Bożydar, bardzo ciekawa psychoanaliza. To niezaprzeczalny fakt, że im bardziej zindoktrynowane przez system dziecko, tym bardziej kurczowo trzyma się rodziców w życiu dorosłym, a nawet ciężko mu przeciąć pępowinę.
Niestety, ale tak jest nie tylko u ŚJ. Odkąd zacząłem parać się książkami psychologicznymi zaczęło mi się robić w głowie jaśniej (jaśniejsze światło
), a w sercu spokojniej.
Rodzic, który sam nie dostał bezwarunkowej miłości, i który musiał pracować na zadowolenie swojego rodzica, ten jest wtłoczony w zamianę ról. Tak na prawdę to rodzic ma dogadzać dziecku i być odporny na niepowodzenia dziecka. Z kolei dziecko będące w roli wychowawcy swojego rodzica musi udźwignąć niedojrzałość rodzica i jeszcze swoje niepowodzenia wynikające z normalnego procesu nauki życia. A rodzic niestety i tak ciągle będzie niezaspokojony, bo nawet jeśli dziecko sprosta wymaganiom rodzica to i tak będzie ciągle żle, a poprzeczka pójdzie w górę - czerwony pasek na świadectwie, zgłaszanie się na zebraniach, zostanie głosicielem przed 10 rokiem życia, potem chrzest w okolicy 10 roku życia itd itd.
Wszystko przez to, że rodzic nie mógł być dzieckiem w swoim dzieciństwie i z automatu będzie tłumił w swoim własnym dziecku te same potrzeby. Potem to dziecko najprawdopodobniej zrobi ten sam schemat swojemu dziecku. Dzięki takiej tendencji tworzy się społeczeństwo dorosłych z wyglądu ludzi, a w środku małych niezaspokojonych, rozdrażnionych, niekochanych, domagających się egoistycznych frustratów, którzy potrzebują kontrolować życie innych, bo nie potrafią - a jakby potrafili to nie pozwalają sobie - kontrolować własne życie.
Najlepszym przykładem jest filmik, na którym Piotruś i Zosia przysypiają na zebraniu, a w drodze powrotnej robią w aucie przerażone miny, że czeka ich za to skarcenie - za to, że są dziećmi i nie są w stanie usiedzieć 2h, słuchając spraw dla ludzi dorosłych. W 2 części tego filmu widzimy zdyscyplinowane dzieci siedzące prosto i notujące podczas zebrania... Ja bym zamknął do ciupy tych, którzy stworzyli te toksyczne "bajki". Czy z takich dzieci wyrastają zdrowi dorośli? NIE! Wyrastają pokaleczone dzieci w ciałach dorosłych. Dorośli z nieodbębnionym dzieciństwem zawsze będą mieli niewykształcone cechy dorosłego człowieka.
Pępowina... Rodzic, który nie pozwala dzieku nigdy postawić na swoim nawet w drobnych sprawach nie pozwoli mu wykształcić podejmowania własnych decyzji. Taki rodzic wiecznie poprawia dziecko "co tak krzywo stoisz, jak ty wyglądasz, chodź tutaj, nie wchodź tam, nie pójdziesz, bo to i tamto, nie puszczę, bo narobisz kłopotu sobie i rodzinie itd itd..." W wieku nastoletnim szlabany i zakazy, narzucanie planowania czasu zamiast nauka gospodarowaniem czasu. Nagle taki młody osiąga pełnoletność i następuje zwrot oczekiwań rodziców, mianowicie oczekują, że dziecko będzie miało wszystkie cechy dorosłego jakich taki rodzic nie pozwolił - nie pomógł - wykształcić w dorastającym potomstwie. Jednocześnie chce wiedzieć wszystko co dziecko robi i truje co i jak ma robić. Taki młody człowiek czuje się jak na pępowinie i nie jest w stanie rozwinąć skrzydeł. Tylko niewielki % dzieci jest w stanie urwać się z tej pępowiny i wyjechać daleko poza zasięg toksycznego rodzica. Większość albo mieszka z rodzicami pod jednym dachem, albo podświadomi osiada blisko nich aby rodzice nadal mogli mieć przy sobie kontrolować swoje potomstwo. Tak naprawdę nie potrafią zająć się sobą i potrzebują potomstwa odgrywającego rolę rodzica. Taki rodzic często podświadomie usilnie zniechęca dzieci do wejścia w związek ze zdrową osobą czując, że zejdzie na drugi plan - co nie jest niczym dziwnym... Najlepiej jakby synuś i córcia pionierowali i całe życie żyli bez partnerów. Wtedy wszystkie relacje zostają w toksycznym układzie.
