Świadkowie Jehowy - forum dyskusyjne

BYLI... OBECNI... => BYŁEM ŚWIADKIEM... nasze historie => Wątek zaczęty przez: Fox w 25 Lipiec, 2016, 02:42

Tytuł: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Fox w 25 Lipiec, 2016, 02:42
Planowałem podzielić się swoją historią jak wszystko już sobie poukładam.
Mógłbym opisać wtedy to i owo na chłodno i bez emocji. Już w paru wątkach mi się zdarzyło ponarzekać, więc postanowiłem również podzielić się swoją historią. W końcu, kto lepiej zrozumie pewne problemy niż wy? :)
Czytałem wiele waszych historii, bo od bardzo dawna zaglądałem na to forum, chociaż się nie rejestrowałem. W ogóle rozmowy forumowe są dla mnie jeszcze sporą nowością (nie za bardzo jeszcze ogarniam wszystko ;)). Wracając jednak do tematu...

Moja historia w organizacji nie jest jakaś szczególna, czy traumatyczna. Wiele waszych problemów nigdy mnie nie dotknęło, ponieważ nie przyszedłem do organizacji szukając prawdy. Gdybym nie urodził się w rodzinie ŚJ, nigdy nawet nie byłbym zainteresowanym. Pewnie porozmawiałbym ze świadkami z czystej ciekawości (jak kiedyś z ciekawości rozmawiałem z mormonami), ale na tym by się skończyło. Po prostu jestem i zawsze byłem taką "jałową glebą". ;)
Urodziłem się i wychowałem w rodzinie bardzo ortodoksyjnych, by nie powiedzieć fanatycznych, świadków. Moja matka była chyba jako jedyna bardziej liberalna, ponieważ była "wychowywana w prawdzie" i bardzo brakowało jej wielu rzeczy. O swoim dzieciństwie wspominałem już wcześniej w innym temacie. W każdym razie nie było tak źle, bo póki byłem wzorowym dzieckiem strażnicy -wszystko było pięknie. Zostałem głosicielem jak miałem 6 lat, więc lepiej być nie mogło.
Nie miałem też nigdy takiego momentu przebudzenia, bo już jako dziecko czułem, że to wszystko jest nie dla mnie. Przede wszystkim nigdy nie kochałem Jehowy. Z tym był zawsze problem, bo nie widziałem sensu w powtarzaniu "jak pięknie Jehowa stworzył to i tamto", również nigdy nie działały na mnie argumenty - "Jehowie to się nie podoba/Jehowie jest przykro". Te ostatnie odbierałem zwłaszcza jako wstęp do bezsensownych rozmów (prowadzących do zakazów czy nakazów). Może to dziwne, ale naprawdę już jako mały dzieciak nie rozumiałem czemu Boga miałoby w ogóle interesować choćby to w co się bawię. Tutaj problemem był też mój starszy brat (de facto przyrodni), który posiadał mentalność mojego ojca i mógł bez końca zachwycać się tym "jak pięknie Jehowa stworzył to i tamto" i na którego jakiekolwiek argumenty o Jehowie od razu działały piorunująco. On był tą wspaniałą "żyzną glebą" (ba, z niego był prawdziwy czarnoziem!) idealnie podatną na indoktrynację. No a ze mnie była taka "jałowa gleba", którą można było orać, nawozić... a i tak nic to nie dawało. Za to byłem cwany (w końcu lis ;)). Tak naprawdę nie wiem kiedy doszedłem do takich wniosków, bo nawet już tego nie pamiętam. Wiem tylko, że przyswoiłem sobie zasady, porządek... trochę jak ze szkołą. Wiedziałem co robić i jak się zachowywać. Miałem punkty, głosiłem, odpowiadałem na zebraniach. Ale było widać, że tego nie lubiłem. Mój brat chodził na zebrania wręcz naćpany szczęściem, ja nie lubiłem chodzić. Nasz zbór upierał się by niedzielne zebrania były zawsze na 9 rano. Wtedy zazwyczaj wychodziła ze mnie cała niechęć, bo nie miałem ani jednego dnia w tygodniu by się wyspać. Szybko też zacząłem być tym złym, małym demonem, nasieniem szatana i tak dalej. Dziadkowie często w ten sposób się do mnie odnosili. Niedawno dowiedziałem się, że powodem były problemy z moją matką, którą trzeba było zmuszać do zebrań jak była mała (no i że o zgrozo wzbudzanie poczucia winy, straszenie śniecią w Armagedonie i opętaniem przez demony na moją matkę bardzo podziałało i ją złamało).
Próbowałem uwierzyć. Przeczytałem całą Biblię, najpierw w przekładzie nowego świata, potem warszawską, gdańską i wujka (ta ostatnia najbardziej mi się podobała). Czytałem też apokryfy, a na pytanie "po co czytasz te bzdury?", odpowiadałem "żeby wiedzieć co mówić w rozmowach na głoszeniu". W ten sam sposób tłumaczyłem też czytanie o innych religiach, czytanie świętych pism z innych religii. Pamiętam, że uwielbiałem książkę "Człowiek poszukuje boga", która (o zgrozo!) zamiast pokazać mi jakie inne religie są głupie i nic nie warte, raczej zachęciła mnie do poszerzania wiedzy. No i poznałem wtedy również buddyzm. ;)
W sumie moje dzieciństwo "w prawdzie" było takim zbiorem wzlotów i upadków. Dość dobrze wychodziło mi udawanie przykładnego małego świadka. Chociaż problemem były moje zainteresowania. Mój brat mając 8 lat mógł czytać w kółko "Największego ze wszystkich ludzi", a ja mając 8 lat wolałem czytać o kosmosie. On mając 10 lat czytał o Mojżeszu, a ja mając 10 lat badałem chronologię faraonów. Pamiętam, że będąc mniej więcej jakoś w trzeciej klasie podstawówki stwierdziłem, że w Strażnicy jest zła chronologia, daty się nie zgadzają, a historia ludzi nie może mieć 6 tysięcy lat, bo to nie ma sensu. Oczywiście świeckie książki i historia są sfałszowane, a ja się interesuje głupotami. Przez wiele lat bardzo często słyszałem argument o sfałszowanych danych naukowych, historycznych, a w ogóle to mam czekać na Jehowę i nie zastanawiać się nad głupotami. Najzabawniejsze było kiedy usłyszałem, że nie mogę rozumieć mojego ulubionego wersetu, bo nie ma jeszcze odpowiedniego światła... i dyskusja: "ale ja rozumiem, tu chodzi o to i to...", i odpowiedzi "ale nie możesz rozumieć, bo my jeszcze tego nie rozumiemy". :D
W wieku 15 lat postanowiłem się ochrzcić, bo sytuacja w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat się strasznie skomplikowała. Za dużo myślałem, wciąż twierdziłem, że coś nie ma sensu, krytykowałem strażnicę i zacząłem się powoli wycofywać z punktów, głoszenia, zbiórek. Na dodatek przestałem jeść mięso, twierdząc iż każde życie jest święte. To był już dowód na moje opętanie przez demony, bo jak wiadomo założenia takie jak szacunek do życia, harmonia i poszukiwanie wiedzy to na pewno dzieło demonów. :) W tamtym okresie strasznie ciężko było mi pogodzić to kim jestem i co myślę, z ciągłym dręczeniem odnośnie bycia złem wcielonym. Było coraz gorzej i wiedziałem, że muszę znów zacząć robić postępy duchowe. Ochrzciłem się, zacząłem więcej głosić, ale tak bardzo nie miałem do tego serca, tak bardzo mnie to męczyło i irytowało, że ciężko było mi wytrzymać.
Nie pamiętam kiedy była omawiana książka "Czego uczy biblia" na zebraniach jako książka do studium, ale było to naprawdę dawno temu jak byłem strasznym dzieciakiem. I już wtedy ta książka budziła we mnie straszną frustrację - nie zgadzałem się ze sporą częścią nauk. Potem już po chrzcie, pamiętam że raz zdarzyło mi się wyjść w trakcie zgromadzenia, bo jakieś sympozjum mnie doprowadziło do szału. Kilka razy też wyszedłem w trakcie zebrań, bo miałem dość. Z roku na rok było gorzej. W wieku 17 lat przestałem chodzić na zebrania, bo czułem się jakbym przebywał w gronie ludzi zahipnotyzowanych albo nakręcanych robotów, zaprogramowanych jedynie na strażnicę.
Były straszne naciski bym zaczął chodzić na zebrania i tak dalej. Wszystko się uspokoiło kiedy jasno dałem im znać, że jeśli nie zostawią mnie w spokoju to pójdę i się odłączę. Dla moich dziadków byłby to straszny wstyd mieć odłączonego w rodzinie, więc przestali. Jedynie ojciec wciąż mnie nawracał, ale na szczęście tylko on jeden. Na całe moje szczęście ominął mnie dzięki temu szał na jw.org. Słyszałem o tym jedynie z opowieści. No i rzecz jasna telewizja jw.org leciała w domu prawie non stop. Czasem się zastanawiałem jak można 10 razy oglądać to samo. Ja nie mogłem słuchać tej propagandy. Moja matka też nie mogła i często pod jakimś pretekstem szła do mnie albo gdzieś ze mną wychodziła z naszego uświęconego domu.
