Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 4 Gości przegląda ten wątek.

Autor Wątek: Historia pewnego rudzielca...  (Przeczytany 10339 razy)

Offline Fox

Historia pewnego rudzielca...
« dnia: 25 Lipiec, 2016, 02:42 »
Planowałem podzielić się swoją historią jak wszystko już sobie poukładam.
Mógłbym opisać wtedy to i owo na chłodno i bez emocji. Już w paru wątkach mi się zdarzyło ponarzekać, więc postanowiłem również podzielić się swoją historią. W końcu, kto lepiej zrozumie pewne problemy niż wy? :)
Czytałem wiele waszych historii, bo od bardzo dawna zaglądałem na to forum, chociaż się nie rejestrowałem. W ogóle rozmowy forumowe są dla mnie jeszcze sporą nowością (nie za bardzo jeszcze ogarniam wszystko ;)). Wracając jednak do tematu...

Moja historia w organizacji nie jest jakaś szczególna, czy traumatyczna. Wiele waszych problemów nigdy mnie nie dotknęło, ponieważ nie przyszedłem do organizacji szukając prawdy. Gdybym nie urodził się w rodzinie ŚJ, nigdy nawet nie byłbym zainteresowanym. Pewnie porozmawiałbym ze świadkami z czystej ciekawości (jak kiedyś z ciekawości rozmawiałem z mormonami), ale na tym by się skończyło. Po prostu jestem i zawsze byłem taką "jałową glebą". ;)
Urodziłem się i wychowałem w rodzinie bardzo ortodoksyjnych, by nie powiedzieć fanatycznych, świadków. Moja matka była chyba jako jedyna bardziej liberalna, ponieważ była "wychowywana w prawdzie" i bardzo brakowało jej wielu rzeczy. O swoim dzieciństwie wspominałem już wcześniej w innym temacie. W każdym razie nie było tak źle, bo póki byłem wzorowym dzieckiem strażnicy -wszystko było pięknie. Zostałem głosicielem jak miałem 6 lat, więc lepiej być nie mogło.
Nie miałem też nigdy takiego momentu przebudzenia, bo już jako dziecko czułem, że to wszystko jest nie dla mnie. Przede wszystkim nigdy nie kochałem Jehowy. Z tym był zawsze problem, bo nie widziałem sensu w powtarzaniu "jak pięknie Jehowa stworzył to i tamto", również nigdy nie działały na mnie argumenty - "Jehowie to się nie podoba/Jehowie jest przykro". Te ostatnie odbierałem zwłaszcza jako wstęp do bezsensownych rozmów (prowadzących do zakazów czy nakazów). Może to dziwne, ale naprawdę już jako mały dzieciak nie rozumiałem czemu Boga miałoby w ogóle interesować choćby to w co się bawię. Tutaj problemem był też mój starszy brat (de facto przyrodni), który posiadał mentalność mojego ojca i mógł bez końca zachwycać się tym "jak pięknie Jehowa stworzył to i tamto" i na którego jakiekolwiek argumenty o Jehowie od razu działały piorunująco. On był tą wspaniałą "żyzną glebą" (ba, z niego był prawdziwy czarnoziem!) idealnie podatną na indoktrynację. No a ze mnie była taka "jałowa gleba", którą można było orać, nawozić... a i tak nic to nie dawało. Za to byłem cwany (w końcu lis ;)). Tak naprawdę nie wiem kiedy doszedłem do takich wniosków, bo nawet już tego nie pamiętam. Wiem tylko, że przyswoiłem sobie zasady, porządek... trochę jak ze szkołą. Wiedziałem co robić i jak się zachowywać. Miałem punkty, głosiłem, odpowiadałem na zebraniach. Ale było widać, że tego nie lubiłem. Mój brat chodził na zebrania wręcz naćpany szczęściem, ja nie lubiłem chodzić. Nasz zbór upierał się by niedzielne zebrania były zawsze na 9 rano. Wtedy zazwyczaj wychodziła ze mnie cała niechęć, bo nie miałem ani jednego dnia w tygodniu by się wyspać. Szybko też zacząłem być tym złym, małym demonem, nasieniem szatana i tak dalej. Dziadkowie często w ten sposób się do mnie odnosili. Niedawno dowiedziałem się, że powodem były problemy z moją matką, którą trzeba było zmuszać do zebrań jak była mała (no i że o zgrozo wzbudzanie poczucia winy, straszenie śniecią w Armagedonie i opętaniem przez demony na moją matkę bardzo podziałało i ją złamało).
