Jak widać, po przebudzeniu, czy nawet po odejściu od zboru, każdy w inny sposób reaguje. Jedni czują się w końcu wolni a drugim doskwiera smutek i czegoś im brakuje.. Dlatego, każdy sam musi przemyśleć jakie skutki wynikną po jego odejściu i czy będą one dla niego dobre. Są osoby, które potrafią szybko odnaleźć się z w nowej sytuacji a są też takie, które potrzebują więcej a nawet dużo więcej czasu.
Moim zdaniem o tym czy wyjście z Orga będzie bolesne czy bezbolesne decyduje sposób przygotowania się do niego.
Najgorzej mają ci, którzy zostają niespodziewanie wykluczeni...
Ale jeżeli ktoś jest obudzonym "odstępcą", to musi podjąć pewne działania żeby jego wyjście przebiegło w miarę gładko.
1. Po pierwsze - nabywanie wiedzy - nie można z czystym sumieniem odejść od Świadków nadal wierząc w ich nauki i uznając, że to religia prawdziwa... trzeba po prostu siąść i czytać, czytać, czytać... i wiedzieć, że w większości są to wymysły Russella i jego następców...
2. Trzeba zorganizować sobie grupę wsparcia - idealnie, gdy będą to fajni odstępcy; oprócz tego trzeba otworzyć się na innych ludzi, zdać sobie sprawę, że poza zborem można poznać wartościowe osoby... i działać... tj. gromadzić te osoby wokół siebie
3. Nie podejmować pochopnych decyzji... w pełni przygotować się psychicznie... co może zająć kilka miesięcy... czasem nawet kilka lat (ale też bez przesadnego zwlekania)
4. Mieć hobby / pasję / zainteresowania.. cokolwiek co zajmie wolny czas
5. Ustalić priorytety i być PEWNYM swojej decyzji o odejściu
Wyjście z orga porównałabym do wyjścia z więzienia. Oglądaliście "Skazanego na Shawshank"?
(tu spojler:
facet niewinnie osadzony w wiezieniu postanowił z niego uciec. Nie usiadł jednak z założonymi rękami, ale systematycznie działał. Codziennie po kryjomu drążył tunel w ścianie swojej celi. Oprócz tego angażował się w życie więzienne, dzięki czemu zdobył zaufanie strażników, którzy zaczęli powierzać mu różne odpowiedzialne zadania. Facet obeznany z bankowością zaczął inwestować ich pieniądze, a przy okazji założył sobie fikcyjne konto, na którym również zbierały się zyski dla niego... Ponadto opracował plan ucieczki, przygotował potrzebne mu narzędzia, ciuchy, sprzęty... a nawet mydło (które się przydało, gdy w końcu wydostał się z więziennego kanału). Gdy w końcu uciekł z więzienia, posiadał fikcyjne dokumenty, posiadał pokaźną sumę pieniędzy i był w stanie zacząć nowe życie. Gdyby facet działał na oślep i nie zabezpieczył się materialnie jeszcze w czasie więziennej odsiadki, to najpewniej skończyłby na ulicy jako bezdomny i zostałby ponownie złapany do więzienia).
Przekładając to na odejście z orga... jeżeli jeszcze będąc w zborze nie zbudujemy sobie sieci znajomych poza organizacją, to odchodząc faktycznie będziemy mieli wrażenie, że odchodzimy do pustki. Ale wystarczy mieć koło siebie zaledwie kilka sprzyjających nam osób (myślę, że na początek 1- 3 osoby śmiało wystarczą) i już nie czujemy się sami.
W zborze zwykle jest ok. 100 głosicieli, ale naprawdę nie potrzebujemy mieć koło siebie aż tylu znajomych! Wystarczy nawet 1 bliska osoba i już żyje się o 50% łatwiej... Każda kolejna osoba to kolejne 20% większego sukcesu...