I przyznam, że w tym czasie układało mi się zaskakująco dobrze. Skończyło się kilkugodzinne czytanie tekstów dziennych, przygotowywanie do strażnicy, studium, głoszenie... czy raczej - ja już w tym nie brałem udziału. Miałem czas dla siebie - na hobby, na spanie w weekendy do 12, a nawet na marnowanie czasu. ;) Było mi dobrze jak jest. Co prawda nie chciałem być świadkiem i wiedziałem o tym, ale nie chciałem palić za sobą mostów. Wiedziałem, że w momencie gdy się odłączę nie będzie mowy o normalnym życiu. Rodzina już kiedyś mi pokazała, że w kwestiach wiary jest skłonna zadręczyć. Wiele razy słyszałem nawet szantaż, że jak odejdę to będę musiał sobie radzić sam, nie dostanę nawet grosza pomocy. Chciałem skończyć studia, zdobyć pracę i dopiero wtedy - w pełni przygotowany - odejść. Ale... Rok temu bracia starsi sobie o mnie przypomnieli. Bardzo natrętnie domagając się spotkania, wizyty pasterskiej, czy może w ogóle komitetu (warto wspomnieć, że w naszym zboże praktycznie zwykła pogadanka ze starszymi wyglądała jak mały, dwuosobowy komitet). Na początku ich trochę ignorowałem, wykręcałem się. Ale potem w zborze wybuchła mała afera z oszustwami finansowymi. Publicznie się nie będę wdawał w szczegóły. Niemniej wtedy coś we mnie pękło. Wygarnąłem dość ostro braciom starszym co o tym wszystkim (co dzieje się w zborze) myślę i powiedziałem, że nie życzę sobie rozmawiać. Chyba stwierdzono, że najlepiej byłoby mnie wykluczyć, ale nie było za bardzo o co. Nawet mi wyciągano jakieś stare zarzuty, że kilka lat temu ktoś się zgorszył, bo na swoim profilu miałem w ulubionych cytaty Buddy albo Dalajlamy. :D Co ciekawe nikogo nie gorszyło, że miałem też cytaty Marka Twaina z "Listów z Ziemi" (chyba nikt nie wiedział co to za książka, a przytyki w stronę chrześcijaństwa zawsze są przecież pozytywnie odbierane). Ostatecznie zmusiłem się do bardziej spokojnej rozmowy, na której zdecydowanie powiedziałem, że nie chcę mieć nic wspólnego z tą organizacją.
Co do reszty łatwo się domyślić. Natychmiast dano mi odczuć, że nie jestem już członkiem ich rodziny. Dla mojego brata umarłem, dla dziadków stałem się trędowaty i sama moja obecność w jednym pomieszczeniu była zła, dla ojca byłem odstępcą, bluźniercą, heretykiem i wszystkim innym co najgorsze. Tylko z matką było normalnie - normalnie rozmawialiśmy, kłóciliśmy się, a potem jak byliśmy sami wyrzucaliśmy z siebie całą tą frustrację i zmęczenie sytuacją. Teraz wiem, że od dawna siedział w niej bunt, ale była sama w rodzinie fanatyków. Dopiero cała sytuacja ze mną podziałała na nią w jakiś sposób.
Na początku po odłączeniu przeżywałem skrajne emocje - od załamania tą wrogością (wręcz nienawiścią), wrogość do religii świadków, wrogość do własnej wrogo nastawionej rodziny, ciągłą frustrację, ale też potrzebę zmian na lepsze - chciałem wreszcie żyć po swojemu, wedle swoich przekonań. Próbowałem rozmawiać z rodziną. Liczyłem, że przyjmując postawę spokojną, unikając konfliktu i próbując rozmawiać z rodziną tak by zrozumieli, że nie chcę im szkodzić, ani podważać ich wiary, że zależy mi tylko na moim własnym spokoju. Wydawało mi się, że zaczyna to powoli iść ku lepszemu - dziadkowie się wyprowadzili, więc było nieco spokojniej, parę razy udało mi się nawet normalnie porozmawiać z ojcem. Potem kongres to wszystko uciął. Cóż, chyba najlepiej wiecie dlaczego i co takiego było na kongresie. :)
Kongres podziałał na mojego ojca jak narkotyk. Pewnie spotkaliście się wśród świadków z takim ślepym, wręcz nieprzytomnym zachwytem po obejrzeniu jakiegoś filmiku czy wysłuchaniu wyjątkowo podniosłego przemówienia, prawda? Mniej więcej tak zareagował na to mój ojciec. Ślepy zachwyt, poczucie misji i zmian. Chciał żebym się wyprowadził, bo sieję ferment i chyba emanuję jakimś strasznym złem. Wtedy wybuchła moja matka, na którą ten kongres podziałał wręcz przeciwnie. Powiedziała, że jest jej niedobrze jak słucha i patrzy na to pranie mózgu. Dwa tygodnie temu oficjalnie się odłączyła. Ojciec się wyprowadził z tego siedliska odstępców i wprowadził do dziadków, gdzie w domu panuje duch Jehowy i jw.org.
Kongres podziałał też ciekawie na moją babcię, która przez wiele lat była najgorliwsza w mówieniu mi o tym jakim jestem pomiotem szatana, demonem i jak bardzo nie żałuje tego że zginę w Armagedonie. Chyba trochę krytycznie zaczęła myśleć, bo rozmawiamy. Po raz pierwszy od roku normalnie rozmawiamy - jak wnuczek z babcią. :)
Nieco wstrząsnął mną również fakt, że dopiero teraz po 22 latach naprawdę poznaję swoją matkę. Gdybym nie miał tego szczęścia i nie wrodził się w mojego dziadka (tego złego ;)) pewnie dziś skończyłbym jak ona. Nie chcę tu poruszać jej prywatnych spraw. Powiem ogólnie - jej matka (wspomniana wcześniej babcia) i ojczym zostali świadkami gdy ona była w wieku przedszkolnym. Ze swoim ojcem (tym złym dziadkiem, o którym potem) zamieszkać nie mogła nie był to spokojny człowiek, zwłaszcza w porównaniu z tak idealną parą świadków. Od dziecka przeszła pranie mózgu, podobne do tego które serwowali mi dziadkowie swoim mówieniem mi o demonach i tym że zginę. Wyrobili w niej ciągłe poczucie winy za wszystko, zniszczyli charakter, zmusili do rzucenia szkoły (po co ma kończyć szkołę skoro ma być Armagedon?). Przez całe swoje życie nie miałem pojęcia co się z nią działo wewnątrz. Parę razy nawet obwiniałem ją, że skoro jest po mojej stronie to czemu siedzi i nic nie robi, czemu pozwala na całą tą chorą sytuację. Teraz żałuję, bo wreszcie wiem co się kryło za jej ciągłym oderwaniem od rzeczywistości, wycofywaniem się i unikaniem jakiejkolwiek konfrontacji. Dość powiedzieć, że obecnie wreszcie poszła do psychiatry i na terapię. W ciągu dwóch tygodni odkąd nie ma z nami ojca i jego ciągłego fanatyzmu poznaję swoją matkę jakby była obcą osobą. Na dodatek osobą potwornie okaleczoną przez organizację. Wiecie co mnie najbardziej przeraża? Że ona nie potrafi nawet w takich drobiazgach powiedzieć otwarcie, że czegoś chce lub nie chce. Ciągle muszę się pilnować by zadawać jej pytania tak, by wyrażała swoje potrzeby, nawet jeśli ma to być głupie pytanie o to co by chciała do picia. Nawet przy takich drobiazgach ma odruch by się dostosowywać do mnie, a potem się męczy bo miała ochotę na co innego. I to przekłada się na każdą dziedzinę życia i jest potworne. Pewnie wiele z was dobrze by ją zrozumiało, bo sami wiecie jak organizacja niszczy psychikę. Może nawet ktoś z was doradzi mi jak jej pomóc?
Na koniec może coś pozytywnego w całym tym moim wywodzie. Niedawno odzyskałem kontakt z rodziną, z którą nie utrzymywaliśmy kontaktów. Mój dziadek (ojciec matki) - zły poganin (w tym wypadku dosłownie poganin, ponieważ czci naturę), który był straszliwie demonizowany w rodzinie, zwłaszcza przez babcię, okazał się wspaniałym człowiekiem. Poznałem też rodzinę mojego ojca - bardzo fajną babcię, dziadka, a nawet prababcię. Wszyscy oni bardzo się ucieszyli, że ich wnuk i prawnuk wyszedł z tej sekty (jak sami określili ŚJ). Poznałem kilkoro wujków, oraz kuzyna, który jak się okazało był nieochrzczonym głosicielem. Zrezygnował na krótko przed chrztem. Jak na ironię mój kuzyn jest dla mnie o wiele bardziej bratem niż mój brat. :) Wcześniej znałem tą cześć rodziny jako fanatyków i złych światusów uprzedzonych do ŚJ, którzy sami byli winni rozpadowi rodziny. Tymczasem rzeczywistość była skrajnie inna. W pewnym sensie nawet nie umiem tego opisać. Wydaje mi się, że ta atmosfera, to jak mnie przyjęli to właśnie ta normalność, której brakuje w rodzinach świadków. W każdym razie - wspaniali ludzie. Jeszcze zanim sytuacja w domu się wyklarowała zarówno babcia, dziadek, wujek i dwie ciotki proponowali mi, że mogę się do nich przeprowadzić. Po prostu... dla mnie szok. I tym pozytywnym akcentem zakończmy moja historię. :)