Próbowałem uwierzyć. Przeczytałem całą Biblię, najpierw w przekładzie nowego świata, potem warszawską, gdańską i wujka (ta ostatnia najbardziej mi się podobała). Czytałem też apokryfy, a na pytanie "po co czytasz te bzdury?", odpowiadałem "żeby wiedzieć co mówić w rozmowach na głoszeniu". W ten sam sposób tłumaczyłem też czytanie o innych religiach, czytanie świętych pism z innych religii. Pamiętam, że uwielbiałem książkę "Człowiek poszukuje boga", która (o zgrozo!) zamiast pokazać mi jakie inne religie są głupie i nic nie warte, raczej zachęciła mnie do poszerzania wiedzy. No i poznałem wtedy również buddyzm. ;)
W sumie moje dzieciństwo "w prawdzie" było takim zbiorem wzlotów i upadków. Dość dobrze wychodziło mi udawanie przykładnego małego świadka. Chociaż problemem były moje zainteresowania. Mój brat mając 8 lat mógł czytać w kółko "Największego ze wszystkich ludzi", a ja mając 8 lat wolałem czytać o kosmosie. On mając 10 lat czytał o Mojżeszu, a ja mając 10 lat badałem chronologię faraonów. Pamiętam, że będąc mniej więcej jakoś w trzeciej klasie podstawówki stwierdziłem, że w Strażnicy jest zła chronologia, daty się nie zgadzają, a historia ludzi nie może mieć 6 tysięcy lat, bo to nie ma sensu. Oczywiście świeckie książki i historia są sfałszowane, a ja się interesuje głupotami. Przez wiele lat bardzo często słyszałem argument o sfałszowanych danych naukowych, historycznych, a w ogóle to mam czekać na Jehowę i nie zastanawiać się nad głupotami. Najzabawniejsze było kiedy usłyszałem, że nie mogę rozumieć mojego ulubionego wersetu, bo nie ma jeszcze odpowiedniego światła... i dyskusja: "ale ja rozumiem, tu chodzi o to i to...", i odpowiedzi "ale nie możesz rozumieć, bo my jeszcze tego nie rozumiemy". :D
W wieku 15 lat postanowiłem się ochrzcić, bo sytuacja w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat się strasznie skomplikowała. Za dużo myślałem, wciąż twierdziłem, że coś nie ma sensu, krytykowałem strażnicę i zacząłem się powoli wycofywać z punktów, głoszenia, zbiórek. Na dodatek przestałem jeść mięso, twierdząc iż każde życie jest święte. To był już dowód na moje opętanie przez demony, bo jak wiadomo założenia takie jak szacunek do życia, harmonia i poszukiwanie wiedzy to na pewno dzieło demonów. :) W tamtym okresie strasznie ciężko było mi pogodzić to kim jestem i co myślę, z ciągłym dręczeniem odnośnie bycia złem wcielonym. Było coraz gorzej i wiedziałem, że muszę znów zacząć robić postępy duchowe. Ochrzciłem się, zacząłem więcej głosić, ale tak bardzo nie miałem do tego serca, tak bardzo mnie to męczyło i irytowało, że ciężko było mi wytrzymać.
Nie pamiętam kiedy była omawiana książka "Czego uczy biblia" na zebraniach jako książka do studium, ale było to naprawdę dawno temu jak byłem strasznym dzieciakiem. I już wtedy ta książka budziła we mnie straszną frustrację - nie zgadzałem się ze sporą częścią nauk. Potem już po chrzcie, pamiętam że raz zdarzyło mi się wyjść w trakcie zgromadzenia, bo jakieś sympozjum mnie doprowadziło do szału. Kilka razy też wyszedłem w trakcie zebrań, bo miałem dość. Z roku na rok było gorzej. W wieku 17 lat przestałem chodzić na zebrania, bo czułem się jakbym przebywał w gronie ludzi zahipnotyzowanych albo nakręcanych robotów, zaprogramowanych jedynie na strażnicę.
Były straszne naciski bym zaczął chodzić na zebrania i tak dalej. Wszystko się uspokoiło kiedy jasno dałem im znać, że jeśli nie zostawią mnie w spokoju to pójdę i się odłączę. Dla moich dziadków byłby to straszny wstyd mieć odłączonego w rodzinie, więc przestali. Jedynie ojciec wciąż mnie nawracał, ale na szczęście tylko on jeden. Na całe moje szczęście ominął mnie dzięki temu szał na jw.org. Słyszałem o tym jedynie z opowieści. No i rzecz jasna telewizja jw.org leciała w domu prawie non stop. Czasem się zastanawiałem jak można 10 razy oglądać to samo. Ja nie mogłem słuchać tej propagandy. Moja matka też nie mogła i często pod jakimś pretekstem szła do mnie albo gdzieś ze mną wychodziła z naszego uświęconego domu.