A druga sprawa to sposób spędzania wolnego czasu. Jeżeli ktoś spędzał go głównie na głoszeniu, to faktycznie może po wyjściu z orga nie wiedzieć co zrobić z czasem... ale jest naprawdę sporo możliwości. Powiadają, że inteligentni ludzie się nie nudzą... i coś w tym jest... na czytanie książek i rozwijanie talentów zawsze warto poświęcić czas!
Ponadto trzeba być całkowicie pewnym decyzji o odejściu... nie może być wahań... Jak się ktoś waha, to widocznie potrzebuje jeszcze czasu na to, aby przemyśleć swoje odejście...
Wcale nie jest łatwe opuścić miejsce w którym się spędziło np. 20 lat życia... ale decyzję tę najczęściej ułatwia nam obojętna postawa członków zboru, którzy mają w dup*e wszystkich tych, których uważają za złe towarzystwo...
De facto to nie ja od nich odchodzę... tylko to oni mnie odrzucają... A jak ktoś mnie olewa, to nie będę się prosić o jego warunkową - wyszkoloną na Strażnicy - miłość.
Gdy się człowiek odpowiednio przygotuje i przetrawi w sobie tę decyzję... oraz poczuje sam na sobie zborowy chłód i znieczulicę, to w tej sytuacji jego oficjalne odejście jest już tylko formalnością....
Wyjściem na wolność... zaczerpnięciem świeżego powietrza poza więziennymi lochami...
A napiszcie czy nie mieliście choć raz poczucia, trudno to określić, ale jakby rewanżu za te wszystkie szablonowe lata? Myśli w stylu: teraz sobie odbiję, będę imprezować, pić i palić, oglądać zakazane filmy itp? Ja czasem się boję, ze po takim całkowitym odejściu może przyjść totalny dół bo przecież nie mam już nic do stracenia. Wówczas zadaje sobie pytanie po co te moje poszukiwania i przebudzenie? Czy po to, aby naprawdę odnaleźć Boga i zaprosić go do swojego życia, ale nie poprzez zniewolenie, czy tez po to żeby żyć dobrze, ale krótko? jestem teraz bombardowana przez męża tekstami w stylu: do czego cię to zaprowadzi? teraz już nic nie będziesz wiedziała, tylko sobie zaszkodziłas tym internetem a jeśli św maja racje to znaczy że szatan już cię dopadł... już nie wspomnę o przekazie zebraniowym, niestety muszę się czasem pokazywać bo sytuacja mnie zmusza. Wówczas sama sobie się dziwie jak to się stało, że wpieprzyłam się w taką sytuację, ja, dorosła kobieta, która ma wolną wolę, która chce być po prostu szczęśliwym i dobrym człowiekiem, dla którego Bóg w życiu ma znaczenie ......
Trafne pytanie... bo taki stereotyp funkcjonuje u Świadków: "wyjdzie z organizacji i zacznie pić, palić, ćpać, hulanki i swawole..."
Może tak być jeśli ktoś się wychowywał w orgu od dziecka i był trzymany na 5 centymetrowym łańcuchu... wtedy chce wszystkiego spróbować i zachowuje się jak nastolatek...
Ale jeżeli ktoś był przeciętnym, normalnym człowiekiem, nie śniącym po nocach o "pysznych papierosach", to będzie żył po prostu tak jak do tej pory...
Jeśli miałabym być złośliwa wobec Świadków, to musiałabym im wytknąć, że te swoje papierochy, ćpanie i zdrady małżeńskie mają już TERAZ w zborach! Tylko świetnie się z tym ukrywają! Zborowa młodzież naprawdę lubi (po cichu) eksperymentować, a małżeństwa świadkowskie sypią się jedno po drugim.