Nie wspomniałem jeszcze o wielu sprawach. Niektóre są dla mnie zbyt bolesne (jak śmierć bliskiej mi osoby i reakcje "Dobrze, że umarła, bo przynajmniej ma szansę zmartwychwstać. Jakby żyła to by zginęła w Armagedonie"), inne chyba zbyt prywatne lub niezbyt nadające się na forum publiczne (jak te sprawy z przekrętami).
Nie napisałem też zbytnio nic o tym jak zostałem buddystą, ale jeśli chcecie - chętnie opowiem. Ale... Wiem, że wielu z was jest bardzo wierzącymi chrześcijanami. Nie chciałbym byście próbowali mnie nawracać na jedyną słuszną drogę, wiarę w natchnienie Biblii, Jezusa, Boga i tak dalej. Buddyzm jest bardzo pozytywną i piękną ideologią, ale może wydawać się też bardzo obcy i często nawet dość dziwny (Spotkałem się już z podejściem, że buddyści wierzą w demony lub są zakamuflowanymi ateistami). Jestem otwarty na dyskusję, ale nie chciałbym by dyskusja przerodziła się w ewangelizację. :)

No i to tyle. Kłaniam się nisko i gratuluję wszystkim, którzy przeczytali ten potok słów. Od razu mi lżej na sercu jak się trochę wygadałem. :D
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: KaiserSoze w 25 Lipiec, 2016, 08:25
Przeczytałem, całkiem sprawnie mi to poszło :)
Piszesz fajnie, nieźle się to czyta, pisz dalej.