I przyznam, że w tym czasie układało mi się zaskakująco dobrze. Skończyło się kilkugodzinne czytanie tekstów dziennych, przygotowywanie do strażnicy, studium, głoszenie... czy raczej - ja już w tym nie brałem udziału. Miałem czas dla siebie - na hobby, na spanie w weekendy do 12, a nawet na marnowanie czasu. ;) Było mi dobrze jak jest. Co prawda nie chciałem być świadkiem i wiedziałem o tym, ale nie chciałem palić za sobą mostów. Wiedziałem, że w momencie gdy się odłączę nie będzie mowy o normalnym życiu. Rodzina już kiedyś mi pokazała, że w kwestiach wiary jest skłonna zadręczyć. Wiele razy słyszałem nawet szantaż, że jak odejdę to będę musiał sobie radzić sam, nie dostanę nawet grosza pomocy. Chciałem skończyć studia, zdobyć pracę i dopiero wtedy - w pełni przygotowany - odejść. Ale... Rok temu bracia starsi sobie o mnie przypomnieli. Bardzo natrętnie domagając się spotkania, wizyty pasterskiej, czy może w ogóle komitetu (warto wspomnieć, że w naszym zboże praktycznie zwykła pogadanka ze starszymi wyglądała jak mały, dwuosobowy komitet). Na początku ich trochę ignorowałem, wykręcałem się. Ale potem w zborze wybuchła mała afera z oszustwami finansowymi. Publicznie się nie będę wdawał w szczegóły. Niemniej wtedy coś we mnie pękło. Wygarnąłem dość ostro braciom starszym co o tym wszystkim (co dzieje się w zborze) myślę i powiedziałem, że nie życzę sobie rozmawiać. Chyba stwierdzono, że najlepiej byłoby mnie wykluczyć, ale nie było za bardzo o co. Nawet mi wyciągano jakieś stare zarzuty, że kilka lat temu ktoś się zgorszył, bo na swoim profilu miałem w ulubionych cytaty Buddy albo Dalajlamy. :D Co ciekawe nikogo nie gorszyło, że miałem też cytaty Marka Twaina z "Listów z Ziemi" (chyba nikt nie wiedział co to za książka, a przytyki w stronę chrześcijaństwa zawsze są przecież pozytywnie odbierane). Ostatecznie zmusiłem się do bardziej spokojnej rozmowy, na której zdecydowanie powiedziałem, że nie chcę mieć nic wspólnego z tą organizacją.
Co do reszty łatwo się domyślić. Natychmiast dano mi odczuć, że nie jestem już członkiem ich rodziny. Dla mojego brata umarłem, dla dziadków stałem się trędowaty i sama moja obecność w jednym pomieszczeniu była zła, dla ojca byłem odstępcą, bluźniercą, heretykiem i wszystkim innym co najgorsze. Tylko z matką było normalnie - normalnie rozmawialiśmy, kłóciliśmy się, a potem jak byliśmy sami wyrzucaliśmy z siebie całą tą frustrację i zmęczenie sytuacją. Teraz wiem, że od dawna siedział w niej bunt, ale była sama w rodzinie fanatyków. Dopiero cała sytuacja ze mną podziałała na nią w jakiś sposób.
Na początku po odłączeniu przeżywałem skrajne emocje - od załamania tą wrogością (wręcz nienawiścią), wrogość do religii świadków, wrogość do własnej wrogo nastawionej rodziny, ciągłą frustrację, ale też potrzebę zmian na lepsze - chciałem wreszcie żyć po swojemu, wedle swoich przekonań. Próbowałem rozmawiać z rodziną. Liczyłem, że przyjmując postawę spokojną, unikając konfliktu i próbując rozmawiać z rodziną tak by zrozumieli, że nie chcę im szkodzić, ani podważać ich wiary, że zależy mi tylko na moim własnym spokoju. Wydawało mi się, że zaczyna to powoli iść ku lepszemu - dziadkowie się wyprowadzili, więc było nieco spokojniej, parę razy udało mi się nawet normalnie porozmawiać z ojcem. Potem kongres to wszystko uciął. Cóż, chyba najlepiej wiecie dlaczego i co takiego było na kongresie. :)
Kongres podziałał na mojego ojca jak narkotyk. Pewnie spotkaliście się wśród świadków z takim ślepym, wręcz nieprzytomnym zachwytem po obejrzeniu jakiegoś filmiku czy wysłuchaniu wyjątkowo podniosłego przemówienia, prawda? Mniej więcej tak zareagował na to mój ojciec. Ślepy zachwyt, poczucie misji i zmian. Chciał żebym się wyprowadził, bo sieję ferment i chyba emanuję jakimś strasznym złem. Wtedy wybuchła moja matka, na którą ten kongres podziałał wręcz przeciwnie. Powiedziała, że jest jej niedobrze jak słucha i patrzy na to pranie mózgu. Dwa tygodnie temu oficjalnie się odłączyła. Ojciec się wyprowadził z tego siedliska odstępców i wprowadził do dziadków, gdzie w domu panuje duch Jehowy i jw.org.