Z tą potrzebą zabijania buntu nie jest do końca tak, że to jest bunt. Dla jednych bunt, a dla innych odmowa. Jeśli dziecko chce nosić zieloną koszulkę, a rodzice odmawiają kupując niebieską to dziecko siłą rzeczy będzie okazywać "bunt". Nie musiałoby tego robić gdyby rodzice nie mieli skrzywień i fanaberii tłumiących kształtowanie się gustu i sposobu bycia dziecka. Przekładając to potem na poważniejsze decyzje takie jak wybór zawodu, typu auta, spędzania wolnego czasu i finalnie decyzji o tym czy to dziecko zechce być w tzw "prawdzie" nadal mamy do czynienia z wyborem młodego człowieka, wyboru jaki należy mu się z urzędu i od samego Boga.
Przyczepianie do tej kwestii łatki "bunt" sugeruje młodemu, że inny wybór jaki dokonał wbrew oczekiwaniom rodziców jest czymś złym, niepoprawnym, a nawet niewybaczalnym. Pojawia się poczucie winy i wstyd, poczucie nieadekwatności, wybrakowania, niedopisania, niezdolności dokonywania dobrych decyzji. Jeśli dodamy do tego syndrom pępowiny i wcielenia się w rolę wychowawcy rodziców to takie dziecko nie opuści "prawdy" w obawie przed przypięciem łatki "buntownika, nieudacznika, raniącego rodziców, braci i całe niebiosa". Dlatego też tak ciężko wyjść wielu braciom z organizacji. Sumując - dlatego, że nie żyją swoim życiem, a raczej życiem rodziców, organizacji, i złudnej idei człowieka postępującego "właściwie" - tak na prawdę postępuję kompletnie niewłaściwie, składając swoją wolną wolę i życie na ołtarzu nieuleczalnych deficytów rodziców i organizacji czerpiącej zyski i siły z mas ludzkich.
Najciekawsze jest to, że takiej osobie wystarczy foch rodzica, braci w zborze, spojrzenie, mimika, ton głosu, czy ominięcie niczym powietrze - i taka osoba szybko zrobi niemal wszystko żeby nie zostać odtrącona, osądzona, uznana za buntownika itd itd. Wszystko to są wprogramowane wzorce jakie kształtują się w pierwszych latach życia dziecka i potem sterują dorosłymi niczym autopilot. To najczęstsze zjawiska odbywające się w ogóle społeczeństwa. Ale jeśli dodamy do tego świadkowskie schematy, bajki z Piotrusiem i Zosią, zebrania, książki, filmy na zgromadzeniach dla dorosłych ŚJ, ciąganie po domach z gazetkami, budzenie w weekendy zamiast pospanie od szkoły, filmy z Letttem żeby chrzcić 10-latki i inne obrzydliwe "zasady" JW - to mamy toksynę 4x4 w wydaniu świadkowskim.
Nie trudno więc teraz ogarnąć dlaczego tak niewielu ŚJ pozwala sobie na otwarcie głowy i powiedzenie "jestem dorosły, wolny, mam mózg i potrafię analizować czy coś jest słuszne czy fałszywe". Po tym jak zacząłem czytać mądre książki zaczęła schodzić mi mgła i wszystko zaczęło być wyraźne. Wspominam o tym pobieżnie w jednym ze swoich nagrań na YT. Potem moja uwaga na zebraniach polegała nie na słuchaniu "prawd" tylko na poddawaniu ocenie tego co słyszę i czytam w przez otrzeźwiały umysł. Nie chwalę siebie, opisuję jak się czułem.