Witamy na forum (bo chyba tego nie robiłem wcześniej)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Estrella Despierta w 25 Lipiec, 2016, 09:13
Witaj, Lisku 😊
Bardzo poruszająca historia! Dała mi dużo do myślenia (jaka błaby moja mama, gdyby nie org...) 😔
A jakie masz teraz stosunki z bratem? Rodzice nie mieszkają razem? (Świadkizm rozbija rodziny!) 😡😡
"Rodzina to czasami nie tylko więzy krwi" - moje motto
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Baran w 25 Lipiec, 2016, 09:42
Bardzo ciekawa historia, świetnie opisana.Witam :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Roszada w 25 Lipiec, 2016, 10:08
Najbardziej zaszokowało mnie zdanie:

Zostałem głosicielem jak miałem 6 lat, więc lepiej być nie mogło.


Cholerka pomyślałem, że Ty jeszcze z tego umiałeś wyjść. ;)

Piszesz:
Cytuj
Nie chciałbym byście próbowali mnie nawracać na jedyną słuszną drogę, wiarę w natchnienie Biblii, Jezusa, Boga i tak dalej. Buddyzm jest bardzo pozytywną i piękną ideologią, ale może wydawać się też bardzo obcy i często nawet dość dziwny (Spotkałem się już z podejściem, że buddyści wierzą w demony lub są zakamuflowanymi ateistami). Jestem otwarty na dyskusję, ale nie chciałbym by dyskusja przerodziła się w ewangelizację.

Nie obawiaj się, buddyści są niereformowalni, odporni na chrześcijaństwo.
Miałem kiedyś przygody z nimi w swej poradni religijnej.
Poza tym nie mamy jak Cię nawracać na chrześcijaństwo, bo każde z nas reprezentuje inny jego człon. Tu znajdziesz wszystkie jego formy. :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Exodus w 25 Lipiec, 2016, 10:21
Dołączam się także  i ja do : KaiserSoze ,  Estrella Despierta , Barana i Roszady
 Brawo tankist z wozu '' 102 ''  :) !
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: M w 25 Lipiec, 2016, 10:23
Nie chciałbym byście próbowali mnie nawracać na jedyną słuszną drogę, wiarę w natchnienie Biblii, Jezusa, Boga i tak dalej.

O to się raczej nie bój :). Na forum spotkach przedstawicieli chyba wszystkich możliwych grup wierzeniowych: ateistów, agnostyków, deistów, niezrzeszonych chrześcijan, chrześcijan należących do innych większych kościołów, a nawet jest jeden przynajmniej buddysta oprócz Ciebie ;). Staramy się nie wchodzić sobie w drogę jeśli chodzi o nasze wierzenia, bo nie o tym jest to forum. Chociaż jak nietrudno się domyślić, wszyscy jesteśmy ludźmi i czasami nam to nie wychodzi ;D.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Dietrich w 25 Lipiec, 2016, 10:31
Frapująca historia. Przeczytałem jednym tchem. Cieszę się, że osiągnąłeś pewien stopień normalności i jesteś z dala od ryjących umysły dokonań funkcjonariuszy tej 'bożej organizacji'.  Oby tak dalej. Pozdrawiam gorąco lisku.  :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: chmura w 25 Lipiec, 2016, 15:42
 Jesteś taki młody a udało znaleźć Ci się swoją DROGĘ , wielu ludziom nie udaje się to przez całe życie. Pozdrów mamę ,dobrze że ma ciebie inaczej nie wyrwałaby się z matriksa.  :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Woland w 25 Lipiec, 2016, 16:23
O to się raczej nie bój :). Na forum spotkach przedstawicieli chyba wszystkich możliwych grup wierzeniowych: ateistów, agnostyków, deistów, niezrzeszonych chrześcijan, chrześcijan należących do innych większych kościołów, a nawet jest jeden przynajmniej buddysta oprócz Ciebie ;). Staramy się nie wchodzić sobie w drogę jeśli chodzi o nasze wierzenia, bo nie o tym jest to forum. Chociaż jak nietrudno się domyślić, wszyscy jesteśmy ludźmi i czasami nam to nie wychodzi ;D.
i jeden Taoista.

Mnie się nie obawiaj , znajdź swoją drogę.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: NiepokornaHadra w 25 Lipiec, 2016, 17:03
Świetnie napisane, przyjemnie się czyta.
Przeszedłeś sporo dzięki organizacji, niezwykłym jest fakt że szybko, bardzo szybko sam zacząłeś myśleć.
Miałeś odwagę dość szybko się odłączyć, żyć po swojemu, gratulacje.
Cieszę się że nie zostałeś sam, masz mamę po swojej stronie i odzyskałeś rodzinę.
Życzę Wam jak najlepiej.
Jeśli chodzi o Twoje obecne poglądy chętnie posłucham, ciekawa jestem, jak doszedłeś do takich a nie innych wniosków. Obiecuję że nie będę Cię nawracać na swoje poglądy, zwykła dyskusja wymiany poglądów dla informacji.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Salome w 25 Lipiec, 2016, 17:18
"Fanatyzm jest jedyną siłą woli, którą mogą osiągnąć także słabi i niepewni".

Friedrich Nietzsche

Witaj na forum Fox
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Blizna w 25 Lipiec, 2016, 18:23
Pewien idiota powiedział kiedyś do mnie, że dobrze że mój ukochany dziadek umarł, bo zmartwychwstanie po Armagedonie.
A za to ten idiota będzie musiał się przed nim tłumaczyć, czemu mnie i moich rodziców dziadek nie zobaczy.
Dodam, że dziadek nie był śJ i według logiki tego idioty ma zmartwychwstać jako tzw. "nieprawy".
Idiota wierzy, że on jako prawy Armagedon przeżyje.
Tak mi się skojarzyło z Twoją wypowiedzią, Fox.
Bardzo interesujący życiorys :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Tazła w 25 Lipiec, 2016, 18:44
Nie chciałbym byście próbowali mnie nawracać na jedyną słuszną drogę, wiarę w natchnienie Biblii, Jezusa, Boga i tak dalej. Buddyzm jest bardzo pozytywną i piękną ideologią, ale może wydawać się też bardzo obcy i często nawet dość dziwny (Spotkałem się już z podejściem, że buddyści wierzą w demony lub są zakamuflowanymi ateistami). Jestem otwarty na dyskusję, ale nie chciałbym by dyskusja przerodziła się w ewangelizację. :)

No i to tyle. Kłaniam się nisko i gratuluję wszystkim, którzy przeczytali ten potok słów. Od razu mi lżej na sercu jak się trochę wygadałem. :D

 Witaj, każde nowe życie rodzi się w blach, dosłownie i w przenośni.
Dzięki za gratulacje, czytało się bardzo fajnie :D były momenty które i mnie nie są obce.