Kongres podziałał też ciekawie na moją babcię, która przez wiele lat była najgorliwsza w mówieniu mi o tym jakim jestem pomiotem szatana, demonem i jak bardzo nie żałuje tego że zginę w Armagedonie. Chyba trochę krytycznie zaczęła myśleć, bo rozmawiamy. Po raz pierwszy od roku normalnie rozmawiamy - jak wnuczek z babcią. :)
Nieco wstrząsnął mną również fakt, że dopiero teraz po 22 latach naprawdę poznaję swoją matkę. Gdybym nie miał tego szczęścia i nie wrodził się w mojego dziadka (tego złego ;)) pewnie dziś skończyłbym jak ona. Nie chcę tu poruszać jej prywatnych spraw. Powiem ogólnie - jej matka (wspomniana wcześniej babcia) i ojczym zostali świadkami gdy ona była w wieku przedszkolnym. Ze swoim ojcem (tym złym dziadkiem, o którym potem) zamieszkać nie mogła nie był to spokojny człowiek, zwłaszcza w porównaniu z tak idealną parą świadków. Od dziecka przeszła pranie mózgu, podobne do tego które serwowali mi dziadkowie swoim mówieniem mi o demonach i tym że zginę. Wyrobili w niej ciągłe poczucie winy za wszystko, zniszczyli charakter, zmusili do rzucenia szkoły (po co ma kończyć szkołę skoro ma być Armagedon?). Przez całe swoje życie nie miałem pojęcia co się z nią działo wewnątrz. Parę razy nawet obwiniałem ją, że skoro jest po mojej stronie to czemu siedzi i nic nie robi, czemu pozwala na całą tą chorą sytuację. Teraz żałuję, bo wreszcie wiem co się kryło za jej ciągłym oderwaniem od rzeczywistości, wycofywaniem się i unikaniem jakiejkolwiek konfrontacji. Dość powiedzieć, że obecnie wreszcie poszła do psychiatry i na terapię. W ciągu dwóch tygodni odkąd nie ma z nami ojca i jego ciągłego fanatyzmu poznaję swoją matkę jakby była obcą osobą. Na dodatek osobą potwornie okaleczoną przez organizację. Wiecie co mnie najbardziej przeraża? Że ona nie potrafi nawet w takich drobiazgach powiedzieć otwarcie, że czegoś chce lub nie chce. Ciągle muszę się pilnować by zadawać jej pytania tak, by wyrażała swoje potrzeby, nawet jeśli ma to być głupie pytanie o to co by chciała do picia. Nawet przy takich drobiazgach ma odruch by się dostosowywać do mnie, a potem się męczy bo miała ochotę na co innego. I to przekłada się na każdą dziedzinę życia i jest potworne. Pewnie wiele z was dobrze by ją zrozumiało, bo sami wiecie jak organizacja niszczy psychikę. Może nawet ktoś z was doradzi mi jak jej pomóc?
Na koniec może coś pozytywnego w całym tym moim wywodzie. Niedawno odzyskałem kontakt z rodziną, z którą nie utrzymywaliśmy kontaktów. Mój dziadek (ojciec matki) - zły poganin (w tym wypadku dosłownie poganin, ponieważ czci naturę), który był straszliwie demonizowany w rodzinie, zwłaszcza przez babcię, okazał się wspaniałym człowiekiem. Poznałem też rodzinę mojego ojca - bardzo fajną babcię, dziadka, a nawet prababcię. Wszyscy oni bardzo się ucieszyli, że ich wnuk i prawnuk wyszedł z tej sekty (jak sami określili ŚJ). Poznałem kilkoro wujków, oraz kuzyna, który jak się okazało był nieochrzczonym głosicielem. Zrezygnował na krótko przed chrztem. Jak na ironię mój kuzyn jest dla mnie o wiele bardziej bratem niż mój brat. :) Wcześniej znałem tą cześć rodziny jako fanatyków i złych światusów uprzedzonych do ŚJ, którzy sami byli winni rozpadowi rodziny. Tymczasem rzeczywistość była skrajnie inna. W pewnym sensie nawet nie umiem tego opisać. Wydaje mi się, że ta atmosfera, to jak mnie przyjęli to właśnie ta normalność, której brakuje w rodzinach świadków. W każdym razie - wspaniali ludzie. Jeszcze zanim sytuacja w domu się wyklarowała zarówno babcia, dziadek, wujek i dwie ciotki proponowali mi, że mogę się do nich przeprowadzić. Po prostu... dla mnie szok. I tym pozytywnym akcentem zakończmy moja historię. :)