Nieskalane życie Świadków w orgu to po prostu podtrzymywany latami MIT i pobożne życzenie jego wyznawców! Kto nie zna ani jednego Świadka, który nie zostałby w końcu przyłapany na piciu, przemocy wobec rodziny, zdradzie współmałżonka, seksie przedmałżeńskim, ćpaniu... ten niech pierwszy rzuci kamień w "światusa", który robi to samo, ale przynajmniej nie musi się z tym tak ukrywać, bo nie będzie go ścigał komitet sądowniczy!
Jeśli chodzi o wierzenia...
U Świadków system wierzeń jest z góry narzucony i poukładany... wystarczy, ze łyka się bezkrytycznie gotowy "pokarm duchowy" i ma się odpowiedzi na wszystkie życiowe pytania... To wygoda... fajnie jest mieć w miarę spójny system wierzeń... który później od czasu do czasu jest tylko modyfikowany "jaśniejszym światłem". Metaforycznie ten system wierzeń przyrównałabym do oczka wodnego w ogródku - ma określone ramy, wiem jakie ryby w nim pływają, prawie bez problemu je ogarniam..
Po wyjściu od Świadków robi się trudniej, ponieważ system wierzeń = światopogląd metaforycznie można przyrównać do morza, a nawet do oceanu... Okazuje się, że jest bezkres możliwości... Mogę sobie wybrać religię jaką tylko zechcę, mogę zostać ateistą... mogę wierzyć w jakąś naukę, mogę w nią nie wierzyć... Wiele osób może się w tym bezkresie zagubić i chętnie wróciliby do swojej starej kałuży... Zjadanie gotowej papki podanej z góry nie wymaga wysiłku... jednak stworzenie własnej "diety" z różnych produktów stanowi już duże wyzwanie.
Więzień w celi dostaje michę owsianki i zadowolony. A tymczasem na wolności może wejść do supermarketu i kupić do jedzenia co tylko zechce... ale co wybrać? Warzywa, owoce, a może gotowy mix na patelnię już przez kogoś stworzony? Jeśli ktoś sam nie chce lub nie potrafi gotować, to może znów wybrać wygodę i zacząć stołować się w barze mlecznym... znowu łykać to co mu zostanie podane na talerzu... Wyjść z jednej sekty po to, aby trafić do innej, ale prezentującej nieco inne "menu".
Świadkowie chcą udowodnić ludziom, że można poznać wszystkie tajemnice świata i odpowiedzi czytając ich publikację "Czego uczy Biblia" - książeczkę w formacie kieszonkowym. Tymczasem w prawdziwym życiu mamy do wyboru bezkresną wiedzę i nic nie jest pewne na 100%.
Kiedyś by mnie to martwiło, ale pozytywnie na mnie zadziałała książka R. Franza, który stwierdził, że
NIE musimy znać odpowiedzi na wszystkie pytania! Ja sobie tłumaczę to tak: Jezus przyszedł na ziemię i przemawiał do niewykształconych ludzi... którzy mimo wszystko pojmowali jego nauki i zostawali jego naśladowcami. Gdyby bycie dobrym chrześcijaninem wymagało uprzedniego przeczytania 30 tomów opasłych ksiąg, to prawie nikt nie miałby szansy nim zostać. Przesłaniem Jezusa była miłość do Boga i do bliźnich... Nauka "miłuj bliźniego swego" wydaje się tak banalna i oklepana.. tak oczywista... a jak przyjdzie co do czego, to okazuje się, że intelektualiści siedzący całe życie w książkach nie są w stanie jej sprostać. Może dlatego Jezus podkreślał prostolinijne podejście, które mają dzieci...
Załóżmy, że jedyny egzemplarz Biblii istniejący na świecie uległ spaleniu i zachowałby się z niej tylko jeden skrawek ze słowami:
"miłuj bliźniego swego jak siebie samego". A wszyscy ludzie na świecie zastosowaliby się tylko do tej jednej nauki Jezusa (bo reszta Biblii niestety spalona). Jak wtedy wyglądałby nasz świat?...