Co do nawracanie to luz, na siłę to się szafę przesuwa. :D
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: parasin w 25 Lipiec, 2016, 23:25
Witaj Lisku.
Bardzo pięknie opowiedziana historia brzydkich wpływów organizacji na życie człowieka.
Jesteś bardzo inteligentnym człowiekiem. Dziękuję za Twoją opowieść. I pozdrawiam serdecznie...
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: PoProstuJa w 29 Lipiec, 2016, 23:47
Zgodzę się z przedmówcami, że Twoja historia jest bardzo ciekawa i pięknie ją opisałeś! Choć treści dużo, to czyta się jednym tchem.
Twój post ma chyba najwięcej polubień na forum ! :)

Pisz, pisz,pisz.. masz talent do tego! :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Jaaqob w 30 Lipiec, 2016, 00:39
MEGA chłopie... jutro doczytam i się odniosę, bo teraz lece spać...
Ale świetne... :)
Pozdrawiam!
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Fox w 11 Sierpień, 2016, 10:07
Dziękuję wszystkim za tak miłe komentarze! :)
Cieszę się, że tyle osób przeczytało taką ścianę tekstu, tak samo jak cieszę się z każdego miłego słowa.

Witaj, Lisku 😊
Bardzo poruszająca historia! Dała mi dużo do myślenia (jaka błaby moja mama, gdyby nie org...) 😔
A jakie masz teraz stosunki z bratem? Rodzice nie mieszkają razem? (Świadkizm rozbija rodziny!) 😡😡
"Rodzina to czasami nie tylko więzy krwi" - moje motto

Z bratem relacji nie mam już żadnej, nie rozmawialiśmy nawet ani razu. Nie mieszkają, bo jak tu mieszkać w domu z dwójką odstępców? Świadkowie rodzin nie rozbijają - tylko odstępcy ;) Naprawdę - mój ojciec czuje się ofiarą prześladowań.


Najbardziej zaszokowało mnie zdanie:

Zostałem głosicielem jak miałem 6 lat, więc lepiej być nie mogło.

Cholerka pomyślałem, że Ty jeszcze z tego umiałeś wyjść. ;)
----
Nie obawiaj się, buddyści są niereformowalni, odporni na chrześcijaństwo.
Miałem kiedyś przygody z nimi w swej poradni religijnej.
Poza tym nie mamy jak Cię nawracać na chrześcijaństwo, bo każde z nas reprezentuje inny jego człon. Tu znajdziesz wszystkie jego formy. :)

Widać lisy są na tyle cwane, że co innego robią, co innego myślą. ;)
Naprawdę, czasem sam się dziwię, że pranie mózgu od dziecka nie miało na mnie takiego wpływu jak na innych.
Odporni, ale za to chętni do dyskusji.
I wspaniale, różnorodność jest piękna i fascynująca. Sam bardzo wiele zawdzięczam muzułmanom, a w mojej odzyskanej rodzinie "ze świata" również znajduje się przepiękny przekrój różnych wyznań - katolicy, prawosławni, protestanci, a nawet poganie. I mnie to fascynuje. :)


O to się raczej nie bój :). Na forum spotkach przedstawicieli chyba wszystkich możliwych grup wierzeniowych: ateistów, agnostyków, deistów, niezrzeszonych chrześcijan, chrześcijan należących do innych większych kościołów, a nawet jest jeden przynajmniej buddysta oprócz Ciebie ;). Staramy się nie wchodzić sobie w drogę jeśli chodzi o nasze wierzenia, bo nie o tym jest to forum. Chociaż jak nietrudno się domyślić, wszyscy jesteśmy ludźmi i czasami nam to nie wychodzi ;D.
Jak mówiłem, cieszę się bardzo. Sam uwielbiam różnorodność światopoglądową, zwłaszcza gdy można o niej dyskutować w miłej atmosferze. :)


Jesteś taki młody a udało znaleźć Ci się swoją DROGĘ , wielu ludziom nie udaje się to przez całe życie. Pozdrów mamę ,dobrze że ma ciebie inaczej nie wyrwałaby się z matriksa.  :)
Pozdrowię, wiem że parę razy zaglądała już na to forum, więc na pewno się ucieszy.


i jeden Taoista.
Mnie się nie obawiaj , znajdź swoją drogę.
Im większa różnorodność - tym ciekawiej można rozmawiać. :)


Świetnie napisane, przyjemnie się czyta.
Przeszedłeś sporo dzięki organizacji, niezwykłym jest fakt że szybko, bardzo szybko sam zacząłeś myśleć.
Miałeś odwagę dość szybko się odłączyć, żyć po swojemu, gratulacje.
Cieszę się że nie zostałeś sam, masz mamę po swojej stronie i odzyskałeś rodzinę.
Życzę Wam jak najlepiej.
Jeśli chodzi o Twoje obecne poglądy chętnie posłucham, ciekawa jestem, jak doszedłeś do takich a nie innych wniosków. Obiecuję że nie będę Cię nawracać na swoje poglądy, zwykła dyskusja wymiany poglądów dla informacji.
W moim wypadku najwyraźniej sprawdziło się przysłowie: "Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu - wilk wilkiem i tak pozostanie" (chociaż u mnie powinno być "lisa" ;)). Jestem widać przykładem człowieka, u którego wrodzony charakter był silniejszy niż wychowanie. Teraz kiedy poznałem swojego złego, pogańskiego dziadka - widzę, że jestem wręcz jak jego klon. Mamy bardzo podobne charaktery, zachowania, nawet wygląd, gesty i mimikę. On też uchodził zawsze za trudnego człowieka, bo od dziecka był zbyt ciekawski, za dużo myślał i wszystko go interesowało. Myślę, że gdybym nie wrodził się w niego, tylko np. w ojca lub matkę, nie udałoby mi się tak wcześnie wyrwać z tej organizacji. Dlatego wciąż sobie żartuję, że jestem tą jałową glebą czy wręcz litą skałą.
Również się z tego cieszę, no i dziękuję! :)


"Fanatyzm jest jedyną siłą woli, którą mogą osiągnąć także słabi i niepewni".

Friedrich Nietzsche

Witaj na forum Fox
Dobrze powiedziane. Witam również :)


Pewien idiota powiedział kiedyś do mnie, że dobrze że mój ukochany dziadek umarł, bo zmartwychwstanie po Armagedonie.
A za to ten idiota będzie musiał się przed nim tłumaczyć, czemu mnie i moich rodziców dziadek nie zobaczy.
Dodam, że dziadek nie był śJ i według logiki tego idioty ma zmartwychwstać jako tzw. "nieprawy".
Idiota wierzy, że on jako prawy Armagedon przeżyje.
Tak mi się skojarzyło z Twoją wypowiedzią, Fox.
Bardzo interesujący życiorys :)
Współczuję, wiem jak takie słowa potrafią potwornie ranić.
Nie ma słów by wyrazić jak obrzydliwe jest tego typu zachowanie.
Z drugiej strony jaka to hipokryzja. Wiele razy słyszałem wśród Świadków bardzo ostre komentarze na temat tego, jak to ci źli katolicy umieszczają na grobach "bóg tak chciał" albo jak jakiś zły ksiądz powiedział, że "taka była wola boska". Jak można to krytykować, samemu mówiąc tak obrzydliwe rzeczy o zmartwychwstaniu. Jak niewierzący, to dobrze że umarł, bo zmartwychwstanie zamiast ginąć. To się w głowie nie mieści...