Nie wspomniałem jeszcze o wielu sprawach. Niektóre są dla mnie zbyt bolesne (jak śmierć bliskiej mi osoby i reakcje "Dobrze, że umarła, bo przynajmniej ma szansę zmartwychwstać. Jakby żyła to by zginęła w Armagedonie"), inne chyba zbyt prywatne lub niezbyt nadające się na forum publiczne (jak te sprawy z przekrętami).
Nie napisałem też zbytnio nic o tym jak zostałem buddystą, ale jeśli chcecie - chętnie opowiem. Ale... Wiem, że wielu z was jest bardzo wierzącymi chrześcijanami. Nie chciałbym byście próbowali mnie nawracać na jedyną słuszną drogę, wiarę w natchnienie Biblii, Jezusa, Boga i tak dalej. Buddyzm jest bardzo pozytywną i piękną ideologią, ale może wydawać się też bardzo obcy i często nawet dość dziwny (Spotkałem się już z podejściem, że buddyści wierzą w demony lub są zakamuflowanymi ateistami). Jestem otwarty na dyskusję, ale nie chciałbym by dyskusja przerodziła się w ewangelizację. :)

No i to tyle. Kłaniam się nisko i gratuluję wszystkim, którzy przeczytali ten potok słów. Od razu mi lżej na sercu jak się trochę wygadałem. :D
Żadna religia nie jest ważniejsza niż ludzkie szczęście.
- Siddhartha Gautama (Budda)