Już nie raz wspominałem tu na forum i wspomnę jeszcze raz. Każdy kto czuje, że utknął w czarnej d... i nie może dać sobie prawa do zrobienia konkretnych zmian w myśleniu, a potem wybraniu swojego miejsca na tym świecie, takiej osobie polecam - wręcz nalegam - przeczytać książki "Toksyczny wstyd" i "Toksyczni rodzice".
Wiele problemów z otworzeniem skrzydeł i opuszczeniem organizacji wynika po części z programów rodzinnych, schematów JW, a najczęściej toksycznej mieszanki obu czynników.
Depresja - tylko i wyłącznie efekt stawiania oporu w umyśle czemuś co dzieje się w realu. Przy czym w realu niczego dana osoba nie chce, nie może, nie pozwala sobie zmienić. A jak wiadomo w organizacji nie wolno niczego zmieniać wg własnej oceny tylko oceny CK. A, że CK każe zacisnąć poślady, piłować na wysokich obrotach, czekać na Jehowę i odmawiać sobie życia - to powstaje wewnętrzny konflikt między postrzeganiem organizacyjnym, a własnym postrzeganiem jakie trzeba uśmiercać dzień po dniu, aby nie "zwariować i nie opuścić jedynej prawdziwej organizacji Bożej". Rzeczywistość jest odwrotna ponieważ pojawia się depresja. Gdyby było inaczej, depresji by nie było. Skala potrzeby wypierania przerasta ludzkie zdolności więc masa konfliktowa jest redukowana przez wprowadzenie kogoś (przez jego własny mózg) w ochronny stan zobojętnienia, zmiany zachowania, a niestety czasem i myśli/prób samobójczych. Choroby psychiczne wynikają z tego, że ktoś nie może unieść danej sytuacji, wydarzenia. Mówiąc w skrócie - "to jest nie do przyjęcia więc będąc otępiały, apatyczny i będąc nie sobą, nie będzie mnie to tak dręczyło, bolało". Więc jeśli jesteś SJ, masz depresję z powodów jakie sam znasz, to albo ryzykujesz zmiany w zachowaniu, albo ucinasz przy d...ie i odpuszczasz żeby nie zwariować. Nie ma lepszej recepty.
Nie chcę wyjść na mądralę, ale 3 lata temu sam potrzebowałem takich namiarów na literaturę, która prostuje nieświadome metody pseudowychowawcze rodziców, szkoły i środowiska świadkowskiego. Przy czym najwięcej "zasług" ma ten pierwszy czynnik, a JW tylko pogłębiło.
Zdanie sobie sprawy z tego, że realizuje się plany i oczekiwania innych ludzi i uświadomienie sobie prawa do odmowy aby to kontynuować jest początkiem wyjścia z lochów, do których większość z nas została wrzucona już jako małe dzieci. Każdy kto przejdzie ten proces zrozumie co mam na myśli. Owszem, nie każdy musiał mieć tak jak ja i tak jak opisałem powyżej o schematach, ale warto zastępować sobie informacje świadkowskie nowymi. Bez tego ani rusz w kierunku nowego życia.
Oczywiście trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że wahadło mocno przechylone od dawna w jedną stronę lubi odbić w drugą, dlatego uporanie się z poczuciem winy w związku z popełnianiem błędów i odreagowaniem jest przydatne. Nie zachęcam nikogo do tego, ale każda skrajność w jakimś stopniu woła o rekompensatę i takie rzeczy się zdarzają. Piszę to głównie jako wiedzę z książek, obserwacji po innych, ale też po części sobie samym.
Jeśli choć jednej osobie pomoże to w wyjściu z cienia i organizacji - znakiem, że warto było siedzieć i pisać te wypociny.