Jeszcze raz wam wszystkim bardzo dziękuję. Cieszę się ze wszystkich miłych słów, no i z tego, że się tu w końcu zarejestrowałem i trochę uzewnętrzniłem. :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: NiepokornaHadra w 11 Sierpień, 2016, 13:00
W moim wypadku najwyraźniej sprawdziło się przysłowie: "Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu - wilk wilkiem i tak pozostanie" (chociaż u mnie powinno być "lisa" ;)). Jestem widać przykładem człowieka, u którego wrodzony charakter był silniejszy niż wychowanie. Teraz kiedy poznałem swojego złego, pogańskiego dziadka - widzę, że jestem wręcz jak jego klon. Mamy bardzo podobne charaktery, zachowania, nawet wygląd, gesty i mimikę. On też uchodził zawsze za trudnego człowieka, bo od dziecka był zbyt ciekawski, za dużo myślał i wszystko go interesowało. Myślę, że gdybym nie wrodził się w niego, tylko np. w ojca lub matkę, nie udałoby mi się tak wcześnie wyrwać z tej organizacji. Dlatego wciąż sobie żartuję, że jestem tą jałową glebą czy wręcz litą skałą.
Również się z tego cieszę, no i dziękuję! :)

Mam bardzo podobny charakter, strasznie cierpiałam z tego powodu w organizacji, musiałam postępować wbrew sobie.
Ja podobnie wdałam się w dziadka i pradziadka (jego to ponoć ctrl c ctrl v, z charakteru o wygląd byłoby gorzej).
Ciekawość i zadawanie pytań, myślenie (narzędzie szatana) w organizacji surowo zakazane.
Na całe szczęście jesteś 'jałową glebą/lita skałą', to jest tak naprawdę jest cenne w organizacji.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Fox w 11 Sierpień, 2016, 13:49
Tak, z takimi charakterami to jednak zawsze pod górkę. ;)
Oczywiście, że narzędzie szatana. Jak zaczniesz logicznie myśleć, to zobaczysz za dużo. A jak Ci się, nie daj boże, poszerzą horyzonty to już w ogóle tragedia. O zadawaniu pytań już nawet nie wspomnę.
Ale z drugiej strony przy takim "złym" charakterze łatwiej wyjść cało z tego bagna.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Magda w 11 Sierpień, 2016, 15:49
Poruszająca opowieść.
Witaj Lisku.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: CEGŁA w 11 Sierpień, 2016, 22:30
Witaj Lisku, dużo przeszedłeś. Gratuluje odwagi lwa   :)

Pozdrów mamę od jej brata ;)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Fox w 17 Styczeń, 2017, 08:27
Bardzo dawno mnie tu nie było, ale dużo działo się w moim życiu i chyba czas na ciąg dalszy historii.

Muszę przyznać, że miałem wielkie szczęście odłączając się w porę, bo niedługo po mojej ostatniej wizycie na forum zaczęło mi się gwałtownie sypać zdrowie. W krótkim czasie miałem trzy operację, a po jednej z nich komplikacje i to naprawdę poważne. Jak pewnie można się domyślać - dostałem krew. Kochani nawet nie wiecie jak bardzo, ale to bardzo się cieszę, że i ja i zaraz potem moja mama odłączyliśmy się zanim to się wszystko zaczęło. Nie musiałem martwić się pobytami w szpitalu, ze spokojem podpisałem wszystkie zgody wedle moich przekonań i bez stresowania się, że rodzina będzie mi robić kłopoty. Gdyby moja mama nie odłączyła się od organizacji nie mógłbym upoważnić nikogo z rodziny do ewentualnych kontaktów w sprawach kryzysowych. A tak - to była wielka ulga. Co prawda moja mama wydawała się przerażona transfuzją i całą sytuacją, to wiedziałem, że mimo to uszanuje moją decyzję. Na szczęście nie było ze mną aż tak źle bym sam nie dał rady podpisać papierów, ale i tak to była ulga. Najważniejszy był ten spokój i świadomość, że jestem już z dala od tego wszystkiego i nikt nie będzie mnie nachodził w szpitalu, żadne komitety, sceny z rodzinką i tak dalej. Co prawda była jedna dziwna rozmowa z babcią i dwie dość oficjalne z ojcem, który chyba był pewien, że lada chwila wrócę do organizacji z podkulonym ogonem, a tu się okazuje, że grzeszę jeszcze bardziej. Za to mój brat pozytywnie mnie zaskoczył, bo napisał kilka smsów i raz nawet na chwilę zadzwonił dowiedzieć się co ze mną i życzyć mi zdrowia. Zero tematów religijnych... Co jeszcze mogę powiedzieć. Może tyle, że gdybym wcześniej się nie odłączył to w szpitalu i tak przyjąłbym transfuzję i pożegnał się z organizacją teraz. Przez tyle lat słuchania medycznej propagandy świadków o transfuzjach przyznam, że trochę podświadomie obawiałem się efektów ubocznych i tak dalej. Źle czułem się tylko jeden dzień, następnego dnia poprawa była niesamowita.
Wiecie, nigdy zbytnio kwestia krwi mnie jakoś tak szczególnie nie zajmowała. Oczywiście zawsze ten zakaz wydawał mi się dość głupi, ale też miałem w rodzinie przypadek, gdy leczenie bez krwi okazało się skuteczne, więc w sumie mój pogląd definiował się w stwierdzeniu "niech każdy robi co chce, ale niech do niczego nie zmusza innych". Teraz nachodzą mnie różne dziwne refleksje, o jakich nigdy wcześniej nie myślałem. Cała ta głupota, stres jaki chorzy świadkowie muszą przechodzić w szpitalach, nienormalna atmosfera... i właśnie to decydowanie za kogoś. Mam przez to taki dziwny nastrój. Z jednej strony jak pisałem wcześniej - cieszę się niesamowicie, że tak to się wszystko potoczyło, że wbrew początkowym planom odłączyłem się teraz... a z drugiej jak myślę o tym wszystkim z perspektywy tych trzech tygodni, to jeszcze bardziej przeraża mnie to wszystko - organizacja, jej wpływ na ludzi i cała ta ślepa głupota i upór w kwestii krwi.
Doszedłem też do innego wniosku i wiem, że jak dojdę do siebie i zdrowie będzie mi już pozwalać - będę oddawał krew. Jestem uniwersalnym dawcą, ale bardzo ciężko o krew dla mnie. Być może ktoś uratował mi życie swoją krwią. Chciałbym zrobić to samo. Za rok chcę się starać też o bycie dawcą szpiku. Kto wie, może też kogoś uratuję, albo chociaż pomogę szybciej wyzdrowieć. I wiecie co? Zakończę dość optymistycznie, ale jestem wdzięczny świadkom. Gdyby nie oni, cała ta sytuacja zapewne nie byłaby dla mnie na tyle emocjonalna, żebym miał aż takie przemyślenia. :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Dietrich w 17 Styczeń, 2017, 09:06
Piękne świadectwo drogi Lisku.  Zdrowiej jak najszybciej!!! :)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Efektmotyla w 17 Styczeń, 2017, 09:10
  to jeszcze bardziej przeraża mnie to wszystko - organizacja, jej wpływ na ludzi i cała ta ślepa głupota i upór w kwestii krwi.