KaiserSoze

  • Gość
Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #1 dnia: 25 Lipiec, 2016, 08:25 »
Przeczytałem, całkiem sprawnie mi to poszło :)
Piszesz fajnie, nieźle się to czyta, pisz dalej.

Witamy na forum (bo chyba tego nie robiłem wcześniej)


Offline Estrella Despierta

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #2 dnia: 25 Lipiec, 2016, 09:13 »
Witaj, Lisku 😊
Bardzo poruszająca historia! Dała mi dużo do myślenia (jaka błaby moja mama, gdyby nie org...) 😔
A jakie masz teraz stosunki z bratem? Rodzice nie mieszkają razem? (Świadkizm rozbija rodziny!) 😡😡
"Rodzina to czasami nie tylko więzy krwi" - moje motto


Offline Baran

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 1 500
  • Polubień: 8090
  • "Być wolnym, to móc nie kłamać" A. Camus
Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #3 dnia: 25 Lipiec, 2016, 09:42 »
Bardzo ciekawa historia, świetnie opisana.Witam :)
"Dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili" E.B
..ŻADEN STARSZY na 1006 przypadków wykorzystywania seksualnego dzieci nie zgłosił tego władzom R Commission


Offline Roszada

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #4 dnia: 25 Lipiec, 2016, 10:08 »
Najbardziej zaszokowało mnie zdanie:

Zostałem głosicielem jak miałem 6 lat, więc lepiej być nie mogło.


Cholerka pomyślałem, że Ty jeszcze z tego umiałeś wyjść. ;)

Piszesz:
Cytuj
Nie chciałbym byście próbowali mnie nawracać na jedyną słuszną drogę, wiarę w natchnienie Biblii, Jezusa, Boga i tak dalej. Buddyzm jest bardzo pozytywną i piękną ideologią, ale może wydawać się też bardzo obcy i często nawet dość dziwny (Spotkałem się już z podejściem, że buddyści wierzą w demony lub są zakamuflowanymi ateistami). Jestem otwarty na dyskusję, ale nie chciałbym by dyskusja przerodziła się w ewangelizację.

Nie obawiaj się, buddyści są niereformowalni, odporni na chrześcijaństwo.
Miałem kiedyś przygody z nimi w swej poradni religijnej.
Poza tym nie mamy jak Cię nawracać na chrześcijaństwo, bo każde z nas reprezentuje inny jego człon. Tu znajdziesz wszystkie jego formy. :)


Offline Exodus

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #5 dnia: 25 Lipiec, 2016, 10:21 »
Dołączam się także  i ja do : KaiserSoze ,  Estrella Despierta , Barana i Roszady
 Brawo tankist z wozu '' 102 ''  :) !


Offline M

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #6 dnia: 25 Lipiec, 2016, 10:23 »
Nie chciałbym byście próbowali mnie nawracać na jedyną słuszną drogę, wiarę w natchnienie Biblii, Jezusa, Boga i tak dalej.

O to się raczej nie bój :). Na forum spotkach przedstawicieli chyba wszystkich możliwych grup wierzeniowych: ateistów, agnostyków, deistów, niezrzeszonych chrześcijan, chrześcijan należących do innych większych kościołów, a nawet jest jeden przynajmniej buddysta oprócz Ciebie ;). Staramy się nie wchodzić sobie w drogę jeśli chodzi o nasze wierzenia, bo nie o tym jest to forum. Chociaż jak nietrudno się domyślić, wszyscy jesteśmy ludźmi i czasami nam to nie wychodzi ;D.


Offline Dietrich

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #7 dnia: 25 Lipiec, 2016, 10:31 »
Frapująca historia. Przeczytałem jednym tchem. Cieszę się, że osiągnąłeś pewien stopień normalności i jesteś z dala od ryjących umysły dokonań funkcjonariuszy tej 'bożej organizacji'.  Oby tak dalej. Pozdrawiam gorąco lisku.  :)


Offline chmura

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #8 dnia: 25 Lipiec, 2016, 15:42 »
 Jesteś taki młody a udało znaleźć Ci się swoją DROGĘ , wielu ludziom nie udaje się to przez całe życie. Pozdrów mamę ,dobrze że ma ciebie inaczej nie wyrwałaby się z matriksa.  :)
Nareszcie żyję :)


Offline Woland

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #9 dnia: 25 Lipiec, 2016, 16:23 »
O to się raczej nie bój :). Na forum spotkach przedstawicieli chyba wszystkich możliwych grup wierzeniowych: ateistów, agnostyków, deistów, niezrzeszonych chrześcijan, chrześcijan należących do innych większych kościołów, a nawet jest jeden przynajmniej buddysta oprócz Ciebie ;). Staramy się nie wchodzić sobie w drogę jeśli chodzi o nasze wierzenia, bo nie o tym jest to forum. Chociaż jak nietrudno się domyślić, wszyscy jesteśmy ludźmi i czasami nam to nie wychodzi ;D.
i jeden Taoista.

