Tazła moje wyrazy współczucia
Opisana przez Ciebie historia, że katolikowi zrobiono świadkowski pogrzeb nie jest dla mnie zaskoczeniem - sama słyszałam o kilku takich przypadkach, z czego jeden całkiem niedawno.
A inny był dość sporo lat temu, ale było to jawne pogwałcenie woli osoby zmarłej. Mąż był Świadkiem, a żona katoliczką - i deklarowała, że nigdy Świadkiem nie chce zostać. Mimo to po jej śmierci mąż się uparł, że będzie miała ona pogrzeb świadkowski i tak też się stało.
Inny przykład to kiebieta, która była poza zborem (zdaje się, że sama odeszła, choć nie jestem na 100% pewna; w każdym razie na pewno już nie Świadek). Zmarła dość wcześnie po ciężkiej chorobie. I również jej rodzina zrobiła świadkowski pogrzeb.
Może ci Świadkowie uważali, że w ten sposób zmarła zostanie zbawiona?!
Myślę, że podział w Twojej rodzinie może się jeszcze bardziej pogłębić gdy przyjdzie do dzielenia spadku. Nie wiem do czego zdolne jest Twoje rodzeństwo, ale może się nagla okazać, że będą się domagali od matki swojej "działki". Znam taką rodzinę (ale nie świadkową), którą śmierć ojca rodziny skłóciła na amen. A to kłócili się o to kto ma zrobić nagrobek i za ile. Gdy jedna córka zrobiła taki drogi, to inne powiedziały "po co taki drogi? My się nie dorzucamy do niego". Ponadto druga córka stwierdziła, że należą jej się pieniądze po ojcu.. o mało nie doszłoby do tego, że matka musiałaby sprzedawać z jej powodu mieszkanie. Trzecia się obraziła, że ta dostała ziemię w spadku, tamta obietnicę mieszkania, a ona nic. Jedna z córek całkowicie zerwała kontakt z matką. A dodam, że ta matka pomagała swoim córkom w opiece nad wnukami i co niedzielę na obiadach u siebie gościła. Minęło już parę lat jak ta kobieta nie widziała swojej wnuczki z powodu zerwanego kontaktu.
Takie sytuacje okołopogrzebowe potrafią wyzwolić z ludzi najgorsze instynkty.
W Waszej rodzinie ten pogrzeb to była taka iskra zapalna. Wypłynęły na wierzch wszystkie skrywane przez lata wzajemne żale, pretensje i spory.
Niestety potoczne powiedzenie, że "z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu" znów się sprawdza.
Dodam, że nawet w tak beznadziejnej sytuacji istnieje szansa na pogodzenie się rodziny (ale za wieeele lat dopiero, gdy emocje opadną) jednak z doświadczenia wiem, że nie jest to możliwe bez udziału osoby działającej w charakterze mediatora (niekoniecznie tego sądowego; chodzi o osobę z zewnątrz, która działałaby w dobrej wierze i z dobrych pobudek... tylko trudno taką znaleźć). Choć w przypadku, gdy jest to rodzina świadkowska, która z góry patrzy na "światusów" mających zginąć w Armagedonie, szanse na to by chcieli się pogodzić można mierzyć nie w procentach, a w promilach.
Życzę Ci spokoju ducha i wytrwałości. W końcu kiedyś... na szczęście... emocje opadną, ale te obecne zjadły Ci dużo nerwów.