Poszukując odpowiedzi po co ten ślepy upór w kwestii krwi myślałem i myślałem bardzo intensywnie. Składając układankę doszedłem do niesamowitego i odkrywczego wniosku:   Jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.        Ktoś powie szalejesz motylku.

2 wojna światowa i eksperymenty medyczne w obozach Japońskich oraz Niemieckich przyczyniły się do ogromnego skoku i postępu w medycynie.

Wszystkie te badania wchłonęli AMERYKANIE, nawet były przypadki że ludzie co przeżyli obozy Japońskie czując pismo nosem milczeli aż do lat 80-dziesiątych w obawie o swoje życie.

Przechodząc do sedna sprawy

2 wojna światowa była ogromnym wyzwaniem dla medyków na froncie. Sporo ofiar sporo transfuzji i problemów a co za tym idzie REFLEKSJI ŻE WARTO BYŁO BY RADZIĆ SOBIE BEZ KRWI.

Czy to przypadek że to po 2 wojnie światowej WTS zaczął zakazywać transfuzji?

Czy to przypadek że Świadkowie Jehowy są od 70 lat królikami doświadczalnymi nowych technologii?


Ot cała filozofia.    Korporacja na zamówienie dostarczyła króliki doświadczalne !!!
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Salome w 17 Styczeń, 2017, 09:19

Czy to przypadek że Świadkowie Jehowy są od 70 lat królikami doświadczalnymi nowych technologii?[/b]

Ot cała filozofia.    Korporacja na zamówienie dostarczyła króliki doświadczalne !!!

Boję się, że może to być prawda.  :'( :'( :'(
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Fox w 17 Styczeń, 2017, 09:27
Dziękuję Dietrich, zdrowieję intensywnie :)

Efekcie motyla (świetny nick tak przy okazji), jakoś by mnie to wcale nie zdziwiło. Ile razy sami świadkowie szczycili się tym, do jak wielkiego postępu w medycynie się przyczynili.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Baran w 17 Styczeń, 2017, 09:46
Ciekawa historia, oby nie była prawdziwa. Niektórzy poszukiwacze "prawdy", twierdzą z kolei, że lobby medyczne specjalnie uśmierca Świadków Jehowy, aby pokazać społeczeństwu, że nieprzyjęcie transfuzji doprowadza do śmierci. Łożą na artykuły czy reportaże telewizyjne , które mają to potwierdzać. Handel krwią to międzynarodowy biznes- mówią ci poszukiwacze- który trzeba chronić.
Komu wierzyć. Nie rozstrzygniemy tego na tym forum.

Jeden artykuł dla przeciwwagi do tego co pisał motylek poniżej cytat i link:

"Za to nieetyczne zyski banków krwi rodzą kontrowersje i dają dużo do myślenia. Krwiopijczy biznes medyczny celowo zabijał Świadków Jehowy dla ochrony swoich interesów i robi to nadal, chociaż prawda jak oliwa dawno wypłynęła na wierzch. Człowiek powinien mieć wybór, ale stan wiedzy lekarzy i poziom usług medycznych w Polsce na to chyba jeszcze długo nie będzie pozwalać."

http://www.macierz.org.pl/artykuly/zdrowie/transfuzja_krwi-ukrywane_fakty-krwiopijczy_biznes-skutki_uboczne.html


Zastanawiałem też jak pogodzić te dwie historie z akcjami jakie posiadał Wts w firmach które handlują krwią, tzn w swojej działalności mają BANK KRWI
Chociażby ta firma, może to przypadek?

http://www.cardinalhealth.com/en/product-solutions/medical/laboratory-products/blood-bank.html

https://swiadkowiejehowywpolsce.org/ze-swiata/propaganda-i-hipokryzja-straznicy/msg46035/#msg46035
 
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Tazła w 17 Styczeń, 2017, 09:58

  Witaj Rudzielcu :)
Fajnie że jesteś, zdrowiejesz i znów do nas zawitałeś. Zdrowszy na ciele i duszy, bogatszy o nowe doświadczenia i zarazem mądrzejszy, bo nic tak nie uczy życiowej mądrości jak własne przeżycia.


Cytuj
Przez tyle lat słuchania medycznej propagandy świadków o transfuzjach przyznam, że trochę podświadomie obawiałem się efektów ubocznych i tak dalej.


 Oni bardziej ludzi straszą krwią, to nie jest nauka ale propaganda. Wyciągają same czarne scenariusze i wpajają ludziom obraz, że pierwsze co lekarze robią to wlewają w człowieka krew. A tak przecież wcale nie jest, jeśli inne metody zawodzą, lub muszą  ratować życie na już to owszem, podają.

Gdy mój brat miał kilka miesięcy, wylądował w szpitalu, tam podpisując różne zgody, matka nie zgodziła się na podawanie krwi, jeśli zajdzie taka potrzeba. I o to moi rodzice omal się nie rozeszli, ojciec zrobiłby wszystko aby go ratować. Matka powiedziała otwarcie...niech lepiej umrze niż ja mam złamać boskie prawo.
Nie była gotowa walczyć o dziecko, bo liczyło się ja. Przyjechali pocieszyć ją starsi, pamiętam jak gadali o grzechu ciążącym na niej i na dziecku, jeśli krew byłaby podana.
Po powrocie ze szpitala brat miał na kostce małe nacięcie przez które miał dożylnie podawane leki. Pokazała to starszym, pamiętam jak dziś, jeden z nich powiedział....jeśli podali krew, podamy ich do sądu.
My...czyli kto? Oni jako organizacja, czy matka jako rodzic?

Dla mnie chore, żeby nie powiedzieć po.....
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Fox w 17 Styczeń, 2017, 10:08
Miło jest do was wrócić :)

Dokładnie tak, chociaż byłem bardzo pewny siebie jak podpisywałem dokumenty, że w razie potrzeby zgadzam się na różne metody leczenia w tym krew, to jak zobaczyłem torebkę z krwią - jednak stres mnie złapał.

Straszna historia. I to mnie właśnie przeraża - decydowanie za dziecko, które w przyszłości może nie chcieć mieć nic wspólnego z organizacją. Jak można zmuszać kilkumiesięczne dziecko by nie łamało bożych praw? Przerażające i tak bezsensowne, że aż brakuje słów.