Mnie się nie obawiaj , znajdź swoją drogę.


Offline NiepokornaHadra

  • Pionier specjalny
  • Wiadomości: 1 078
  • Polubień: 2333
  • "Zabierz ze sobą tylko dobre wspomnienia" (GD)
Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #10 dnia: 25 Lipiec, 2016, 17:03 »
Świetnie napisane, przyjemnie się czyta.
Przeszedłeś sporo dzięki organizacji, niezwykłym jest fakt że szybko, bardzo szybko sam zacząłeś myśleć.
Miałeś odwagę dość szybko się odłączyć, żyć po swojemu, gratulacje.
Cieszę się że nie zostałeś sam, masz mamę po swojej stronie i odzyskałeś rodzinę.
Życzę Wam jak najlepiej.
Jeśli chodzi o Twoje obecne poglądy chętnie posłucham, ciekawa jestem, jak doszedłeś do takich a nie innych wniosków. Obiecuję że nie będę Cię nawracać na swoje poglądy, zwykła dyskusja wymiany poglądów dla informacji.
"Bardziej niż w kwiaty, które więdną, możemy wdać się w chwasty. A te stale rosną i trudno się ich pozbyć" <T.O.P>

"...niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie..." <Immanuel Kant>


Offline Salome

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #11 dnia: 25 Lipiec, 2016, 17:18 »
"Fanatyzm jest jedyną siłą woli, którą mogą osiągnąć także słabi i niepewni".

Friedrich Nietzsche

Witaj na forum Fox
"Gdzie wszyscy myślą tak samo, nikt nie myśli zbyt wiele" Walter Lippmann


Blizna

  • Gość
Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #12 dnia: 25 Lipiec, 2016, 18:23 »
Pewien idiota powiedział kiedyś do mnie, że dobrze że mój ukochany dziadek umarł, bo zmartwychwstanie po Armagedonie.
A za to ten idiota będzie musiał się przed nim tłumaczyć, czemu mnie i moich rodziców dziadek nie zobaczy.
Dodam, że dziadek nie był śJ i według logiki tego idioty ma zmartwychwstać jako tzw. "nieprawy".
Idiota wierzy, że on jako prawy Armagedon przeżyje.
Tak mi się skojarzyło z Twoją wypowiedzią, Fox.
Bardzo interesujący życiorys :)


Offline Tazła

  • Mistrzyni Ciętej Riposty
  • Wiadomości: 3 356
  • Polubień: 12350
  • Nigdy nie marzyłam o sukcesie. Pracowałam na niego
Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #13 dnia: 25 Lipiec, 2016, 18:44 »
Nie chciałbym byście próbowali mnie nawracać na jedyną słuszną drogę, wiarę w natchnienie Biblii, Jezusa, Boga i tak dalej. Buddyzm jest bardzo pozytywną i piękną ideologią, ale może wydawać się też bardzo obcy i często nawet dość dziwny (Spotkałem się już z podejściem, że buddyści wierzą w demony lub są zakamuflowanymi ateistami). Jestem otwarty na dyskusję, ale nie chciałbym by dyskusja przerodziła się w ewangelizację. :)

No i to tyle. Kłaniam się nisko i gratuluję wszystkim, którzy przeczytali ten potok słów. Od razu mi lżej na sercu jak się trochę wygadałem. :D

 Witaj, każde nowe życie rodzi się w blach, dosłownie i w przenośni.
Dzięki za gratulacje, czytało się bardzo fajnie :D były momenty które i mnie nie są obce.

Co do nawracanie to luz, na siłę to się szafę przesuwa. :D
Szukam osób wątpiących w słuszność organizacji z okolic Wyszkowa ( mazowieckie).


Offline parasin

Odp: Historia pewnego rudzielca...
« Odpowiedź #14 dnia: 25 Lipiec, 2016, 23:25 »
Witaj Lisku.
Bardzo pięknie opowiedziana historia brzydkich wpływów organizacji na życie człowieka.
Jesteś bardzo inteligentnym człowiekiem. Dziękuję za Twoją opowieść. I pozdrawiam serdecznie...