słyszałem, że jeden ze starszych w moim zborze był niepocieszony, że sprzątnąłem Jego synowi sprzed nosa taki kąsek ;-) hehehehe- Przynajmniej raz pokazałem mu wirtualnego FAKA, i się tego nie wstydzę do dzisiaj.
A poza tym, mamy w domu dwóch przystojnych dryblasów, i psa. Starszy na uniwerku na trzecim roku- pasjonat chemii i medycyny. Młodszy w technikum, gry chce programować 😉. A piesek?- to śliczny Yorek, który, kupiony dla dzieci- został podręcznym „potworem” pana domu hehehe.
Ale wracając do tamtych czasów jeszcze- booom na studentów porwał i mnie, ale dzięki „bogu” poszedłem na kierunek techniczny, który bardzo polubiłem. Pracowałem wtedy jeszcze fizycznie, ale post-komunistyczna dyrekcja mnie lubiła, więc postanowili mi pomóc w opłatach za naukę. Dostałem też dodatkowy, płatny urlop do wykorzystania na zajęcia, a na napisanie pracy to było chyba jeszcze jakieś dodatkowe sześć tygodni? Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu zakładowym, bardzo podobnym do tego, w którym zamieszkałem jako dziecko z rodzicami 😊- dupy nie urywało, ale był totalny spokój i cisza haha.
Niestety, klimat gospodarczy tamtych czasów i rynek pracy- nie pozwalał młodemu na dorobku (bez znaczącej pomocy rodziców)- żyć spokojnie. Każdy domowy sprzęt (lodówka, pralka) kupowało się na raty i spłacało ze śmiesznych wypłat po dwa lata. Na kalkulator na studia to wydałem chyba z pół mojej wypłaty!
Dlatego zdecydowaliśmy się wyjechać za lepszą pracą. Najpierw to była centralna Polska- ale nie wypaliło. Po kolejnym „interwju z idiotami”, na którym dowiedziałem się, że mogą mi zaproponować tylko najmniejszą krajową (a było to biuro projektowe)- coś we mnie pękło.
Na szczęście wtedy dołączyliśmy do Unii, a ja- zupełnie przypadkiem, trzy dni po tym pieprzonym załamującym „interwju”- dostałem propozycję pracy za granicą. Cud Nad Wisłą- prawie dosłownie!
Starsi oczywiście wtrącali
MTG (to MTG od naszego Nadaszyniaka 😉)-…… jakie to niebudujące dla zboru, jak to „chleb smakuje tak samo za granicą i w Polsce”, że na pewno nie dadzą mi przekazu z zaleceniem na sługę…. Bla, bla, bla. Nikt nawet nie zapytał, jak MY sobie radzimy, a już jechaliśmy na pożyczkach i pańskiej łasce teściów…. naprawdę ciężko było- kto nie przeżył, ten nie wie.
Trzeba trafu, że mój bank zaproponował mi wtedy kartę kredytową- z której mogłem wyżyć jeden miesiąc, nie płacąc żadnych odsetek. Wiedziałem jednak, że ma to bardzo krótkie nogi, i po prostu muszę stanąć na głowie dla dzieci i żony, choćbym miał pęc, lub wyskoczyć z siebie i stanąć obok żeby znaleźć tę pracę szybko, i wykorzystać ten darmowy miesiąc.
No i tak to wylądowałem w zimny, grudniowy dzień 2005 na obcej ziemi, gdzie nikogo nie znałem blisko, języka mówionego nie za wiele- ale musiałem sobie poradzić- NIE BYŁO innego wyjścia 😊.