Zastanawiałem też jak pogodzić te dwie historie z akcjami jakie posiadał Wts w firmach które handlują krwią, tzn w swojej działalności mają BANK KRWI
Chociażby ta firma, może to przypadek?
O proszę, a o tym akurat nie wiedziałem.
Ale przyznaję się, że jakoś za bardzo się ciemnymi stronami organizacji nie interesowałem, bo miałem wystarczająco dużo powodów by odejść. Za to chętnie poczytam, bo brzmi ciekawie. 
Czy przypadek? Ja bym powiedział, że kolejny przykład hipokryzji.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Martin w 17 Styczeń, 2017, 10:18
Po powrocie ze szpitala brat miał na kostce małe nacięcie przez które miał dożylnie podawane leki. Pokazała to starszym, pamiętam jak dziś, jeden z nich powiedział....jeśli podali krew, podamy ich do sądu.
My...czyli kto? Oni jako organizacja, czy matka jako rodzic?

Dla mnie chore, żeby nie powiedzieć po.....
Szkoda, że nie są tacy prędcy do biegania po sądach, jeśli chodzi o pedofilię.
No, ale w sumie przyjęcie krwi to zbrodnia, a molestowanie to jakiś tam drobny grzeszek...
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Ariana w 17 Styczeń, 2017, 11:28
Poszukując odpowiedzi po co ten ślepy upór w kwestii krwi myślałem i myślałem bardzo intensywnie. Składając układankę doszedłem do niesamowitego i odkrywczego wniosku:   Jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.        Ktoś powie szalejesz motylku.

2 wojna światowa i eksperymenty medyczne w obozach Japońskich oraz Niemieckich przyczyniły się do ogromnego skoku i postępu w medycynie.

Wszystkie te badania wchłonęli AMERYKANIE, nawet były przypadki że ludzie co przeżyli obozy Japońskie czując pismo nosem milczeli aż do lat 80-dziesiątych w obawie o swoje życie.

Przechodząc do sedna sprawy

2 wojna światowa była ogromnym wyzwaniem dla medyków na froncie. Sporo ofiar sporo transfuzji i problemów a co za tym idzie REFLEKSJI ŻE WARTO BYŁO BY RADZIĆ SOBIE BEZ KRWI.

Czy to przypadek że to po 2 wojnie światowej WTS zaczął zakazywać transfuzji?

Czy to przypadek że Świadkowie Jehowy są od 70 lat królikami doświadczalnymi nowych technologii?


Ot cała filozofia.    Korporacja na zamówienie dostarczyła króliki doświadczalne !!!

Mysle, ze jeszcze jedna kwestia moze wchodzic w gre: nie ma bardziej lojalnych niz ci, ktorzy byliby gotowi poswiecic zycie dla ideologii. CK doskonale zdaje sobie sprawe iz jesli ktos jest sklonny umrzec 'dla jehowy' to zrobi dla nich wszystko, co tylko zechca.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Exodus w 17 Styczeń, 2017, 11:59
Drogi Fox'siku  :) cieszę się i ja,że się pojawiłeś. Kiedyś przeglądając różne wątki natknąłem się na Ciebie i ....hmm
Co się dzieje z Tobą?
 A, że czasami tak jest jak w piosence Beaty Kozidrak - Pojawiam się i znikam.... to wiesz? Rożne są powody,przez które czasami staje się człowiek mniej aktywnym.

   Opowiadałem to żonie, opowiem i Wam.
 
Bardzo dawno temu, taki niegodziwy Ormo-wiec doprowadził do eksmisji rodzinkę,która mieszkała w Wilków Wielki.
 Prawie cała rodzina (a w niej chłopiec, który trafił do mojej klasy i którego losy przeplatały się z moimi. O tym innym razem - bo myślę, że WARTO ) przeprowadziła się do mojej miejscowości.
 Byliśmy zaprzyjaźnieni więc kiedy Marek zapytał się mojej mamy,czy Exodusik może jechać z nim i jego wujkiem do jego byłej wioski tak nie na długo , góra kilka godzin problemu nie robiła.
 Myślałem, że wujek jego ma coś do załatwienia, a my się pobawimy. Było tam jednak zaplanowane świniobicie.
Momentu uboju nie widziałem, lecz krótko po nim przy zwierzaku zjawił się kolega z kubkiem w ręku i po napełnieniu go do pełna, całą jego zawartość wypił w trymiga po czym oblizał ręką buzię i powieszał wyciągając kubek w moją stronę:
Pycha ! Chcesz spróbować ?
 Kochani... wtedy to o mały włos nie wypuściłem w swoim życiu pierwszy raz z swojego wnętrza - ptaka na wolność. ( pawia )

 Myślę, że w taki właśnie sposób należy powstrzymywać się od krwi. A nie jak w przypadku kiedy drogi Lisku uratowała ona Tobie -  ŻYCIE !!!

 Ps. Gdyby coś to moja  B Rh -

 DZIEJE    z filmu    Apocalypto  la scena del sacrificio - YouTube  Gdzie gdzie jest to pełna krwi historia ukazująca życie cywilizacji Majów, ich polowania, wojny plemienne czy składanie krwawych ofiar z ludzi
 
   Bądź  kalima - indiana jones -, w której takze widoczny jest rażący brak szacunku do życia jak i krwi
              MAMY na szczęście już za sobą.
 
 
 
 
 
 
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Tazła w 19 Styczeń, 2017, 10:12
Szkoda, że nie są tacy prędcy do biegania po sądach, jeśli chodzi o pedofilię.
No, ale w sumie przyjęcie krwi to zbrodnia, a molestowanie to jakiś tam drobny grzeszek...

  To wszystko rozbija się o tą biedną interpretację biblii. A czym więcej strachu w szeregowych tym łatwiej ich trzymać w ryzach. Zaś jeśli chodzi o wykolejeńców...biorąc ich pod swój parasol, też mają ich w garści. I tak statystyki idą w górę.
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: Fox w 21 Styczeń, 2017, 00:17
Myślę, że w taki właśnie sposób należy powstrzymywać się od krwi. A nie jak w przypadku kiedy drogi Lisku uratowała ona Tobie -  ŻYCIE !!!

Idealne podsumowanie.
Historia wstrząsająca. Po takim przeżyciu chyba miałbym jakiś uraz... Ale bardzo dobrze pokazuje różnice - co powinno być zakazane i powszechnie piętnowane, a co nie. Boli mnie takie zrównywanie potworności, barbarzyństwa i w ogóle jak dla mnie jakiegoś wręcz chorego wypaczenia, z przyjęciem krwi od dorosłego, świadomego dawcy, który dzieli się nią z altruistycznych pobudek.


p.s. Ja 0 Rh - ;)
Tytuł: Odp: Historia pewnego rudzielca...
Wiadomość wysłana przez: matus w 22 Styczeń, 2017, 20:04
Nie wiem co jest wstrząsającego, potwornego i barbarzyńskiego w tej opowieści.
Serio.